Dopóki polskie elity wspierają nacjonalizm i głaszczą narodowców po główkach, pochylanie się nad ich wykluczeniem jest śmiechu warte.
Nie chcę być jeszcze bardziej empatyczny. Nie chcę się wczuwać i rozumieć smutnego losu narodowców, którzy są tacy biedni i wykluczeni, że jedyne, co mogą zrobić, to przyjechać do Warszawy, żeby wykrzykiwać głupawe i nienawistne hasła o obcych, a potem pójść na kebaba. Nawet mi ich nie żal. Niech jedzą kotleta, zamiast poznawać nauki Mahometa, skoro taki jest horyzont ich marzeń i aspiracji.
Tymczasem na lewicy znowu wylewa się fala sentymentu za dziarskimi chłopcami z klasy ludowej, którzy niejako z definicji nasi są. W końcu klasa ludowa powinna być lewicowa. Na pewno maszerują przez stolicę krzycząc, „cała Polska tylko biała”, tudzież „jebać islam”, bo nikt im nie powiedział, że to niemądre. W końcu niemożliwe, żeby nasza młodzież była tak zła i nienawistna. Na pewno nie mają nic złego na myśli. Po prostu nikt im nie powiedział, że miłość jest lepsza od nienawiści, a wszyscy ludzie są równi. Należałoby więc jeszcze mocniej młodych narodowców przytulić do piersi i wytłumaczyć, że nie zła Unia, tylko kapitalizm ich ciemięży. Że nie imigranci odbiorą im prace, tylko TTIP.
Jeszcze tylko trochę wysiłku naszych lewicowych serduszek, a może nawet zrozumieją znacznie słów „homofobia” i „patriarchat” oraz zapiszą się z całymi rodzinami na warsztaty antydyskryminacyjne.
Wystarczy, jeśli będziemy jeszcze bardziej w stosunku do nich empatyczni. Może nawet trzeba będzie pójść na Marsz Niepodległości i pokrzyczeć o wielkiej Polsce, może nawet do kościoła się wybrać, pomodlić do Boga, którego nie ma. Ale przecież trzeba się starać ich zrozumieć.
Rozumiem fascynację Rafała Betlejewskiego młodymi chłopakami z ludu i ich prosty życiem. Rafał lubi chłopców i proste chłopięce przyjemności. Lubi też dziewczyny. W ogóle lubi ludzi i stara się ich zrozumieć. Tak bardzo zrozumieć, że postanowił nawet spalić stodołę z moim kolegą w środku, żeby lepiej poczuć więź z polskością. To bardzo miło z jego strony. I sympatycznie. Jednak zapewne nadmiar tej sympatii sprawia, że widzi to, co chce zobaczyć.
Marsz Niepodległości nie jest zjawiskiem klasowym. Najlepszym dowodem na to jest fakt, że Betlejewski oraz garstka innych znajomych inteligentów mogła w nim wziąć udział i nie spotkały ich żadne nieprzyjemności. Do Warszawy oczywiście zjechało trochę ludu z okolicznych miast i miasteczek, ale maszerowała w nim również klasa średnia, przedsiębiorcy czy inteligencja. A nawet kilku świeżo upieczonych posłów. W poprzednich latach było tak samo. Nie ma żadnych empirycznych danych, które pozwoliłby twierdzić, że nacjonalizm jest cechą jakieś konkretnej polskiej klasy społecznej. Weźmy choćby ostatnio rozbitą grupę białostockich nacjonalistów i gangsterów. Mamy wśród nich studenta prawa, a także etatowego pracownika opery. Czy to jest „wykorzenienie i utrata bezpieczeństwa na najbardziej podstawowym poziomie”, o której pisze Betlejewski?
Nie sądzę. Dlatego nie zamierzam czuć empatii do narodowców, tylko pozwolę sobie na establishmentową ocenę. To nie bieda i wykluczenie sprawia, że ludzie zostają nacjonalistami, rasistami i ksenofobami. Nie żyjemy w jaskini. Sorry, ale wystarczy wejść na Wikipedię, żeby się dowiedzieć, że rasizm jest głupi, a ksenofobia szkodzi nie tylko tobie, ale również twojemu otoczeniu. Komuś jednak najwyraźniej nie chciało się wykonać tej podstawowej pracy. Ktoś najwyraźniej dobrze się czuje, nienawidząc obcych. Najwyraźniej czuje się tak dobrze wiele osób w tym smutnym kraju, w którym przyszło nam żyć. I nie zamierzam z nimi sympatyzować.
Miejsce rasizmu powinno być na śmietniku historii, a nie na ustach tłumu maszerującego po ulicach stolicy. I jestem pewien, że Betlejewski się ze mną zgadza, a jednak pisze, że nie powinniśmy dać się nabrać, że między nimi a nami istnieje jakiś spór ideologiczny. Co to jednak jest, jeśli nie spór ideologiczny? Oni nienawidzą, i dobrze im z tym. My staramy się nienawiści unikać. To się nie zmieni tylko dlatego, że zrozumiemy, że powinniśmy im bardziej pomagać. Oni nie chcą naszej pomocy, oni chcą, żebyśmy wypierdalali. Co mi przypomina o koledze z podstawówki, z którym przez lata siedziałem w ławce i pomagałem mu w matematyce. Ostatniego dnia szkoły spuścił mi łomot. Do dziś nie wiem za co. Ale podejrzewam, że wystarczającym powodem było to, że matematyka się skończyła. Nie życzę takie sytuacji Betlejewskiemu, ale widać, że dawno wpierdol nie dostał.
