„Z kontekstu nie wynika, żeby Snowdena interesowało cokolwiek innego poza męczeństwem i perwersyjnym rodzajem sławy”, ogłosiła Anne Applebaum.
„Z kontekstu nie wynika, żeby Snowdena interesowało cokolwiek innego poza męczeństwem i perwersyjnym rodzajem sławy”, ogłosiła Anne Applebaum, a „Wyborcza” postanowiła to przedrukować. Nie dziwię się, bo trudno się z publicystką nie zgodzić. Ostatecznie jaki inny może być cel ujawnienia największej afery szpiegowskiej w dotychczasowej historii świata niż męczeństwo i pragnienie sławy? Co prawda Snowden coś tam pitoli o demokracji i prawie ludzi do wiedzy. Ale przecież nie o to chodzi w szpiegowaniu, żeby ludzie wiedzieli, że są szpiegowani, czyż nie?
W demokracji też zresztą chodzi chyba o coś innego. Przecież trudno sobie wyobrazić, żeby ludzie głosowali nad tym, czy mają być szpiegowani czy nie. Byłby to jakiś absurd. Choć w sumie przecież głosują. Głosują nogami. Za każdym razem, gdy włączają MacBooka (zresztą pewnie jak nie włączają, to też, w końcu po coś są te geolokalizacje umożliwiające odnajdywanie zagubionego sprzętu elektronicznego), odpalają Facebooka, głosują na tak. Tak. Chcemy być szpiegowani. Ostatecznie nie ma w tym pragnieniu nic złego. A jest wiele dobrego. Przynajmniej ktoś czyta nasz statusy. Co prawda ten ktoś to algorytm NSA. Ale lepszy ktoś niż nikt.
Mimo że tak trudno się z Applebaum nie zgodzić, próbuje z nią polemizować Mariusz Zawadzki. Próbuje naprawdę bohatersko: „Skoro Applebaum nie dostrzega tutaj męczeństwa, to znaczy, że kobiety, nawet najmądrzejsze i najbardziej przenikliwe, nigdy mężczyzn nie zrozumieją. Faktycznie one są z Wenus, a my z Marsa”. Chciałoby się przyklasnąć temu morderczemu nokautowi, ale hmm… Czy tekst Applebaum nie był właśnie o tym, że Snowden JEST męczennikiem? Rozumiem, że Zawadzki bardzo potrzebował podzielić się z czytelnikami myślą, że baby są jakieś inne. Ale to chyba naprawdę nie była najlepsza okazja.
Bardziej przenikliwy czytelnik mógłby też zauważyć, że Applebaum ma problem z innnym opisaniem sprawy Snowdena niekoniecznie dlatego, że jest kobietą. W sumie powodów, że publicystka pisze to, co pisze, można znaleźć kilka. A jeśli któryś ma cokolwiek wspólnego z płcią, to chyba tylko ten, że jest żoną Radka Sikorskiego. Gdyby miała inne poglądy i była mężczyzną, pewnie by żoną Sikorskiego nie została (na pewno nie w Polsce).
Sikorskiemu sprawa Snowdena dostarczyła dużo radości, jak widzimy na filmiku z posiedzenia Rady Ministrów. Radość Sikorskiego była tak wielka, że musiał się z nią natychmiast podzielić z kolegami, nie bacząc na czujne oko kamery. „Snowdenowi daliśmy odpór”, raduje się Sikorski, a Tusk się dopytuje, czy „słowiański”. Zaprawdę bohaterski to czyn. Ciekawe, jak wyglądał ten odpór? Minister nie odpisał na mejla? Wiemy, że twittnął „Snowden Has No Chance of Asylum in Poland”. Nie każdy by się odważył potraktować tak uwięzionego na moskiewskim lotnisku chłopaka, który przeciwko sobie ma największe światowe mocarstwo. Dobra robota, panie ministrze. Bohaterska.
Cieszy też fakt, że minister jest zaniepokojony, iż wyposażeni w iPady polscy parlamentarzyści mogą być potencjalnie śledzeni przez USA. „Będziemy domagać się wyjaśnień co do aktywności NSA wobec Polski i Unii Europejskiej”, twittuje Sikorski i od razu dodaje: „American Government, we demand explanations regarding wiretapping us @BarackObama #USA #Poland”. Nie wiem, czy amerykański rząd coś odtwittował, ale z pewnością po takim wystąpieniu możemy się spodziewać, że sprawa jest załatwiona. Obama już wie, że nie lubimy być nagrywani i zaraz przestanie. My, Słowianie, wiemy, jak załatwiać sprawy.
Jakoś rozumiem Applebaum, która uważa, że prawo władzy do śledzenia obywateli jest ważniejsze niż prawo obywateli do wiedzy, że są śledzeni. Rozumiem też Sikorskiego, który lubi tańczyć, jak mu z USA zagrają. Rozumiem nawet Zawadzkiego, który, co prawda, niewiele rozumie, ale widocznie ma jakieś problemy z dziewczynami. Nie rozumiem jedynie, po co „Wyborcza” to drukuje.