Kaja Malanowska

Ze mną, ale beze mnie

Muszę przyznać, że miałam pewien problem z podążaniem za logiką tekstu, jaki Marcin Meller opublikował ostatnio na stronach „Newsweeka”. Począwszy od tytułu: „Beze mnie”, który jak wyjaśnia autor, oznacza niechęć do agresywnego dyskursu, uprawianego zarówno przez prawicowych, jak i lewicowych publicystów. „Dwa barbarzyńskie plemiona napierdalają się pałami po łbach, ale oficjalnie to się nazywa debata i życie publiczne. I ja mam już tego totalnie dość”, cytuje za Szczepanem Twardochem, który najwyraźniej stał się ostatnio godnym naśladowania wzorem wyważonej dyskusji publicznej. To, że nie dalej niż parę lata temu Twardoch chciał nożem i kijem rozwiązywać problem imigrantów we Francji, nie wydaje się Mellerowi przeszkadzać. 

Nie czepiajmy się jednak przeszłości – co prawda Twardoch nigdy ze swoich słów się nie wycofał, ale w końcu ludzie nie krowy i poglądy zmieniają. Dziwi mnie natomiast wielce teoretyczna niechęć Marcina Mellera do agresji, bo w tym samym tekście sam napierdala pałą na prawo i lewo. A raczej głównie na lewo: „Rzygać mi się chce, jak widzę tę hipokryzję obrońców dyrektorki, której trzeba bronić, bo jest nasza i walnęła w Kościół, lepiej, w najczarniejszego z czarnych. Rzygać mi się chciało, jak z innego barbarzyńcy robiono symbol wolności słowa, bo podarł Biblię, ulubioną książeczkę czarnuchów”. No, panie Meller, jest to zaiste powściągliwy sposób wyrażania własnych opinii.  

O co chodzi? Otóż publicystę „Newsweeka” irytuje fakt, że niektórzy dziennikarze i felietoniści sprzeciwiają się karaniu dyrektorki Teatru Ósmego Dnia, za to, że na prywatnym profilu facebookowym obraziła papieża. „Jakiś ONRowiec nazywa Sławomira Sierakowskiego (…) męską kurwą i pierdzielonym żydziochem. Tak się składa, że potwarca pracuje na państwowym i lewicowi radni w jego mieście domagają się od jego przełożonych sankcji za skandaliczne słowa. Rozumiem, ze podpisuje pan wtedy list w obronie ONRowca (…)?” pyta Jasia Kapelę.

Nie wiem, czy i jak na to pytanie odpowiedziałby Jaś. Ja, prawdę powiedziawszy, nie do końca rozumiem, do czego miałby odnosić się ten hipotetyczny przykład? Ewa Wójciak nie nazwała papieża chujem, dlatego że jest Argentyńczykiem i żyje w celibacie. W sposób emocjonalny i nieparlamentarny wyraziła oburzenie, że osoba, na której ciążyły podejrzenia o współpracę ze zbrodniczym reżimem, została wybrana na głowę Kościoła katolickiego. Chodziło więc o zarzut konkretnego działania. Tymczasem określenia „pierdolony żydzioch”, czy „męska kurwa”, nie odnoszą się do postępowania tylko pochodzenia i preferencji seksualnych. Nie wiem jak dla pana Mellera, ale dla mnie stanowi to fundamentalną różnicę. 

Żeby było jasne, wcale nie popieram pochopnego oceniania ludzi na podstawie niezweryfikowanych plotek. Jestem też przeciwna obrażaniu kogokolwiek, zwłaszcza za pomocą wulgarnych epitetów. Takie zachowania w dyskusji publicznej powinny być surowo zakazane i napiętnowane. Istnieje jednak zasadnicza różnica między sferą publiczna a prywatną. Problem polega na tym, że dyrektorka Teatru Ósmego Dnia nie użyła słowa „chuj” w telewizji, tylko na własnym internetowym profilu.

Zapewne ktoś zakrzyknie od razu, że Facebook wcale nie jest miejscem prywatnym. Do niezablokowanej strony miało dostęp wiele osób, które poczuły się zgorszone. Zgoda, niech będzie. Przyjmijmy nawet, że posty należą do sfery w jakimś sensie publicznej. Rozumiem, że w takim wypadku nie należy nazywać chujem jedynie papieża? Co do innych ludzi panuje całkowita swoboda wypowiedzi, bo chyba pan Meller nie próbuje twierdzić, że wszystkich, którzy obdarzyli osobę trzecią przykrym epitetem na „ch” powinno się natychmiast karać? Jeśli tak, to mamy problem, bo w najbliższym czasie, co najmniej kilkadziesiąt tysięcy użytkowników FB powinno otrzymać oficjalne upomnienie. A może istnieje gradacja sankcji, w zależności od funkcji, jaką pełni obrażona osoba: za papieża i prezydenta – nagana od radnych miasta, za premiera i kardynała – ostra reprymenda szefa, a za biskupa i ministra – pobłażliwe upomnienie?

Ale żarty na bok. Oczywiście wiele osób uważa, że nie można obrażać papieża w żadnej sytuacji. Po prostu i wyłącznie dlatego, że to człowiek z urzędu obdarzony niepodważalnym autorytetem. Nie jestem pewna, czy koncepcja „autorytetu z urzędu” do mnie przemawia, ale urąganie ludziom postrzegam jako zachowanie niewłaściwe, niezależnie od funkcji, jaką akurat pełnią. Według Marcina Mellera zwymyślanie papieża od chujów jest niedopuszczalne, za to publiczne bluzganie na wszystkich, którzy mają inne poglądy – jak najbardziej ok. I w tym właśnie punkcie się nie zgadzamy. 

„Rzygać mi się chce jak palikotowa trucizna zalewa liberalną część Polski tak, jak macierewiczowsko-kaczyński koktajl zżera tę konserwatywną. I rzygać mi się chce, jak chwalą mnie prawicowcy za wpisy w sprawie chuja, bo gdzie byliście, jak ceniony przez was reżyser mówił, że takich jak ja z TVN i Wyborczej trzeba wystrzelać?”. Panie Meller, naprawdę uważa Pan, że istnieje zasadnicza różnica pomiędzy nazwaniem kogoś chujem a publicznym informowaniem czytelników, że „ma się ich głęboko w dupie”?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kaja Malanowska
Kaja Malanowska
Pisarka
Z wykształcenia biolożka, napisała doktorat z genetyki bakterii na University of Illinois at Urbana-Champaign. Felietonistka „Krytyki Politycznej”. Zadebiutowała powieścią "Drobne szaleństwa dnia codziennego" (Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2010), która przyniosła jej uznanie krytyki i nominację do Gwarancji Kultury – nagrody TVP Kultura. Autorka książek "Imigracje" i "Patrz na mnie Klaro!".
Zamknij