Kiedy kilku mieszkańców syberyjskiego miasta Krasnoturjinsk postanowiło zatańczyć harlem shake, chyba nie zdawali sobie sprawy, że mogą powtórzyć losy dziewczyn z Pussy Riot. Okazało się, że dla rozpętania niezłej burzy w rosyjskich mediach nie potrzeba już wtargnąć do świątyni ani modlić się do boga o odejście Putina. Wideo z YouTube’a, na którym młodzi mieszkańcy Syberii tańczą na bojowym wozie piechoty, stało się tematem histerycznych relacji w największych rosyjskich stacjach telewizyjnych, a uczestnikom nagrania grozi wyrok więzienia.
Historia powtarza się z taką zaskakującą precyzją, że odwoływanie się do tezy o tragedii i farsie staje się obciachowe. Harlem shake wywołał nagłą moralną panikę na Syberii dokładnie rok po akcji w moskiewskim Soborze Chrystusa Zbawiciela (choć jasne jest, że syberyjscy tancerze nie zdawali sobie sprawy z tej rocznicy – chcieli po prostu nagrać prezent dla przyjaciela z okazji Dnia Obrońcy Ojczyzny, który wypada 23 lutego). Dziwny zbieg okoliczności dotyczy nawet liczby zaaresztowanych po medialnej nagonce: dokładnie jak w przypadku Pussy Riot trzy osoby trafiły za kraty, reszta czeka na rozstrzygnięcie na wolności. I dokładnie jak rok temu z poważną miną rozważa się, jaka jest różnica w stopniu ciężkości dokonanej zbrodni: zamknięto przede wszystkim tych tancerzy, którzy weszli na wojskową świątynię. W podobny sposób aktywistki z Pussy Riot podzielono na te, które weszły na ambonę, i te, które tam nie dotarły, a więc miały dokonać bardziej umiarkowanego zbezczeszczenia soboru.
Zasadnicza różnica polega na tym, że oskarżeni o chuligaństwo tancerze mają nie sprawę karną, tylko administracyjną. Przynajmniej coś w tej Rosji się zmieniło.
Rok temu przyjechałem do Moskwy w przeddzień wyborów prezydenckich, kiedy wszystkie duże media w całej Rosji prowadziły kampanię nienawiści przeciwko „bluźniercom” z Pussy Riot. Niemal cała opozycja narzekała, że dziewczyny wyświadczyły złą przysługę całej opozycji, rozpętując wojnę kulturową, która raczej podzieli, niż zjednoczy ruch protestu. W dniu wyborów okazało się jednak, że ten ruch był złudzeniem, a władza olała go w otwarty, demonstracyjny sposób. Społeczny entuzjazm pomału był zastępowany przez śmiertelny lęk przed powtórzeniem losu uwięzionych aktywistek, który po moskiewskich zamieszkach 6 maja i wyrokach dla przypadkowych protestujących grozi praktycznie każdemu uczestnikowi ulicznych demonstracji.
Desperacka akcja w Soborze Chrystusa Zbawiciela sprzed roku – oraz jej tragiczne skutki – okazała się proroczą zapowiedzią sytuacji, w której pogrąża się Rosja. Po prostu wyprzedziła historię o kilka kroków. Stąd ten stopień niezrozumienia, który towarzyszył całej aferze wokół Pussy Riot, wywołując wśród jej uczestników ostre antagonizmy i tworząc dziwaczne sojusze. Uświadomienie sobie skali tego, co się wydarzyło, nastąpiło trochę później.
W dniu ogłoszenia wyroku na Pussy Riot byłem na otwarciu festiwalu filmowego w małym miasteczku za Uralem. Zgromadzona na sali publiczność coraz mniej interesowała się tym, co się dzieje na scenie, a coraz bardziej zagłębiała się w internetowe relacje z moskiewskiego procesu. W którymś momencie na scenę wskoczyło kilka studentek lokalnej uczelni w kolorowych maskach Pussy Riot, imitując akcję w soborze. Zapadł wyrok, impreza się skończyła, wszyscy poszli na wódkę.
W życiu nie widziałem, żeby kilkanaście osób piło w niemal całkowitej ciszy. Mówienie o tym, że sądowy wyrok, który zapadł tego dnia, dotyczy każdej i każdego z nich, już nie miało sensu. Kolega, patrząc przez szybę knajpy na mieszkańców rosyjskiej prowincji, stwierdził, że zazdrości ludziom, których nie dotyczy ten dziwny proces w dalekiej Moskwie. Teraz, rok po akcji Pussy Riot, okazuje się, że takich ludzi w Rosji po prostu nie ma.