To pewnie ta słynna polska gościnności i tolerancja. Tak bardzo chcemy pomóc migrantom, żeby połączyli się z rodzinami, że najchętniej odsyłamy ich do domów.
„Jeśli męża nie ma obok, to znaczy, że jesteś prostytutką, kim byś nie była, jesteś prostytutką. (…) Jeśli nie masz męża, czepiają się ciebie, kłócą się z tobą. Do ciebie się przyczepiają, do dzieci, bo wiedzą, że nie masz wsparcia. Jesteś kobietą zamężną – nikt cię nie tknie” – mówiła jedna z czeczeńskich migrantek podczas badań przeprowadzonych przez Stowarzyszenie Interwencji Prawnej, ale nie do końca miała rację – czego możemy się dowiedzieć z raportu na temat przemocy dotykającej uchodźców w Polsce.
Przemoc dotyka czeczeńskie kobiety (to przede wszystkim one były adresatkami badania) nie tylko wtedy, gdy nie mają męża, który by je chronił. Co więcej: często to sami mężowie bywają sprawcami przemocy. Jednak brak dokładnych danych, bo migrantki zgłaszają tego rodzaju sytuacje jeszcze rzadziej niż Polki, spośród których tylko co trzecia decydują się na taki krok. Trudno się migrantkom dziwić. Polskie państwo w zasadzie nie gwarantuje im ochrony, za to często oferuje przymusowy pobyt w przeludnionym ośrodku detencyjnym. Więzienne warunki nie sprzyjają rozwiązywaniu problemu przemocy, a wręcz często go nasilają. Problemem jest choćby nieleczony stres pourazowy, który często może prowadzić do wzrostu zachowań agresywnych. A nie leczy się go, bo to w końcu ośrodki detencyjne, a nie sanatoria.
Chodzi o to, żeby migrantów trzymać w kupie i pod kluczem, a nie pomagać im rozwiązywać ich problemy.
W końcu to oni są tutaj problemem. Nie dość, że tu przyjechali i musimy ich utrzymywać z naszych podatków, to jeszcze psychologów by się chciało. I co jeszcze? Jacuzzi w każdej celi? Pomysł, żeby wsadzać do ośrodków wyglądających jak więzienia i wiele się od więzień nieróżniących osoby, które przeżyły wojnę, tortury czy widok śmierci osób bliskich, nie jest niestety oryginalny i znajduje swoich fanów na całym świecie. W końcu jeśli ktoś uciekł z więzienia, to czy nie będzie czuł się najlepiej w miejscu wyglądającym podobnie?
O dziwo nie wszyscy są tego zdania i sytuację tę miały zmienić ośrodki otwarte. Jednak prowadzone żelazną ręką (twardy regulamin, przeszukania w pokojach, odbieranie rzeczy osobistych) i położone z dala od miast czy jakichkolwiek skupisk ludzkich nie poprawiają jej znacząco. Zdarza się, że do ośrodków nie dociera żadna komunikacja publiczna, a wyprawa taksówką do najbliższego urzędu kosztuje więcej niż miesięczna dieta. Przeludnienie ośrodka przedstawicielami różnych kultur nie sprzyja pokojowej koegzystencji. Nie ma również za bardzo miejsca na pracę dla dorosłych czy edukację dla dzieci. Nawet jeśli dzieci zdołają jakimś cudem wydostać się z krzaków na zadupiu i dotrzeć do szkoły, to nie oferuje im ona nauki polskiego, więc czasem mogą mieć problem z przyswojeniem lekcji. Co gorsza już kilkaset dzieciaków przebywa w strzeżonych zamkniętych ośrodkach, gdzie już przeważnie zupełnie pozbawione są prawa do edukacji czy rozwoju. Przynajmniej w tej sprawie można podpisać petycję. Dzieci nie powinny siedzieć w więzieniu tylko dlatego, że ich rodzice mają nieuregulowany status pobytu.
