Oglądając film „Fuck for Forest” i czytając wywiady z jego twórcami, można odnieść wrażenie, że wszyscy zarzucają tytułowej grupie, że ruchaniem nie uratuje świata. Serio? Nie uratuje? To kto ma go uratować, jak nie grupa hippisów z Berlina? Wiadomo, że na Obamę nie ma co liczyć, Chińczyki też mają świat raczej w dupie, Unia Europejska może by i chciała, ale nie wie jak. Ostatnia nadzieja była w porno-aktywistach, ale nawet ci zamiast świata, wolą ratować drzewa. I co teraz?
W czwartek brałem udział w dyskusji wokół „Fuck for Forest” i ciągle nie wiem, skąd ta niechęć do bohaterów filmu. To znaczy trochę wiem. A przynajmniej mam kilka przypuszczeń. Pierwsze jest takie, że Tommy, Benny, Leona czy Natty wydają się absolutnie niecyniczni. To musi boleć większość z nas. Bardzo mało znam bowiem ludzi, którzy są pozbawieni choćby nuty cynizmu, a przy tym nie są np. fanatycznymi wyznawcami jakiejś religii. Fakt, że można się poświęcać jakieś sprawie na sto procent – a nie 50, bo się trochę boję – i nie być przy tym religijnym fanatykiem, musi być wkurzający dla tych, którzy tego zrobić nie potrafią. Czyli dla większości. Co więcej FFF pokazują, że można nie być cynicznym, a przy tym mieć do siebie dystans. Wydaje się to zbyt piękne, by było możliwe, więc może to tylko moja projekcja.
Inny powód może być taki, że po prostu im zazdrościmy. W końcu jest coś wspaniałego w życiu w hippisowskiej komunie w Berlinie, właściwie bez pieniędzy. Ubrania i żarcie można zawsze znaleźć w śmietniku, co trochę nas brzydzi, ale też może być powodem do zazdrości. No i jeszcze ratują lasy, umieszczając filmy porno w Internecie. Czyli ich życie nie jest bezsensowne. I nie polega na nierobieniu niczego, jak to podsumował jeden z twórców filmu podczas wspomnianej przeze mnie dyskusji. Bo mimo przedstawionej w filmie porażki organizacja naprawdę wspiera różne ekologiczne projekty, o czym jednak twórcy postanowili nie wspomnieć.
Okazuje się, że niechętni FFF są polscy twórcy filmu, ale również berlińskie środowiska ekologiczne czy anarchistyczne. Niechęć organizacji ekologicznych wydaje się mieć proste uzasadnienie. NGO zależne od sponsorów i mecenatu państwa wolą nie współpracować z FFF czerpiącymi dochody z porno, bo będzie im to psuło PR. Jak wytłumaczyć dyrektorom banków, że potrzebujemy ich pieniędzy, skoro mamy kasę z porno. Z kolei dzisiejsi anarchiści, obsesyjni na punkcie niezależności i samorządności – w świecie, gdzie obie te rzeczy są jedynie fetyszem, bo globalizacja rozwaliła je w proch – nie chcą współpracować z nikim.
Wracając do twórców: ciekawe, że w filmie poświęconym grupie porno tak naprawdę seksu nie ma za wiele. Podobno reżyser deklarował, że film udało mu się ukończyć, bo nie chciał wejść z FFF w relację erotyczną. Przed nim podobno było wielu dokumentalistów, którzy też chcieli swój film o grupie nakręcić, ale kończyło się na seksie z nią. Zastanawiam się, czy Marczuk podjął słuszną decyzję. Choć film pewnie by nie powstał, ale może uratowałby siebie? W końcu FFF seksem chcą ratować nie tylko lasy, ale właśnie również samych siebie. I patrząc na nich, mam wrażenie, że im się to udało. Z kolej słuchając reżysera, mam wrażenie, że przegapił coś najważniejszego. Nie potrafił zwalczyć w sobie cynizmu. Trochę to rozumiem, ale i tak mnie to smuci. Czy ktoś mógłby założyć grupę Fuck for Warsaw, która by ratowała nas przed cynizmem? To może nawet lepszy sposób na ratowanie planety niż sadzenie lasów.
PS. Nie mogę jeszcze powstrzymać się przed refleksją, że FFF przynajmniej ruchają się dla lasów, lepsze to niż „Fuck for Nothing”, co zdaje się uprawiać większość z nas.