Co wspólnego mają ideolodzy islamskiego radykalizmu z rosyjskim przywództwem?
Spójrzmy na jedną z bardziej kuriozalnych interpretacji paryskiej tragedii: za działaniami radykalnych islamistów kryje się ręka Moskwy. Putin napędza chaos społeczny we Francji, by umożliwić dojście do władzy swoim kukiełkom z Frontu Narodowego. Oczywiście wszystko po to, żeby odwrócić uwagę świata od wojny w Ukrainie oraz zemścić się na Francji, ponieważ nie sprzedała mu mistrali. Marine Le Pen i przywódca Państwa Islamskiego al-Baghdadi są zatem tylko narzędziami w walce o upadek Unii Europejskiej toczonej przez autokratę z Kremla.
Problem z tym kuriozum polega nie tylko na tym, że reprezentuje dosyć powszechny pogląd, zgodnie z którym wszystko, co mamy złego w tej części świata, pochodzi z głowy Putina. Owo myślenie w kategoriach absolutnego zła raczej schlebia Putinowi, niż mu szkodzi. Odtwarza sposób myślenia i mówienia o rosyjskim reżimie, który tak naprawdę najbardziej mu odpowiada. Kreml chce wydawać się ważnym graczem w skali globalnej – i właśnie dlatego, a nie z chęci posiadania nowych terytoriów, anektuje Krym i rozpętuje wojnę w Donbasie. Temu samemu celowi niechcący służy też pomysł, jakoby Putin potrafił zmanipulować niemal każdy ruch na kontynencie europejskim.
Przekonanie o mocy reżimu Putina jest jednym z ważniejszych źródeł jego rzeczywistej siły.
W złudzeniu o twardości putinizmu łączą się jego wielbiciele i nienawistnicy. Jednym z największych sukcesów propagandowych Kremla jest ustalenie w opinii publicznej Europy podziału, gdzie na jednym biegunie są „rozumiejący Putina” (Putin-Vesteher), a na drugim zwolennicy twardych działań wobec Rosji. Zasłużona dyskredytacja obozu Putin-Versteher zasłania fakt, że „zrozumienie” nie zawsze równa się usprawiedliwieniu, a zawiera też elementy racjonalne. Nawet jeśli na Kremlu zadomowiło się absolutne zło, nie zwalnia to nas z obowiązku myślenia i rozumienia jego źródeł. Podobnie wygląda sytuacja z islamskim radykalizmem w Europie.
No tak, ale miało być przecież o „Charlie Hebdo”. Uniewinniłem w tej sprawie – być może zbyt pospiesznie? – Putina, więc postawmy pytanie inaczej. Co wspólnego mają ideolodzy islamskiego radykalizmu z rosyjskim przywództwem? Na pierwszy rzut oka sprawa jest jasna.
W obu wypadkach mamy do czynienia z brutalną manipulacją społecznym resentymentem, służącą mobilizacji najbardziej zdesperowanych członków społeczeństwa do wojny w imię kolejnej „duchowej” fikcji („pomścić proroka” lub „odbudować rosyjski świat”).
To, że (pro)rosyjscy bojownicy nie działają (na razie) z taką brutalną siłą, jak europejscy dżihadyści, wynika raczej z kwestii czasu: przecież wojna w „rosyjskim świecie” trwa od trochę ponad pół roku, a w świecie islamskim – od dziesięcioleci.
To, swoją drogą, wskazuje na bardziej dogłębną analogię, która pomoże „zrozumieć” reżim Putina z pomocą islamskich fundamentalistów. Bowiem źródłem każdego z tych zjawisk jest przede wszystkim niepohamowana dominacja Zachodu nad jego peryferiami i ich bezczelny (neo)kolonialny wyzysk. Oba te zjawiska – radykalny islamizm na Bliskim Wschodzie i fundamentalistyczny neokapitalizm w Rosji – powstały przy bezpośrednim udziale Zachodu w krucjacie przeciwko komunizmowi. Oba te zjawiska wymknęły się spod kontroli i potrafią zagospodarować społeczny gniew, wywołany (neo)kolonialną polityką. Wreszcie, oba te zjawiska będą rosnąć w silę, dopóki ich prawdziwi rodzice – Europa i USA – nie przestaną wyzyskiwać reszty świata.