Tereny Polski są od 966 roku brutalnie kolonizowane przez miejscowe elity, szukające sankcji dla swej władzy w nowej religii.
Niepozorny pagórek w Birżynianach na Żmudzi, z którego rozciąga się widok na szlachecki, dawny polski dwór i nowy litewski hotel. Dzięki tabliczce z informacją, że wzgórze jest pozostałością osady z mniej więcej X wieku, mogę wyobrazić sobie mickiewiczowskiego Konrada Wallenroda i krzyżaków kolonizujących te ziemie pod pretekstem wyrzynania pogan. W birżyniańskim hotelu u wejścia witają posągi „zajadłych wojownikach w skóry odzianych, z toporem w garści a fanatyzmem w sercu”, jak dawnych Bałtów opisywała Maria Rodziewiczówna. Wszędzie na Litwie ludowa, wiejska twórczość w „przestrzeniach publicznych” zdaje się estetycznie odwoływać do najdawniejszej, „barbarzyńskiej” historii kraju.
Podobne, pogańskie, słowiańskie grody i kurhany na Kresach rozkopuje już Zorian Dołęga Chodakowski na początku XIX wieku, „dziki wędrownik”, prekursor literacko-ludowych peregrynacji romantycznych, archeolog-amator, raczej fascynat niż naukowiec. Adam Mickiewicz improwizując wykłady w Paryżu odrzuca jednak badania nad „bajeczną przeszłością” Chodakowskiego czy Wawrzyńca Surowieckiego. W zależności od wydania kursu prelekcji paryskich czytamy kategoryczne stwierdzenie, że właściwa historia Słowiańszczyzny „poczyna się z chrześcijaństwem” lub zmiękczone dodatkiem, że „tysiące jej lat poprzednich leżą w pomroce”. Poeta-profesor chce wprowadzić nas – „barbarzyńców” – do uniwersalnej historii Europy odwołując się tylko do chrześcijaństwa. Co prawda świat „odczarowany” przez nowoczesność może „zaczarować” ponownie właśnie Słowianin, uciemiężony, ale świadomy swej pozycji niewolnik, lecz poprzez metafizykę, a nie powrót do wypartej, najdawniejszej historii.
Mickiewicz mimo post kolonialnej hybrydyczności swoich projektów twierdzi, że nowa wiara nie przychodziła niszczyć dawnych tradycji, lecz je „wykładała i wypełniała”. Jest to niezgodne nie tylko z naszą współczesną wiedzą, ale także z poglądami wielu XIX-wiecznych historyków, którzy już rozumieli skutki przymusowego nawracania pogan. W 1807 roku Surowiecki pisze, że „przyjąwszy chrzest od Rzymian i od Greków, przyjęliśmy zarazem ich ducha pogardy i nienawiści do wszystkiego, co było starym lub obcym. (…) Przy takowym uprzedzeniu Słowianie w pogaństwie musieli nam się wydawać dziką tłuszczą, nie znającą żadnych prawideł obyczajności i porządku”.
Mickiewicz zamiast dostrzec, że trudno podnieść z kolan naród, któremu odbierze się 1000 lat historii (licząc oględnie od narodzin Chrystusa), twierdzi, że Słowianie nie mieli nawet własnej mitologii.
W dodatku właściwie nie pamiętają pogańskiej przeszłości, choć sam „etnograficznie” ją pokazywał i przypominał chociażby w Dziadach. Nawet w XX wieku Aleksander Gieysztor zauważa, opierając się na skrupulatnej analizie średniowiecznych tekstów i na dorobku etnografii, że folklor słowiański „zachowywał bardzo długo, prawie do dziś dnia, podstawowe zręby tradycyjnego poglądu na świat i jego projekcję sakralną”. Z kolei Karol Modzelewski pisze w książce Barbarzyńska Europa, iż woda chrztu świętego nie zmyła dziedzictwa tradycyjnej kultury z Germanów, Słowian czy Bałtów. Przypomina też, że bez rozpoznania barbarzyńskich, „rozrośniętych korzeni” Europy nie da się zrozumieć jej kulturowej różnorodności, ani tożsamości, która nie opiera się tylko na dziedzictwie śródziemnomorskim i chrześcijańskim. Niestety Mickiewicz wygłaszając swoje anty imperialne wykłady nie potrafi do końca się wyzwolić, choć dostrzega przecież wtórne naśladownictwo, którym cywilizacyjnie grzeszymy. Zorian Dołęga Chodakowski pisze to samo, co Wieszcz: „kształcąc się na wzór obcy, staliśmy się na koniec sobie samym cudzymi”, ale odnosi się do chrześcijańskiej kolonizacji Polski rozpoczętej w X wieku naszej ery.
W Warszawie, aby przenieść się w epokę pogańską, trzeba pójść do Muzeum Archeologicznego.
Wstęp wolny, ale żadnych zwiedzających, najwyraźniej hipsterzy prawicy i lewicy nie chcą się mierzyć z prehistorią ziem polskich, współczesność wydaje się bardziej sexy.
