Po co kupować F-16, skoro nie można za jego pomocą rozwalić nawet nieszczęsnej syryjskiej wioski?
„Mułła Omar, Osama, Saddam Husajn, Kaddafi – zdejmiemy każdego chama, polski żołnierz potrafi” – śpiewa hiphopowiec Robson w kawałku Wiesz, kto ma ogień. Robson jest żołnierzem stacjonującym w Afganistanie, więc wie, o czym mówi. Wie pewnie dużo lepiej od nas wszystkich, przekonanych, że polskie wojsko nie brało udziału w interwencji w Libii. Okazuje się jednak, że to polski żołnierz obalił Kaddafiego.
Teraz okazuje się, że polski żołnierz nie weźmie udziału w obaleniu kolejnego chama z Bliskiego Wschodu. Żołnierz Robson już pewnie się cieszył, że imię Baszara Asada tak pięknie zastąpi w jego zwrotce nie bardzo już aktualnego Mułłę Omara. Niestety, Donald Tusk pozbawił go tej poetyckiej rozkoszy.
Deklaracja Tuska, że Polska nie weźmie udziału w zapowiadanej interwencji przeciwko Asadowi, okazała się rozczarowaniem nie tylko dla miłośników polskiego hip-hopu. Paweł Wroński oburza się na łamach „Wyborczej”, że polski premier miał czelność wypowiedzieć się przeciwko najazdowi na Syrię, zanim jeszcze o interwencji zdecydował Barack Obama. To jest rzeczywiście skandaliczne łamanie zasad międzynarodowej polityki. A może, jak w przypadku obalenia przez Polaków Kaddafiego, ta wpadka wynika po prostu z niedoinformowania? Co jeśli polski rząd (a wraz z nim publicyści „Wyborczej”) stali się ofiarami informacyjnej dywersji?
Przyjrzyjmy się sprawie bliżej. Paweł Wroński stwierdza, że „teraz interwencję w Syrii popierają Wielka Brytania i Francja” – w tekście opublikowanym dzień po odrzuceniu interwencji przez parlament brytyjski. Okazuje się też, że dla Pawła Wrońskiego „analogia obecnej sytuacji do Iraku w 2001 r. wydaje się oczywista”. Mnie natomiast wydawało się oczywiste, że inwazja w Iraku nastąpiła w 2003 roku. Chyba że zostałem źle poinformowany?
Czytamy dalej: „Wtedy powodem interwencji było posiadanie przez Saddama Husajna broni chemicznej. Okazało się jednak, że amerykańskie dane były nieprawdziwe”. Jeśli dobrze rozumiem, powodem było posiadanie. Nieprawdziwe okazały się jedynie amerykańskie dane. Z czego wcale nie wynika, że należy się powstrzymać przed udziałem w kolejnej burdzie na Bliskim Wschodzie. Przecież nie ma gwarancji, że dane, które świadczą przeciwko tej interwencji, też są nieprawdziwe. Na przykład zagrożenie katastrofą ekologiczną w przypadku bombardowania magazynów broni chemicznej.
Może jest tak jak z bronią masowego rażenia w Iraku – te dane należy najpierw sprawdzić empirycznie: albo katastrofa będzie, albo nie.
„Po co tyle wydajemy na armię? Po co kupowaliśmy F-16?” – lamentuje publicysta „Wyborczej”, żałując straconej okazji, żeby zaszpanować nową zabawką na niebie Syrii. To rzeczywiście dobre pytania. Po co kupować F-16, skoro nie da się za jego pomocą rozwalić nawet nieszczęsnej syryjskiej wioski? Po co tyle wydawać na armię, jeśli nie jest ona przygotowana do nagłej wojskowej awantury na innym kontynencie? Po co Polsce w ogóle armia, jeśli Stany spokojnie przeprowadzą swoją awanturę bez jej udziału?
Wroński wspomina o jakimś możliwym „konflikcie u granic Polski”, który sojusznicy z NATO ewentualnie będą mogli olać, jak Polska teraz olewa konflikt u granic Turcji. Jako obywatel kraju, w którym taki konflikt mógłby się wydarzyć, chcę wszystkich uspokoić: F-16 jeszcze nie dotrze do przestrzeni powietrznej Ukrainy, a już nasze wojsko ze strachu ogłosi bezwarunkową kapitulację.
Nie chciałbym używać tych łamów, żeby obrażać jedynie polskie wojsko. Chciałbym obrażać też wojsko ukraińskie, rosyjskie, amerykańskie, syryjskie, izraelskie oraz wojsko jako takie. Wygląda niestety na to, że w najbliższym czasie będę miał ku temu sporo okazji.