Zachód gnije, trzeba spieprzać. Czy na Wschód, czy do Międzymorza, to już sprawa drugorzędna.
Problem wywiadu z Aleksandrem Duginem na łamach „Do Rzeczy” nie polega na tym, że pozwolono się w polskich (a do tego niepokornych) mediach wypowiedzieć zwolennikowi rosyjskiemu imperializmu, piewcy rządów autorytarnych, wrogowi oświecenia, praw człowieka i liberalizmu, militaryście, który w różnych miejscach wzywa swych rodaków do wojny z Zachodem (którego czujemy się chyba częścią), a momentami głosi poglądy wprost faszystowskie. To drobiazg. Nie taki bełkot już w mediach wypowiadano. Niektórzy dodadzą, że przecież nie można zamiatać pod dywan rzeczywistości (a istnienie w sferze publicznej takich poglądów jak Dugina to jest przecież tej rzeczywistości składnik), wreszcie – że przecież wroga trzeba poznać, więc może lepiej, że się składnie, spójnie i w otwarty sposób wypowie.
Dugin, doradca Putina, czyli liberalizm to szatan, Sieg Heil i do przodu
czytaj także
Kłopot nie w tym, co Dugin mówi – jego antyliberalna agitacja ubrana w postmodernistyczny bełkot intelektualny zawiera niemal każdy możliwy argument na niemal każdy ważki temat współczesnego świata, o ile tylko da się nim dokopać Zachodowi. Do tego internet jest pełen jego wykładów, artykułów i telewizyjnych „setek” w kilku ogólnie dostępnych językach świata. Kłopot w tym, jak rozumiemy pozycję Dugina i po co on to wszystko mówi.
Określenie go przez tygodnik „Do Rzeczy” mianem „filozofa” to oczywiście żart z tej pięknej i czcigodnej dyscypliny intelektualnej, ale poważniejszy problem dotyczy statusu rzekomego „doradcy Władimira Putina”. Doradca to ktoś, kto jako człowiek zaufany, intelektualista bądź ekspert w danej dziedzinie (ewentualnie fachowiec od wizerunku) inspiruje polityka do podejmowania ważnych decyzji – dostarczając mu porcji wiedzy, bądź jednej z perspektyw na dany temat. Putin żadnej wiedzy od Dugina do szczęścia nie potrzebuje, bo w wypisywane przez niego bzdury jako trzeźwy kagiebista zwyczajnie nie wierzy. Autor Podstaw geopolityki – jakkolwiek by o sobie i swej roli sam nie myślał – to kremlowski pies łańcuchowy, nie mnie rozsądzać, na ile swej roli świadomy. Kiedy Rosjanie zajmowali Krym, a potem wprowadzali „zielone ludziki” do Donbasu miał swój „gwiezdny czas” w rosyjskich mediach, także głównego nurtu – po czym wrócił do swej niszy (i wyleciał z uczelni), gdy tylko wymogi „racji stanu” nakazały militarny Drang nach Westen powściągnąć. W fazach „radykalizacji” (ustrojowej, międzynarodowej) rosyjskiej polityki głosy w rodzaju Dugina funkcjonują na pełnych prawach w publicznej debacie; w momentach „uspokojenia” służą jako radykalny punkt odniesienia, na tle którego władza w Rosji jawić się może jako względnie umiarkowana.
Określenie Dugina przez tygodnik „Do Rzeczy” mianem „filozofa” to oczywiście żart z tej pięknej i czcigodnej dyscypliny intelektualnej.
Do czego dziś – w chwili, gdy rosyjskie czołgi akurat nie jadą na Kijów ani Tallin – Dugin służy Kremlowi? „Służy” oczywiście w sensie wypełnianej funkcji, a nie pełnionej służby, o której żadnych pewnych informacji nie posiadamy. Rzecz jest prosta jak konstrukcja cepa, a wyraża się w motcie propagandowej Russia Today: question more. „Więcej pytaj”, a raczej „podważaj”. W tym wypadku: sensowność trwania zachodnich struktur i trwania Polski w ich ramach. Bo się te struktury rozlatują, bo Zachód jest obłudny, bo liberalizm to szatan, bo rozpad rodziny, bo chemtrails, Nowy Porządek Światowy… A ponieważ dla części czytelników „coś tu jest na rzeczy” – choćby nienawidzili Rosji i Putina nawet bardziej niż Ukrainy i „banderowców” – publikacje tego rodzaju po prostu wzmagają tendencje, za przeproszeniem, rozkładowe. Zachód gnije, trzeba spieprzać. Czy na Wschód, czy do Międzymorza, to już sprawa drugorzędna. A kto na tym zyska najbardziej? A to już wyraźnie napisano na portalu Katehon, w tekście, który – tak się złożyło – na swoim Twitterze poleca osobiście (tak, „tytuł jest prowokacyjny”) sam Dugin.
Tu nie chodzi o żadną grę Rosji z Polską, w której Dugin byłby tyleż radykalnym, co wygodnym dla Kremla posłańcem politycznej oferty pojednania (której z różnych powodów władze rosyjskie nie mogą wyrazić wprost), a tygodnik „Do Rzeczy” dyplomatycznym kanałem jej przekazu. Nie chodzi też o pokazanie ideologicznej grozy współczesnej prawicy rosyjskiej – taka opcja wchodziłaby w grę, gdyby wywiad ukazał się w medium liberalnym, dla którego czytelników tezy Dugina na temat Zachodu to a priori żenada i horrendum.
czytaj także
To o co chodzi? Pewnie o media i przeświadczenie, że narracje Cejrowskich, Tyrmandów, Kolonków i Duginów tego świata to przyszłość świata mediów; bo nawet jeśli Zachód jeszcze nie dogorywa, to „media opiniotwórcze głównego nurtu” przegrywają wyraźnie. A z klikalności i nakładu właściciel rozliczać musi. Wejście języka i przekazu Breitbarta do mainstreamu w USA pomogło zwyciężyć Trumpowi; język rodem z wykopu.pl w mainstreamie polskim wypycha nas z UE. Dobrze, że przynajmniej redaktorzy naczelni niepokornych tygodników – nie tylko sam rząd – jakoś się wyżywią.