Wystarczy, że polski Femen wznowi swój profil na Facebooku, żeby poinformowała o tym „Gazeta Wyborcza”. W arabskich mediach od miesiąca toczy się dyskusja, czy tunezyjski Femen postępuje słusznie, walcząc za pomocą rozbierania się o prawa muzułmańskich kobiet. Edwin Bendyk na łamach Dziennika Opinii porównuje działania Femenu z postawą Franciszka z Asyżu.
O co chodzi z tym Femenem? Czy mamy przed sobą nowy model ruchu, który zrealizuje niespełnione marzenie setek środowisk i grup na lewicy – marzenie o wspólnym skutecznym działaniu ponad granicami narodowymi? Czy możemy uznać Femen za ruch rzeczywiście emancypacyjny – czy raczej służy on do zastraszania telewidzów karykaturalnym widmem zliberalizowanej obyczajówki, polegającej na prawie do rozbierania się w przestrzeni publicznej?
Zdaje się, że działania Femenu są siłą rzeczy bliskie wrażliwości lewicowej, co nie przeszkadza Femenowi czasem głosić postulaty z repertuaru zachowawczej prawicy. Patrz nie tylko aktualny spór o „międzynarodowy topless-dżihad”, który trąci banalną islamofobią, ale też słynna ksenofobiczna akcja Femenu przeciwko tureckim kibicom, przeprowadzona wspólnie z prawicowymi ultrasami we Lwowie.
Jedno jest jasne – na razie Femen jest ruchem raczej kulturowym, jeszcze nieokreślonym politycznie. Ale w sytuacji, gdy temu ruchowi udaje się (podobno nawet bez własnego udziału) angażować aktywistki z krajów takich jak Tunezja czy Polska, orientacja polityczna Femenu staje się kwestią dość palącą. Jeśli nie chcemy, żeby Femen ostatecznie przekształcił się w koszmar zachowawczych wyborców, skłaniając ich do głosowania na prawicowe partie (tak jak Kaczyński skłania feministki do głosowania na PO), możemy pomóc temu ruchowi w jego politycznym określeniu. Chociażby poprzez umieszczenie jego działań w kontekście lewicowej myśli i walki o wyzwolenie.
Edwin Bendyk podjął taką próbę we wspomnianym tekście. Niektóre jego tezy wymagają jednak rewizji. Bendyk twierdzi: „Zdzierając w przestrzeni publicznej odzież, [aktywistki Femenu] odzyskują pełną władzę nad swoimi ciałami i jednocześnie ofiarowują je jako rodzaj dobra wspólnego, przez co przeczą opartej na własności logice komercjalizacji i utowarowienia”.
Jednakże cały myk z akcjami Femenu polega na tym, że zdzierając w przestrzeni publicznej odzież, de facto oddają pełną władzę nad swoimi ciałami w ręce tych, którzy je z przestrzeni publicznej usuwają.
Zwykle chodzi o męskie ręce straży porządku publicznego. Działanie Femenu bez udziału tych rąk straciłoby jakikolwiek sens, bo to one tak naprawdę nadają aktywistkom ich podmiotowość. Wyobraźmy sobie na przykład atak Femenu na Putina i Merkel, w trakcie którego nie nastąpiłoby starcie nagich dziewczyn z profesjonalną ochroną polityków. Dopiero wtedy dziewczyny z Femenu – a nie adresaci ich protestu – zostałyby ośmieszone.
Co zatem jest tym „dobrem wspólnym”, rzekomo ofiarowanym przez Femenki w postaci własnych ciał? Czy nie jest nim właśnie złożenie (pseudo)ofiary – celowe narażenie się na niebezpieczeństwo w celu wywołania gwałtownej, asymetrycznej reakcji? Czy polityczna logika ofiary (swoją drogą dużo bardziej organiczna dla prawicowej polityki) to jedyne, co można przeciwstawić „opartej na własności logice komercjalizacji i utowarowienia”? Trafiając do aresztu i przekazując swoje ciała do dyspozycji represyjnych aparatów państwa, Femen – wbrew rozważaniom Bendyka – wcale nie rezygnuje z własności, w sensie posiadania kapitału medialnego, symbolicznego i, co za tym idzie, pieniężnego. Natomiast poprzez samą specyfikę swojego działania rezygnuje z możliwości osiągnięcia jakiegokolwiek innego celu oprócz natychmiastowego zatrzymania przez policję.
Bendyk ma dużo więcej racji, kiedy określa Femen jako „najbardziej brutalnie bezsilny ruch non-violence, który kiedykolwiek istniał na świecie”. Porażka jest wpisana w samą strukturę działania Femenu: jeśli ich protest nie kończy się brutalnym zatrzymaniem (czyli taktyczną porażką), okazuje się po prostu wpadką, czyli porażką strategiczną. To nastawienie na porażkę jest na razie największą przeszkodą w upolitycznieniu Femenu.
Antidotum na takie nastawienie może być postawa innej grupy, która powstała w latach 2000 na obszarze postradzieckim jako odpowiedz na brutalność władzy. Chodzi o rosyjską grupę Wojna, która dużo bardziej pasuje do opisanego przez Bendyka modelu współczesnych naśladowców Franciszka z Asyżu: jej aktywiści wcielają swoje poglądy w każdym codziennym działaniu, nie używają pieniędzy, odmawiają relacji własności etc. Podstawową cechą ich politycznego bytu jest nieuchwytność, brak kary za to, co robią. Nielegalne akcje Wojny nigdy nie kończą się zatrzymaniem jej uczestników, a jeśli zdarza im się trafić do aresztu, potrafią stamtąd uciec w zadziwiająco prosty sposób.
W tym sensie Femen jest lustrzanym odbiciem Wojny. Przyszłość Femenu zależy od tego, czy ruch ten potrafi zastąpić pragnienie porażki dążeniem do zwycięstwa. O przyszłości lewicy można powiedzieć z grubsza to samo.