Mało kogo dziwiły wypowiedzi premiera Jaceniuka, że ludzie, którzy będą występować przeciwko cięciom społecznym, są bez wyjątku agentami Putina.
„Wyobraźcie sobie, że w wyniku wojennego ataku waszego północnego sąsiada spłonęła pewna państwowa instytucja. Jeśli widzicie, że po jej zniszczeniu życie toczy się nadal, to znaczy, że trzeba było ją zlikwidować. Zastanówcie się, jakie służby państwowe mogłyby spłonąć podczas wojny i nie byłoby tragedii – i zlikwidujcie je sami!”. Tak oto brzmi przykazanie jednego z najważniejszych guru ukraińskich reformatorów, niedawno zmarłego gruzińskiego biznesmena Kachy Bendukidze. Ta recepta może posłużyć jako streszczenie nowej polityki gospodarczej ukraińskiego rządu.
Szkoda, że Naomi Klein tak bardzo przejęła się zmianą klimatyczną, że chyba nigdy już nie napisze drugiej części swojej Doktryny szoku. Obecny ukraiński rząd na pewno zasłużyłby na osobny w niej rozdział.
Poprzedzić go powinna oczywiście historia „gruzińskiego cuda gospodarczego”, stworzonego przez Bendukidze et consortes. W dużej mierze dzięki gruzińsko-rosyjskiemu konfliktowi.
Przypomnę najważniejsze tezy Doktryny szoku. Naomi Klein twierdzi, że panowanie neoliberalnej doktryny gospodarczej w różnych częściach świata nastąpiło w wyniku głęboko antydemokratycznych zmian narzuconych dzięki doprowadzeniu społeczeństwa, w mniej lub bardziej sztuczny sposób, do stanu szoku.
Przede wszystkim społeczeństwo należało „spacyfikować”: „reformy” Pinocheta po obaleniu Allende odbywały się w parze z totalnym politycznym terrorem; Thatcheryzm użył wojny o Falklandy i powstania górników do mobilizacji społeczeństwa na rzecz antyspołecznych reform; w Rosji reformy neoliberalne zostały przeprowadzone po krwawym stłumieniu powstania przeciwko prezydentowi na jesieni 1993 roku. Książka Klein kończy się najnowszą historią Iraku, gdzie państwo zostało dosłownie wymazane za pomocą sił wojskowych, żeby w jego miejscu zbudować nowe, idealne, neoliberalne quasi-państwo. Teraz widzimy, że Naomi Klein skończyła swoją książkę zbyt wcześnie.
Podstawową zasadą „doktryny szoku” jest według Klein wprowadzenie radykalnie antyspołecznej polityki w warunkach faktycznego stanu wyjątkowego, gdy władza jest zabezpieczona przed jakąkolwiek demokratyczną krytyką czy przeciwdziałaniem. Najlepiej do tego przydają się klęski żywiołowe, głębokie kryzysy gospodarcze, ataki terrorystyczne albo po prostu wojny. Metaforyczna wypowiedź Kachy Bendukidze jest w tym sensie wyjątkowo trafna. Co może być lepszym pretekstem do likwidacji jakiejś służby społecznej niż atak wrogiego wojska? Przecież nie musimy wtedy za wiele tłumaczyć, dlaczego likwidujemy tę czy inną instytucję. Musimy utrzymywać wojsko, a przy okazji kilkadziesiąt prywatnych interesów, które zgarniają wojskowe kontrakty.
Ukraina w 2014 roku okazała się idealnym miejscem dla kolejnych osiągnięć zgodnych z „doktryną szoku”, chociaż początkowo wydawało się, że ogromny społeczny potencjał wyłoniony w trakcie powstania na Majdanie nie podda się próbom spacyfikowania przez żadną kolejną władzę.
A jednak sposób na to się znalazł. 1 marca 2014 roku rosyjski rząd dał Putinowi prawo do wprowadzenia wojsk na terytorium Ukrainy. Społeczeństwo ukraińskie, trwające w ciągłym napięciu od ponad trzech miesięcy – czyli od początku Majdanu – doświadczyło kolejnego przygnębiającego szoku. Dla wielu ludzi oznaczało to wyruszenie – często bezpośrednio z namiotów Majdanu – na ochotniczą służbę w wojsku. Kolejne wiadomości – aneksja Krymu, zajęcie miast Donbasu przez „zielone ludziki” – doprowadziły zbiorową psychikę na krawędź załamania.
Kilka miesięcy wystarczyło, żeby najbardziej pożądaną zmianą społeczną na Ukrainie było po prostu zakończenie wojny. Najaktywniejsza część społeczeństwa, zamiast patrzeć na ręce władzy, usiłuje pomóc ukraińskiemu wojsku. Mało kogo dziwiły wypowiedzi premiera Jaceniuka, że ludzie, którzy będą występować przeciwko cięciom społecznym, są bez wyjątku agentami Putina. Te słowa zostały powiedziane jeszcze latem, żeby uprzedzić niepokoje oczekiwane na jesieni w związku z polityką cięć. Doktryna szoku stała się faktem – do żadnych większych wystąpień na razie nie doszło.
Dalszy ciąg eksperymentu może się jednak nie powieść. Chyba po raz pierwszy doktryna ta jest wprowadzana w życie nie tylko w zszokowanym, sfrustrowanym i załamanym społeczeństwie, ale też w bardzo podzielonym. Gdy zniknie zagrożenie z zewnątrz, może się okazać, że jedyną rzeczą, która trzymała to społeczeństwo razem, był właśnie stan zbiorowego szoku.