Tym bardziej, że szacowne warszawskie muzeum nie zamierza mizdrzyć się do odbiorcy zblazowanego oglądaniem serialu o Wikingach. Placówka stanęła w rozkroku między dioramą a tabletem, ale kościotrup prasłowiańskiego wodza wykopany z kurhanu fascynuje nawet dzieci wychowane na aplikacjach w smartfonach. Idąc takim tropem rewindykacji historycznych, gdyby rewolucja „dobrej zmiany” była głęboką próbą stworzenia nowego myślenia o Polsce, musiałaby odrzucić pozytywny obraz chrztu Mieszka I. To właśnie wtedy bowiem rozpoczyna się proces padania „barbarzyńców” na kolana wobec obcej kultury.
Historyczny moment, kiedy Mieszko I zmienia wyznanie, wbrew temu co można przeczytać dziś na dumnej stronie chrzest966.pl, nie jest chrztem kraju. „Myśląc o konsekwencjach chrztu Mieszka, możemy mówić o «narodzie ochrzczonych», o «chrzcie narodu», a więc również o Chrzcie Polski”. To cytat z prymasa Wyszyńskiego, który nie był historykiem. Ci zaś, nawet najbardziej umiarkowani w poglądach, jak profesor Henryk Samsonowicz, piszą, że nie wiemy, ile osób towarzyszyło władcy (choć raczej garstka) i z pewnością ceremonia nie oznaczała chrystianizacji państwa.
W pułapki faktów wikłają się nawet autorzy szerszych omówień zamieszczonych na oficjalnej stronie uroczystości rocznicowych. „Przyjmowanie nowego, chrześcijańskiego obrządku pogrzebowego napotykało więc na duże opory poddanych Mieszka i Chrobrego, którzy zdolni byli do wymuszania zasad jego respektowania tylko w swym dworskim otoczeniu. (…) Niewielka ilość znalezisk krzyżyków, które można odnieść do początków chrystianizacji, wskazuje na jej ograniczenie do głównych centrów państwa piastowskiego”. Krzyżyki jeszcze w XIII wieku występują razem z pogańskimi amuletami, świadcząc o synkretyzmie religijnym. Można przyjąć, że aż do XV wieku mieszkańcy polskiej wsi chodzili na mszę „rzadko lub wcale”, jak narzekali księża.
Rewolucja religijna, przymusowe zaganianie Słowian do chrześcijańskiej Europy, napotykało zażarty opór, podobnie jak po 1989 roku akces do demokratycznego Zachodu.
Rewoltę PiS-u można by więc rozpatrywać także jako „reakcję pogańską”, ponieważ nawet jeśli ludzie Kaczyńskiego odwołują się do konserwatywnego katolicyzmu, to jest on niezgodny z naukami aktualnego papieża, zwierzchnika wierzących.
Henryk Samsonowicz pisze, że przyjęcie nowej religii przez Mieszka stanowiło przede wszystkim akt polityczny, „w miejsce starego zwyczaju utrwalonego od dawna w czasach ustroju plemiennego wprowadzony został nowy. Nie tradycja miała go wspierać, ale nowe prawa przyjętej wiary, prawa kościelne”. Święte słowo: tradycja! Jakakolwiek by nie była, zostaje w 966 roku odrzucona, polityka historyczna powinna do niej powrócić. Aby się uzdrowić musielibyśmy, jak w terapii rebirthingu, powrócić do tego momentu konstytuującego tożsamość. Tym bardziej, że dziś, dzięki źródłom zarówno pisanym jak i archeologicznym, możemy dużo lepiej wyobrazić sobie „dobrą zmianę” X wieku. Jak pisze Modzelewski: „Słowian przerażało towarzyszące przyjęciu nowej wiary radykalne, demonstracyjne zniszczenie starego kultu, dzięki któremu istniał świat. W dodatku misjonarze żądali, aby destrukcja świętych miejsc i figur poprzedziła zbiorowy chrzest i aby dzieło zniszczenia dokonane zostało publicznie, w sposób szokujący, na oczach zebranego tłumu wyznawców”.
W zajętej przez Duńczyków Arkonie ludzie muszą patrzeć jak święta figura boga jest ścinana i z powrozem na szyi wleczona na porąbanie. To rozmyślne świętokradztwo jest zdaniem Modzelewskiego traumatycznym przeżyciem dla społeczności pogan. Nic dziwnego, że Maria Janion w Niesamowitej Słowiańszczyźnie przywołuje Herdera, któremu takie sceny kojarzą się z krwawym podbojem Peru przez Hiszpanów. To porównanie można by rozciągnąć na wszystkie inne podboje dokonywane w imię wyższości jakiejś cywilizacji, każdą przemoc kolonializmu: w obydwu Amerykach, w Afryce, w Azji. Uzmysławia nam, że tereny Polski są od 966 roku brutalnie kolonizowane przez miejscowe elity, szukające sankcji dla swej władzy w nowej religii. Jeśli prawica wierzy w „zmurzynione” elity, nieudolnie „małpujące” zachodnie wzorce ( jak pisze Jakub Majmurek) to niech zacznie modlić się do Światowida ze Zbrucza. Muzeum Archeologiczne w Krakowie, gdzie stoi ten posąg, jest zresztą bardziej hipsterskie niż placówka w Warszawie.
A Mieszko, gdyby był bardziej na czasie i chciał w X wieku awansu cywilizacyjnego powinien raczej przejść na islam, ale o tym już w następnym odcinku.
**Dziennik Opinii nr 99/2016 (1249)