Obserwując ataki paniki w polskich mediach – tradycyjnych i społecznościowych – mam totalne poczucie déjà vu.
Wydaje mi się, że Polska pogrąża się w stanie, który na Ukrainie mamy od roku. Przeniesienie rakiet Iskander do obwodu kaliningradzkiego wywołało w Polsce reakcję niemal identyczną do tej, która nastąpiła po pojawieniu się rosyjskich „zielonych ludków” na wschodzie Ukrainy.
Obserwując ataki paniki w polskich mediach – tradycyjnych i społecznościowych – mam totalne poczucie déjà vu. Tak więc ukraińskie doświadczenie paniki wojennej i jej skutków może okazać się pomocne także w polskich warunkach. Zresztą tyle mnie uczono o cudach polskiej transformacji społecznej, że chciałbym też podzielić się z polskimi przyjaciółmi doświadczeniem pewnej transformacji.
Chodzi mi o transformację społeczeństwa w ciągle zmobilizowany, zmilitaryzowany twór, który żywi się głównie wojenną informacją i nie zauważa, że właśnie informacja jest jednym z naczelnych narzędzi tej wojny.
Wróćmy do wydarzeń na wschodzie Ukrainy sprzed roku. Niewykluczone, że „zielone ludki” w Donbasie tak naprawdę nie miały poważnych celów stricte militarnych. Być może przejmując place i ratusze w bogu ducha winnych miasteczkach, spełniały funkcje czysto medialne. Miało to pogrążyć społeczeństwo w panice, skonfrontować ze sobą zwolenników „pokoju za wszelką cenę” oraz chcących walczyć z bronią w ręku, i wreszcie – sprowokować państwo ukraińskie do przeciwdziałań wojennych. Co zresztą się udało. Nie ma porównania pomiędzy zagrożeniem, które stanowiły grupy separatystów i rosyjskich dywersantów przed wysłaniem przeciwko nim ukraińskiego wojska, a wojenną katastrofą w Donbasie. Celem tych dywersantów i separatystów było po prostu stworzenie sytuacji, w której dla wysłania wojska nie było żadnej alternatywy.
Żeby stworzyć taką sytuację, trzeba przede wszystkim przekonać ludzi, że – tak czy owak – wojna będzie. Rok temu Rosja miała do dyspozycji dużo bardziej skuteczne środki do przekonania Ukrainy o niezbędności wojny niż te, których teraz używa wobec reszty Europy. W pewnym momencie parlament rosyjski po prostu obdarzył Putina prawem do użycia wojska na terytorium Ukrainy. Od tego momentu dla milionów ludzi pytanie „czy będzie wojna?” zmieniło się w pytania, kiedy ta wojna będzie, czy są szanse ją przeżyć i co w tym celu należy zrobić.
W przypadku reszty Europy tej transformacji nie da się dokonać jednym ruchem. Potrzebne są zatem setki lotów myśliwców wojskowych, tysiące „antywojennych” tekstów głoszących niezbędność jądrowego holocaustu w przypadku przedłużenia sankcji wobec Rosji oraz miliony spanikowanych wpisów w sieciach społecznościowych. Potrzebny też jest interes po drugiej stronie konfliktu w przekonywaniu o tym, że wojny już się nie powstrzyma. Czyli – mechanizm samospełniającego się proroctwa.
Jak wiemy, totalna wojna czy szeroko zakrojona rosyjska inwazja, która zapowiadała się rok temu, jak dotąd się nie zaczęła.
A jednak pytanie „czy będzie wojna?” straciło jakikolwiek sens i jeszcze długo będzie pozostawać nieaktualne – nie tylko na terenie Ukrainy. Wojny nie będzie, ponieważ wojna już jest.
Uświadomienie sobie tego jest właśnie odtrutką na informacyjne ataki, mające przekonać nas, że będzie wojna, a więc musimy bardzo się tego bać.
**Dziennik Opinii nr 81/2015 (865)