Z otchłani Polski AD 2016 nawet za Balcerowiczem da się zatęsknić.
Od jakiegoś czasu sprawdzam na jutubie, czy macki masakrowania lewackiej (czytaj: liberalnej) ideologii dosięgły już oszalałego relatywizmu Majki Jeżowskiej, no i wreszcie dosięgły: w komentarzach pod piosenką zatytułowaną Wszystkie dzieci nasze są. „Wypierdalać z tą herezją, dzieci nie są dla każdego, każde dziecko ma swojego rodzica”, pacnęła jedna macka, „dziękuje komunie i lewackim kur..m za zjebane dzieciństwo”, świsnęła druga, a potem posypały się kciuki.
Ogarnęła mnie nostalgia za najntisami, kiedy Majka Jeżowska cieszyła się w Polsce nieskazitelną reputacją. W moim przedszkolu na apelach ryczano, że „los to sprawił lub przypadek, że Hindusem nie był dziadek”, a rodzice beznamiętnie bili brawo. Działo się to w górniczym mieście średniej wielkości [foto poniżej], które nadejściem liberalnej demokracji nie było szczególnie uszczęśliwione, a mimo to żadnemu z jego mieszkańców nie przyszło do głowy, by kwestionować nachalnie promowane przez artystkę wartości liberalne i wrzeszczeć, że hańba, zdrada i ciapaki.
Szybko się zreflektowałam, bo lewaczce za latami dziewięćdziesiątymi płakać przecież nie przystoi. Na salonach brylowała wówczas, owszem, Majka Jeżowska, ale bardziej brylował Francis Fukuyama, a już najbardziej – Leszek Balcerowicz. Wszyscy się zgadzali co do tego, że ma być tak, jak na Zachodzie, to znaczy kolorowo, że jest wolność, a zatem wszystko wolno, i że potrzebne są dojczmarki. Wszyscy lubili Unię Europejską.
Bo z Unią jest tak, że lubią ją trzy grupy krajów: te, które chciałyby do niej należeć, te, które właśnie do niej wstąpiły, ubiegając sąsiada, oraz Niemcy.
Bo z Unią jest tak, że lubią ją trzy grupy krajów: te, które chciałyby do niej należeć, te, które właśnie do niej wstąpiły, ubiegając sąsiada, oraz Niemcy. Polska pobyła chwilę w pierwszej, a potem drugiej grupie, po czym, zamiast stać się Niemcami, została Polską. Podobnie postąpiły inne kraje w regionie, co bez reszty pogrzebało niewielki już i tak entuzjazm Europy Zachodniej.
Kiedy w Europie Środkowej płoną unijne flagi, są w bliskiej okolicy takie kraje, w których się wciąż nimi namiętnie wymachuje, a nawet za nie – in your face, pierwszy świecie – traci życie. W których ceni się młodych liderów, endżijosy od tolerancji, reformy gospodarcze i społeczeństwo obywatelskie. W których kapitał polityczny zbija się na trajkotaniu o europejskich wartościach.
Po wejściu Europy Środkowej do Unii prym w tej pierwszej grupie wiodła Gruzja. Do byłego już jej prezydenta Micheila Saakaszwilego można mieć wiele wątów, bo to zwykły autokrata był, ale trudno odmówić mu sukcesów w przekształcaniu skorumpowanego, scioranego wojną domową kraju w europoidalne państwo prawa, co nie udałoby się bez przekonanego o wspólnym celu społeczeństwa.
Potem Saakaszwili się zbiesił, a pałeczkę z wykopem przejęła Ukraina, organizując Majdan i przepędzając uległego prezydenta Wiktora Janukowycza. Dziś oba te kraje ledwo zipią pod Putinowskim sztybletem, oba pozbawione są dwóch w porywach do trzech prowincji, oba są rządzone przez zrebrandingowanych, but still, oligarchów. W Ukrainie wciąż toczy się wojna.
Ani Unia, ani NATO nie kiwnęły palcem, by pomóc albo chociaż docenić, i nikt się już nie łudzi, że kiwną, a mimo to proeuropejski zapał nie stygnie, a nawet jeśli stygnie, to bardzo powoli: zarówno w Ukrainie, jak i w Gruzji przyznaje się doń grubo ponad połowa społeczeństwa.
Tymczasem w „Ukraińskiej prawdzie” pojawiła się plota, jakoby premierem Ukrainy miał zostać Leszek Balcerowicz. Sam zainteresowany szybko ją co prawda zdementował i wrócił do twittowania o tym, że za działania partii PiS odpowiada partia Razem, ale plota i tak się rozeszła. W ukraińskich mediach komentowano ją całkiem przychylnie, bo w końcu Balcerowicz znaczy Zachód, wolność i dojczmarki. W Polsce na prawicy zapadło naburmuszenie (bo układ) zmieszane z protekcjonalną dumą („Polski premier Ukrainy” – informowała „Rzeczpospolita”), a na tym, co na lewo od prawicy rozległy się heheszki.
Też kompulsywnie klikałam „haha” i „wrr” i komentowałam, że xd i że Balcerowicza to ja temu strudzonemu narodowi bynajmniej nie życzę. Ale potem poczułam ukłucie zazdrości, że mimo tych wszystkich rozczarowań i dalece trudniejszych niż polskich okoliczności europejska narracja cywilizacyjna wciąż jest dla Ukraińców w sposób oczywisty atrakcyjna.
Że jeśli istnieje ukraińska Majka Jeżowska, nikt jej nie wyzywa od oszalałych lewaczek, chyba że ruskie trolle.
Tak, jasne, że za bujającymi się flagami Unii kryje się w Gruzji czy Ukrainie co najmniej tyle samo narodowego szowinizmu, co tutaj. Jeszcze jaśniejsze, że z Balcerowicza żaden symbol europejskiej narracji cywilizacyjnej, a co najwyżej pokraczna personifikacja najntisów i że, kto wie, może między innymi przez niego Polska dostaje dziś spazmów na myśl o przyjaźni Basi, Micheala, Małgosi i Johna. Ale z otchłani Polski AD 2016 nawet za Balcerowiczem da się zatęsknić.
**Dziennik Opinii nr 71/2016 (1221)