Ukraińskie władze sprytnie wyhodowały sobie idealną partię opozycyjną, dzięki której już nie muszą się martwić, co zrobić z Majdanem.
Nieposłuszeństwo obywatelskie na Ukrainie ostatecznie weszło do tradycyjnego kalendarza. 31 grudnia obywatele powinni pójść na Majdan i się upić– chociaż tym razem bezalkoholowym szampanem, bo jest rewolucja i dyscyplina. 1 stycznia zaś narodowcy powinni przemaszerować z pochodniami przez centrum Kijowa, bo są urodziny Stepana Bandery.
Czy przemarsz dziesięciu tysięcy osób pod skrajnie prawicowymi hasłami, który zaczął się na Euromajdanie i tam skończył agresywnym nacjonalistycznym wiecem, jest dowodem na to – jak to chętnie przedstawiły rosyjskie media – że Ukraińcy nie zasługują na żadną Europę? A może to raczej dowód na to, że w samej Europie coś nie jest OK?
Powstanie w centrum Kijowa mające zintegrować Ukrainę z Europą nie przeszkodziło prawicowej Swobodzie przejść z pochodniami, dostarczając rosyjskim i ukraińskim rządowym mediom wspaniałych obrazków faszystowskiego zagrożenia, jakie stanowi polityczna opozycja. Nie przeszkodziło nie tylko dlatego, że w Kijowie akurat przebywają dziesiątki tysięcy mieszkańców Ukrainy zachodniej, dla których marsze z pochodniami i okrzyki „Ukraina ponad wszystko” to nieodłączna część tej cywilizacji europejskiej, z której chcą się zintegrować. Także zaskakująca większość liberalnego centrum oraz apolitycznej publiczności protestującej obecnie na Majdanie uważa, że etniczny nacjonalizm skrajnej prawicy nie jest jakoś sprzeczny z ich wymarzoną Europą.
Ta większość wcale nie jest jakoś specjalnie głupia. Rzecz w tym, że Europa – przynajmniej na swoich wschodnich obrzeżach – nie robi prawie niczego, co wskazywałoby, że ów etniczny nacjonalizm nie jest OK. A kiedy już coś robi, to w sposób, który schlebia nie tyle zwykłemu etnicznemu nacjonalizmowi, ile już całkiem odjechanemu wschodnioeuropejskiemu neonazizmowi. Na przykład deklaruje, że ideologia nazistowska jest równie zła jak ideologia komunistyczna.
Co to oznacza dla sfrustrowanego mieszkańca zacofanego miasteczka, gdzie na placu stoi pomnik Lenina, a w lokalnej radzie zasiada frakcja Partii Komunistycznej, obsługująca miejscowych oligarchów? Oznacza to tylko tyle, że ma pełne prawo zapisać się do miejscowej Swobody, malować na ścianach „14/88” oraz bić czarnych, jeśli kiedykolwiek się pojawią w jego miasteczku. To prawo jest usankcjonowane przez jego wymarzoną Europę, która wmawia mu, że nie jest w niczym gorszy od tych koszmarnych komuchów.
Nie zamierzam zrzucać całej winy za wzrost ukraińskiej skrajnej prawicy na politykę historyczną Unii Europejskiej. Dużo większa odpowiedzialność za zlot Swobody spada na obecne ukraińskie władze, które sprytnie wyhodowały sobie idealną partię opozycyjną, dzięki której już nie muszą suszyć sobie głowy, co zrobić z Majdanem.
Bo po co rozpędzać Majdan z pomocą Berkutu, skoro można rozpędzić go z pomocą Swobody?
Jeśli każde działanie policji wielokrotnie zwiększało liczbę protestujących na Majdanie, każde działanie Swobody tę liczbę zmniejsza. Przecież Majdan jest w Kijowie, mieście, gdzie takie hasła jak „Przyjdzie Bandera, zrobi porządek” wciąż są odbierane jak dziwaczna reklama firmy sprzątającej.
„Nie możemy kłócić się z nacjonalistami, bo na tej kłótni wygra Janukowycz”, powtarzali jednym głosem liberałowie, apolityczni obywatele oraz zagraniczni sympatycy Majdanu przed 1 stycznia 2014. Po marszu na urodziny Bandery muszą wreszcie sobie uświadomić, że sprawa ma się nieco inaczej. Nie możemy nie kłócić się z nacjonalistami, bo na tym braku kłótni wygra Janukowycz.
Swoboda nie jest już małą partią opozycyjną o ekstrawaganckich poglądach na miejsce Ukraińców w historii wszechświata. Jest partią, która jako jedyna jest w stanie zabezpieczyć przetrwanie reżimu Janukowycza, marginalizując uliczne powstanie do nacjonalistycznej histerii.
Czy zatem wypracowując nową politykę wobec Ukrainy, Europa powinna nie tylko „czynić rozróżnienie pomiędzy ukraińskim rządem a ukraińskim społeczeństwem”, ale też między demokratyczną opozycją a opozycją neofaszystowską, skrycie wspierającą władzę? Trudno się tego spodziewać. To może raczej, wraz z nową polityką wobec Ukrainy, Europa powinna wypracować nową politykę wobec siebie samej? Taką, która nie pozostawiłaby euroentuzjastom za jej wschodnią granicą złudzeń, że wartości europejskie pozwalają neonazistom zasiadać w parlamencie. Politykę, która byłaby szczególnie ważna podczas greckiej prezydencji w UE, bo Ukraina nie jest jedynym krajem na kontynencie, gdzie członkowie parlamentarnej partii uciekają się do ulicznej przemocy wobec obcych.
Gdyby nowa europejska polityka wobec skrajnej prawicy była możliwa, moglibyśmy z większą pewnością twierdzić, że Ukraina jest sensem Unii Europejskiej. I że nie na próżno marzniemy teraz na Majdanie w namiotach obok tłumów neonazi.