Tomasz Wróblewski nagle zorientował się, że na świecie żyje całkiem sporo ludzi i nie wszyscy z nich wierzą w to samo, co on. Przeraziła go ta konstatacja. Ale przecież jest liberałem – konserwatywnym, ale wciąż. Dlatego czuje równocześnie potrzebę stwierdzić, że „nie ma nic złego w wielokulturowości, dopóki jest to proces przemyślany i prowadzony świadomie”. I pod jednym skromnym warunkiem: opracowania strategii, „która pozwala na wchłanianie nowych kultur”.
Wielokulturowość jako proces? Do tej pory myślałem, że na świecie są różne kultury i muszą się jakoś dogadać, żeby razem współżyć. Ale okazuje się, że nie. Jest jedna kultura judeochrześcijańska, która ma prowadzić proces wielokulturowości. I to prowadzić go w sposób przemyślany i świadomy. Doprawdy ciężkie zadanie czeka na przedstawicieli cywilizacji judeochrześcijańskiej. Już teraz jest ich mniejszość. Wkrótce ma być ich jeszcze mniej, a muszą uruchomić strategię, która im pozwolić wchłaniać wszystkie nowe kultury, choć niektóre starsze, niż ona. Kiedyś już mieliśmy takie pomysły. Tylko, że zamiast o zagrożonej cywilizacji judeochrześcijańskiej redaktorzy naczelni pisali o rasie aryjskiej. Też wołali o asymilacje, ale szybko okazało się, że nawet asymilować mogą się jedynie wybrani.
Czy trzeba przypominać jak się potoczyła historia? Chyba trzeba, skoro prawica przestaje kojarzyć podstawowe fakty. Trzecia Rzesza upadła, a wcześniej Europa spłynęła we krwi. Dziś sytuacja może skończyć się jeszcze gorzej. Żydzi w Europie byli tylko niewielką mniejszością, mieszkańcy Afryki nawet jeśli w Europie ciągle są mniejszością, to stanowią populacje liczniejszą, niż europejska, więc mówienie im, że powinni dać się wchłonąć naszej kulturze może być trochę ryzykowne. Zresztą która kultura, to nasza? Kultura aroganckiego samca Wróblewskiego, który nawołuje kobiety, żeby rodziły więcej aroganckich białych samców, bo inaczej „nie będzie już mowy o kulturze otwartości. Będzie jedna kultura i przyjdzie do was z łona naszych kobiet”, jak miał powiedzieć na posiedzeniu ONZ w 1975 prezydent Algierii Houari Boumedienne? Czy może jakoś inna? Zresztą zważywszy, że z Algierii pochodzi np. choćby Albert Camus, to tak sobie myślę, że kultura utrzymana w jego duchu, nie musiałaby być taka zła.
Skoro już powołujemy się na cytaty, to warto też przypomnieć, co powiedział minister spraw zagranicznych w rządzie Boumedienne’a, obecny prezydent Algierii Abdelaziz Buteflika na propozycję utworzenie „obozów recepcyjnych” Frontexu, do których trafiają uciekający przed głodem Afrykańczycy, aby uniemożliwić im dotarcie do Europu. „Nie będziemy oprawcami naszych braci”. To jedyny afrykański kraj, który potrafił się oprzeć presji wywieranej przez Frontex. Unijna agencja Frontex to zbrojna odpowiedź na wyssane z palca dywagacje Wróblewskiego, że od czasów Huntingtona „mało kto zastanawiał się nad kulturowymi aspektami demografii”. Koledzy Tomasza Wróblewskiego z całej Europy zastanawiają się nad tym prawie codziennie. Pewnie też od nich zasięgnął pomysł na te refleksje. W końcu jako nowy naczelny największej prawicowej gazety, aby się uwiarygodnić, musi przerabiać wszystkie tematy z podręcznika konserwatywnego agitatora.
Jeśli nad czymś w Polsce mało kto się zastanawia, jest to raczej przemoc strukturalna, której podlegają kraje trzeciego świata. Może niektórzy zdają sobie sprawę, że dopłaty dla rolnictwa krajów OECD wynoszą kilkakrotnie więcej, niż pomoc rozwojowa dla krajów afrykańskich. Może też wiedzą, że ponad połowa świata znajduje się w rękach pięciuset najbogatszych koncernów. Ale zapewne już tylko promil ma pojęcie o tym, że choć np. w 2006 pomoc rozwojowa dla krajów Trzeciego Świata sięgnęła 58 mld dolarów, to jednocześnie te same 122 państwa przetransferowały do Pierwszego Świata 501 mld w ramach kosztów obsługi zadłużenia. Łatwo zauważyć, kto kogo tu utrzymuje. A kiedy się to zauważy, trudniej irytować się na gniewne słowa padające z ust algierskiego prezydenta z 1975. Zresztą ciekawe, że Wróblewski akurat je cytuje. Czy od tamtego czasu Afryka spokorniała i nikt już nie marzy o zrównaniu Europy z ziemią? Czy po prostu nie chce mu się robić nowego riserczu, a cytat miał zakreślony z czasów studenckich?
Jakby mu się jednak chciało, to polecam właśnie wydaną w Polsce książkę Imperium hańby Jeana Zieglera. Może pozwoli mu to „dostrzec zjawiska i problemy, które mogą decydować o naszej przyszłości”, skoro tak mu na tym zależy. Bo jak na razie łatwo zauważyć, że cały jego komentarza pisany jest na kolanie. „Pamiętajmy, że od 1976 roku populacja rodowitych Brytyjczyków utrzymuje się na zerowym poziomie”. Czyli, że co? Od 1976 nie ma już żadnych Brytyjczyków, a ci, którzy za nich uchodzą jedynie udają, a tak naprawdę są zakamuflowanymi Hindusami czy Wietnamczykami? John Cleese mógłby się zdziwić, że od 1976 tak naprawdę jest Pakistańczykiem, choć on może jeszcze stosunkowo najmniej. Margaret Thatcher (tak, ona ciągle żyje) może jednak nie przyjąć z równym spokojem twierdzenia, że w gruncie rzeczy jest obywatelem Chin.
Rozumiem, że w tym całym bełkociku o zmierzchu cywilizacji judeochrześcijańskiej chodzi o to, że białe samice powinny rodzić więcej dzieci. Ciekawe, że nie przyszło Wróblewskiemu do głowy, że skoro mieszkańcy Europy nie chcą słuchać wezwania Boga: „Idźcie i rozmnażajcie się”, to może nasza cywilizacja wcale nie jest taka judeochrześcijańska, jak to raczy uważać. Może właśnie znacznie bliżsi tym zasadom są imigranci z państw arabskich. W końcu Jezus też pochodził z Bliskiego Wschodu. Tam są korzenie cywilizacji judeochrześcijańskiej. Skoro Wróblewski i jego koledzy tak bardzo chcą ją mieć w Europie, oto i nadchodzi.