Marc Elsberg ma rację: wystarczyłyby dwa dni bez prądu, żeby ludzie w Europie zaczęli umierać na ulicach.
Czy znacie to uczucie paniki, gdy w trakcie wichury nagle gaśnie światło, a wy orientujecie się, że znowu zapomnieliście kupić świeczki, choć obiecywaliście sobie to za każdym razem, gdy następowała przerwa w dostawie prądu? Zresztą, nawet gdy macie świeczki, to i tak pewnie czujecie się obco i dziwnie. Ja tak się właśnie czuję. Z niepokojem zerkam na baterię komórki – ile jeszcze czasu wytrzyma, zanim się rozładuje? Komputera najlepiej w ogóle nie włączać, kto wie, jak długo potrwa brak elektryczności, a może być jeszcze potrzebny. Telewizji też się nie poogląda. Niby można poczytać książkę, ale trochę słabo tak przy świeczce, bo wzrok się psuje. Tak przynajmniej mówiła wam mama, choć niewykluczone, że kłamała, bo w końcu nie jest optyczką, tylko historyczką. Całe wieki ludzie czytali przy świeczce i jakoś od tego nie ślepli. A może ślepli? Nie jestem historykiem. Ale nie muszę być historykiem, żeby wiedzieć, jak bardzo nasze życie uzależnione jest od prądu elektrycznego. Bo jest uzależnione strasznie & potwornie.
Wystarczyłyby dwa dni bez prądu, żeby ludzie w Europie zaczęli umierać na ulicach. Naprawdę. Oczywiście nie tak łatwo wyłączyć prąd w całej Unii Europejskiej, ale Marc Elsberg, autor thrillera Blackout, udowadnia, że nie jest to aż tak znowu trudne.
Wystarczy grupa zdesperowanych i wykształconych młodych ludzi z dostępem do internetu i pewnymi funduszami. Czego jak czego, ale grup zdesperowanych i wykształconych młodych ludzi mamy w UE całkiem sporo, a z czasem będzie ich jeszcze przybywało.
Z budżetem też na razie sporo osób jeszcze nie ma problemu. A nawet gdyby miało, to z pewnością znajdzie się na świecie wystarczająco wielu wrogów naszej cywilizacji, żeby rzucić trochę drobniaków z wydobycia ropy czy innych diamentów na rzecz wykształconych desperatów, którzy przedstawiają realistyczny plan rzucenia UE na kolana.
Wystarczy odłączyć prąd, a po paru dniach przestanie działać zasilanie awaryjne w szpitalach i ludzie na oddziałach intensywnej terapii będą umierać, jak Pan Bóg przykazał. Bez prądu szybko przestaną też działać sklepy i cały łańcuch dostawy żywności. Mleczne krowy na farmach przemysłowych będą zdychać w męczarniach z wymionami pękającymi od hektolitrów mleka, którego nie ma komu wydoić. Bo przecież dojenie odbywa się automatycznie i skromna obsługa przemysłowej farmy za Chiny Ludowe nie zdołałaby robić tego ręcznie, nawet gdyby stanęła na głowie i doiła wszystkimi kończynami, a część od razu spijała do buzi. Mięso gromadzone w chłodniach zaczyna się rozkładać, bo samochody pozbawione benzyny (aby zatankować trzeba mieć prąd) nie mają jak go rozwozić pośród coraz bardziej głodnych i wkurzonych ludzi. Wyładowane komórki, puste lodówki, zimno, brudno i w ogóle nie wiadomo, co się dzieje, bo telewizja przestała działać. A to tylko częściowy obraz katastrofy, która dużo bardziej drobiazgowo została przedstawiona w powieście Elsberga. Którą serdecznie państwu polecam, bo to najlepszy thriller, jaki czytałem od lat (nie żebym jakoś dużo czytał thrillerów, ale tym bardziej jest to prawda).
Choć Blackout czyta się trochę jak świetnie odrobioną lekcję na zadany temat, to tym bardziej robi wrażenie ogrom włożonej pracy i mimo wszystko zaskakujące zakończenie. Wcześniej już trochę spoilowałem, ale teraz już będę po całości, więc jeśli jeszcze państwo nie czytali i lubią niespodzianki, to radzę przerwać lekturę z tym momencie, bo chyba już dość zachęciłem.
Teraz będzie część teoretyczna dla tych, którzy czytali albo czytać nie planują.
Otóż Blackout jest powieścią socjalistyczną. Nie myślałem, że coś takiego jest w dzisiejszych czasach możliwe. Ale jest. I do tego wisiało na wielkoformatowych reklamach w salonach Empiku. Widocznie nikt w Empiku tej książki nie czytał albo i tak bankrutują i w dupie mają, co reklamują. A może po prostu w Excelu im wyszło, że socjalizm to pokupny towar na rynku? Jakkolwiek by było:
Blackout jest powieścią zaangażowaną w najlepszym sensie tego słowa. Ostrzega nas, że jeśli nie zmienimy kierunku, w którym dąży Europa, czeka nas barbarzyństwo.
Bez zwiększenia poziomu redystrybucji, wskrzeszenia polityki społecznej i mocnego zahamowania destrukcyjnego wpływu kapitalizmu Europę prędzej czy później czeka krach. Być może taki jak opisany w Blackout, być może inny. Pewnie prąd nie tak łatwo wyłączyć, jak to czytamy w książce, ale też prąd nie jest jednym słabym elementem naszej infrastruktury. Choć kluczowym. Wyobrażam sobie, że podobny armadżedon mógłby nastąpić również z przyczyn „naturalnych” albo nieintencjonalnych. Kapitalizm robi wszystko, aby minimalizować koszty. Choroba wściekłych krów, świńska grypa – to wszystko efekty przemysłowej hodowli zwierząt, która nad zdrowy rozsądek i poszanowanie dla skomplikowanego świata przedkłada krótkoterminowe zyski. Być może nawet nie potrzeba grupy wściekłych młodych ludzi z odrobiną gotówki. Być może nic nie potrzeba. Co nie zmienia faktu, że jeśli nic się nie zmieni, to zmierzamy prosto do piekła. Czego w sumie czasami nawet nam życzę. Bo zasłużyliśmy sobie.
Marc Elsberg, Blackout, W.A.B. 2015
**Dziennik Opinii nr 141/2015 (925)