Zresztą nawet gdy migranci nie trafią do ośrodka detencyjnego, ich sytuacja nie jest godna pozazdroszczenia. Zdarza się, że po kilka rodzin mieszka w jednym mieszkaniu, co raczej nie sprzyja nawiązywaniu serdecznych i bezkonfliktowych relacji. Co wie chyba każdy, komu zdarzyło się mieć współlokatorów. Migrantkom jednak trudniej się wyprowadzić, bo poza mieszkaniem wynajmowanym z rodziną mają do wyboru ośrodek detencyjny albo skłot. No, chyba że są ofiarami przemocy domowej, to wtedy być może znajdzie się dla nich miejsce w domach samotnej matki. O ile zgłoszą, że są ofiarami przemocy. Czego przeważnie nie robią z kilku poważnych powodów. Pierwszy jest taki, że kultura czeczeńska to kultura honoru. Kobieta, który zgłosi na policję, że mąż ją bije, staje się zdrajczynią rodziny czy wręcz całego rodu. Jeśli w efekcie mąż wyląduje w więzieniu albo spotkają go inne nieprzyjemności, żona może obawiać się nie tylko o swoje zdrowie, ale również zdrowie swojej rodziny i dzieci, które mogą być ukarane za jej „zdradę”. Do tego dochodzi groźba odebrania dzieci w przypadku porzucenia męża. Nic dziwnego, że mało która kobieta ma ochotę podejmować takie ryzyko. Nie pomaga też fakt, że w Polsce stosunek do ofiar przemocy wciąż jest niechętny. Zdarza się, że policjanci pytają, co takiego kobieta zrobiła, że mąż ją pobił. Zdarzają się nawet jeszcze bardziej empatyczni pracownicy służb, którzy dobrze rozumieją, że najwyraźniej musiała zrobić coś przeciwko obyczajom panującym w jej kulturze, skoro zasłużyła na baty.
To taka nasza polska odmiana multikulturalizmu. Rozumiemy, że kobiecie należy czasem przyłożyć, więc szanujemy tę kulturową odmienność (a może raczej zbieżność?) i staramy się nie wtrącać.
Rada dla Polaków: Jeśli lubicie bić dziewczyny, dobrym pomysłem jest wzięcie sobie żony z Ukrainy. Raczej się na policję nie zgłosi, bo straci prawo do pobytu w Polsce, a na Ukrainę na razie pewnie nie będzie miała ochoty wracać.
Ale jeśli myślicie, że przemoc ze stron mężczyzn z własnej grupy narodowościowej, przemoc domowa czy przemoc instytucjonalna ze strony polskiego państwa to jedyne formy przemocy, na jaką narażone są migrantki, to oczywiście nie macie racji. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze przemoc ze strony naszych dziarskich chłopców walczących o „całą Polskę tylko białą”. Nierzadko można się spotkać z retorycznym pytaniem „Dlaczego tu przyjechałaś?” ze strony młodych łysych mężczyzn. Retorycznym, bo pewnie nie zadowoliłaby ich odpowiedź, że dlatego, że w ich kraju jest wojna. Albo że na przykład nie mają ochoty patrzeć na śmierć kolejnych swoich bliskich. Bo w końcu dlaczego nie mają? Przecież rodzina jest najważniejsza. I trzeba być blisko niej. Ale Czeczeni tego nie rozumieją, dlatego nasi dzielni skini wrzucają im butelki z benzyną na balkon albo w inny sposób próbują podpalić mieszkania.
To pewnie ta słynna polska gościnności i tolerancja. Tak bardzo chcemy pomóc wszystkim migrantom, żeby połączyli się ze swoimi rodzinami, że najchętniej odsyłamy ich do domów.
Nawet jeśli ich rodziny zdążyły umrzeć na wojnie. Przynajmniej będą blisko ich grobów. Chętnie też zapobiegamy rozpadowi rodzin. W końcu mały gwałcik czy pobicie raz na jakiś czas nikomu jeszcze nie zaszkodziły. A przynajmniej rodzina trzyma się razem. No i jeszcze stoimy na straży odmiennej kultury. Chętnie pomagamy ją zachować nawet osobom, które chciałyby się emancypować. „Większość kobiet, które przyjeżdżają same, myślą, że tu jest Europa, że to jest inne podejście do kobiety, że to jest ochrona dla kobiety. W założeniu swoim mają coś takiego, że przyjadą do Europy (…) i będą tutaj wolne”. Tak bardzo się pomylić. Nawet myśleliśmy ostatnio ze znajomymi, żeby może zrobić jakąś kampanię dla potencjalnych uchodźców. „Polska to nie Europa, nie przyjeżdżajcie tutaj”. Ale może jednak lepiej, żebyśmy się trochę bardziej Europą stali. Na przykład w Austrii kobiety, które stają się ofiarami przemocy, wiedzą, że mąż będzie odseparowany i nie zostaną odesłane na Kaukaz, gdzie już się nimi zajmie rodzina męża. Może Polskę też na to stać, żeby nie skazywać kobiet na dalsze tortury? Ale pewnie nie. W końcu nie stać nas na to, nawet jeśli chodzi o Polki. Przecież to nie żadna przemoc, tylko podstawy kultury judeochrześcijańskiej. A może nawet cywilizacji białego człowieka.