Jak by to powiedzieć jeszcze prościej? Możemy się roztkliwiać nad smutnym losem narodowców, ale musimy pamiętać, że oni się nie będą roztkliwiać nad nami.
To zresztą szerszy problem lewicy. Możemy ludziom zaoferować empatię, nie możemy im zaoferować poczucia siły i sprawczości. Bo sami go często nie mamy. Bo wiemy, jak skomplikowany i trudny jest świat. Jak bardzo kapitalizm zdestabilizował więzi społeczne i jak mocno pracuje, żeby robić to dalej. Oczywiście nie stoi nic na przeszkodzie, żeby to tłumaczyć chłopakom w Syrence, ale obawiam się, że narrację o islamistach-terrorystach może być trudno przebić. I to nie dlatego, że my na lewicy mamy za małe i za mało empatyczne serduszka. Tylko dlatego, że jesteśmy na przegranych pozycjach. Co z tego, że będę nawet codziennie pisał felieton o absurdzie wojny z terrorem, antyislamskich manipulacjach i potrzebie tolerancji? Mogę nawet wyprodukować całą serię koszulek Žižkiem i papieżem Franciszkiem. Mogę pracować jeszcze więcej i jeszcze lepiej. Pewnie mogę. I będę. Ale przestańcie mi wmawiać, że to moja wina. Że za mało się pochylam nad klasą ludową i jej problemami. Ja też mam swoje problemy. Na przykład boli mnie, gdy widzę tysiące ludzi wykrzykujących agresywne i nienawistne hasła. Ale nie będę im współczuł. To oni muszą chcieć się zmienić. Ale nie chcą i nie muszą, bo jest w Polsce przyzwolenie na tego rodzaju retorykę i praktyki.
Rasizm, agresja i ksenofobia mają się w Polsce dobrze. I nie jest to wina lewicy. Tylko prawicy. Oraz centrum przesuniętego na prawo. To prezydent tego kraju pisze list, w którym dziękuje narodowcom, „którzy przyczyniają się do budowania tożsamości i serdecznych więzi łączących całą polską wspólnotę”. A że przy okazji pobiją jakiegoś Syryjczyka czy Hindusa? Cóż, nikt nie powiedział, że wspólnotę da się zbudować bez walki. Nic tak nie umacnia serdecznych więzi, jak spuszczenie komuś łomotu. Gdy więc czytam, że „w tym marszu idą ludzie, którym powinniśmy pomóc”, to zastanawiam się w czym? W biciu Arabów?
Dopóki polskie elity wspierają nacjonalizm i głaszczą narodowców po główkach, pochylanie się nad ich wykluczeniem jest śmiechu warte.
Czy prezydent Duda też potrzebuje mojej pomocy? Czy potrzebuje jej Jarosław Kaczyński?
Oni nie szli w Marszu Niepodległości, ale nie zawahaliby się pójść, gdyby to mogło im pomóc w zachowaniu władzy. Na razie nie może. Ale kto wie, jakie nastroje zapanują tutaj w przyszłości. Nie jestem dobrej myśli. Ludzie przyjechali na Marsz Niepodległości nie dlatego, że potrzebują naszej pomocy, że jest im źle czy są sfrustrowani, tylko dlatego, że chcieli poczuć siłę wspólnoty i pokrzyczeć razem nienawistne hasła. Najchętniej spuściliby też komuś wpierdol, ale w tym roku jakoś nie było komu. Jedynym przeciwnikiem mógłby być Stanisław August Poniatowski, fircyk w rurkach i mason. Ale tak daleko najwyraźniej nie sięga polityka historyczna Ruchu Narodowego.
Lewica nie może pomóc narodowcom, bo nie może im zaoferować tej prostej siły i poczucia wyższości, jaką daje nacjonalizm. Bycie na lewicy nie daje takiego łatwego komfortu. Nie mamy prostego rozwiązania, jak naprawić świat. Sto lat temu wydawało się nam, że można zbudować równe i sprawiedliwe społeczeństwo. Dziś możemy się jedynie bić o resztki po tym marzeniu. Dziarscy chłopcy nie chcą dilować z komplikacją i niepewnością ponowczesnego, zglobalizowanego świata, potrzebują konkretnego wroga. Dlatego strasznie mnie śmieszą rozważania, czego powinniśmy się nauczyć od narodowców. Bo jedyne, czego można się od nich nauczyć, to że Polacy lubią nienawidzić, a niektórzy lubią to robić, podcierając się flagą narodową i maszerując w tłumie przez stolicę. Może to i ciekawe, ale nie bardzo jest z czego brać przykład.
Najbardziej mnie zastanawia, dlaczego tekst Betlejewskiego (ewidentnie nieprawdziwy) udostępniało tak dużo znajomych. Czyżby aż tak wielka była w nas nadzieja, że to nie są żadni nacjonaliści, tylko biedna młodzież, która nie wie, co krzyczy? Może i Polacy są biedni, ale jednak nie aż tak głupi. Oni wiedzą, co krzyczą i dlaczego. Niektórzy ciągle śpią w pożydowskich pierzynach, dlatego nic dziwnego, że się boją, że ktoś im te pierzyny odbierze. Można to zrozumieć, jednak nadmierne pochylanie się nad ich lękami może tylko spowodować, że nawet nie zauważymy, gdy dostaniemy kopa w dupę.
**Dziennik Opinii nr 321/2015 (1105)