Rano 12 października we Lwowie ekipa Służby Bezpieczeństwa Ukrainy wdarła się do mieszkania aktywistów Maksyma Osadczuka i Denysa Macoły pod pretekstem, że mają oni planować przewrót państwowy za pieniądze Kremla. Doszło do przemocy fizycznej. Przeszukanie trwało kilka godzin, skonfiskowano komputery i komórki. Wywiezieni do oddziału SBU Osadczuk, Macoła i inni aktywiści organizacji Autonomiczny Opór byli przesłuchiwani przez kilka godzin. Zostali wypuszczeni, bo na razie są zakwalifikowani jako „świadkowie” w karnej sprawie o działania na rzecz Rosji. Ten status może łatwo się zmienić na dużo groźniejszy. Poza tym pracownicy SBU dzięki skonfiskowanemu sprzętowi elektronicznemu mają teraz dostęp do profili zatrzymanych aktywistów w sieciach społecznościowych.
Dlaczego ta sytuacja jest wyjątkowa? Przecież prześladowania aktywistów politycznych w Ukrainie – zarówno z prawicy, jak i z lewicy – wcale nie są czymś niecodziennym.
Maksym Osadczuk i Denys Macoła są uciekinierami z Krymu. Od lat działali w różnych grupach i organizacjach lewicowych na półwyspie, sprzeciwiali się sojuszowi wielkiego biznesu z prorosyjskimi szowinistami na długo przed nastaniem „rosyjskiej wiosny”. Kiedy zaczęła się wojskowa okupacja Krymu, szybko zorientowali się, że niedługo przyjdą po nich. W marcu 2014 roku wyjechali na kontynent, a dalszy rozwój wydarzeń na Krymie pokazał, że podjęli słuszną decyzję. Kilka tygodni po ich wyjeździe został zaaresztowany – wraz z reżyserem Olegiem Sencowym – antyfaszysta Sasza Kolczenko, bliski kolega aktywistów. Sencow i Kolczenko zostali wbrew swojej woli pozbawieni ukraińskiego obywatelstwa i w pokazowym procesie skazani na (odpowiednio) 20 i 10 lat więzienia pod całkowicie zmyślonym zarzutem planowania akcji terrorystycznych.
Kiedy zaczęła się wojna w Donbasie, Maksym Osadczuk zapisał się do batalionu ochotniczego i spędził kilka miesięcy na froncie (jest jednym z bohaterów książki Pawła Pieniążka Wojna, która nas zmieniła). Był jednym z najbardziej widocznych przedstawicieli lewicy w nowym ukraińskim wojsku, do którego wstąpił z pobudek przede wszystkim antyimperialistycznych – by dać odpór najazdowi armii rosyjskiej. Po opuszczeniu wojska przeniósł się do Lwowa, gdzie wraz z kolegami aktywistami zajął się rozwojem miejscowej organizacji Autonomiczny Opór.
Znani jako „lewicowi nacjonaliści” aktywiści Autonomicznego Oporu są dosyć egzotyczną wspólnotą na mapie ukraińskiej oddolnej polityki. Sprzeciwiają się interesom dużego kapitału – np. są bardzo aktywni w ruchach miejskich Lwowa, miasta zdominowanego przez mafijnych deweloperów, udało im się wstrzymać realizację kilku skandalicznych projektów zabudowy. Jednocześnie konfliktują się z prawicą – Swobodą, Prawym Sektorem etc. – która prawie w całości stała się pachołkiem biznesu lub resortów siłowych. Akcja SBU przeciwko Autonomicznemu Oporowi jest przede wszystkim kolejnym przejawem tego toksycznego sojuszu: tacy aktywiści jak Osadczuk i Macoła stoją kością w gardle zarówno skrajnej prawicy, jak i służbom specjalnych.
Osadczuka i Macołę we Lwowie spotkało dokładnie to, przed czym uciekli z Krymu: bezczelne i skorumpowane służby specjalne, we współpracy ze skrajną prawicą, starają się sfabrykować przeciwko nim sprawę „terrorystyczną” Oczywiście SBU różni się od FSB przede wszystkim tym, że jest nieporównywalnie słabsze: pod presją opinii publicznej aktywistów na razie wypuszczono. Ale retoryka, którą posługuje się SBU, oskarżając działaczy względnie nielicznej i mało radykalnej grupy o próbę przewrotu państwowego za rosyjskie pieniądze, przybliża Ukrainę do rosyjskiego modelu politycznego znacznie szybciej niż wszyscy – wyobrażeni i rzeczywiści – „agenci Kremla” razem wzięci.



















Komentarze
Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.