Poseł Górski twierdzi, że kazałby swojej żonie urodzić dziecko poczęte w wyniku gwałtu, w związku z czym chciałoby się powiedzieć: Sprawdzam! Niestety słabym ogniwem tego planu jest żona posła, która oczywiście może nie mieć ochoty być gwałcona. Nie napiszę, że na pewno, bo w końcu z jakiegoś powodu wyszła za mężczyznę, który lubi jej rozkazywać. I kto wie, co jeszcze. Wolałbym jednak nie wchodzić do łóżka państwu Górskim, nie tylko dlatego, że bałbym się w nim przebywać, lecz po prostu ze zwykłego, dobrego wychowania. Chcę natomiast potępić inne sprawy.
Otóż zdarzyła się rzecz przykra. Zostałem skazany za jazdę bez biletu ZTM Warszawa. Byłoby to oczywiście mniej przykre, gdybym rzeczywiście chciał jechać na gapę. Sęk w tym, że gdybym rzeczywiście chciał jechać na gapę, to najprawdopodobniej mandatu bym nie dostał. Kiedy jeżdżę bez biletu, to rozglądam się na boki i nie wsiadam z kanarami. A dostałem, bo karta, którą śmiało okazałem kontrolerom, rzeczywiście miała zakodowany bilet miesięczny, tyle że nieaktywowany, co zgodnie z regulaminem przewoźnika traktowane jest jako jazda bez ważnego biletu. Mogę to zrozumieć, ale już mniej to, że zamiast aktywować kartę, kontrolerzy wypisują mandat. W końcu wydaje się logiczne, że gdybym chciał rzeczywiście jechać bez biletu, tobym karty tak śmiało nie okazywał. Oczywiście panowie kontrolerzy nie mają obowiązku interesować się, czy jechałem bez biletu celowo i złośliwie, czy tylko przypadkiem. Regulamin jest regulaminem. I to właśnie mnie boli.
Oczywiście nie tylko to. Boli mnie wiele rzeczy, ale ze zwykłego szacunku dla was, drodzy czytelnicy, nie będę tego wszystkiego wymieniał. Zresztą żaden felieton by tego nie zmieścił. Stałby się co najmniej esejem, a może wręcz epopeją. Ostatecznie zajmuje się tym, co mnie boli, od dłuższego czasu, a wciąż mam wrażenie, że dopiero ledwo co liznąłem temat. Że cały ból jeszcze leży przede mną i czeka na opisanie. Więc skoro to i tak się nie uda, to pozwolą państwo, że wrócę do tych nędznych chujków, którzy zamiast serc mają regulamin.
Jako młody lewicowiec oczywiście uważam, że najważniejszy jest człowiek realizujący się we wspólnocie. To nie wyklucza obowiązywania regulaminów, ale jednak każe stawiać pojedynczego człowieka ponad abstrakcyjnym prawem. Jeśli już koniecznie musimy karać jeżdżących bez biletów (a nie musimy, co więcej nie musimy nawet mieć biletów, jak pokazał Tallin, wprowadzając darmową komunikację miejską), to może jednak karzmy tych, którzy robią to złośliwe i uporczywie, a nie przypadkowo. Oczywiście łatwiej karać dobrych obywateli niż złych. I jest większa szansa, że karę uiszczą. Bo w końcu są dobrymi obywatelami. Niewątpliwie jest to bardziej efektywne. Pytanie tylko, czy rzeczywiście na dłuższą metę miasto korzysta, prześladując porządnych obywateli. A może jednak traci? Dużo się o mówi o tzw. kapitale społecznym. Czy nie jest przypadkiem tak, że za każdym razem, gdy kanar wypisuje mandat osobie, która kupiła bilet i chciała go skasować, mamy bessę?
Na koniec chciałem powiedzieć, że to oczywiście kwestia miasta, czy woli wydawać na już przysłowiowe stadiony, fontanny i porady prawników, czy raczej na mobilność i kapitał społeczny mieszkańców. Ale nie do końca. Od czasu do czasu miasto organizuje kampanie zachęcające do meldowania się w Warszawie, dzięki czemu spływa do niego więcej podatków. Otóż, gdy widzę w autobusie reklamę, że z moich podatków ma być opłacana komunikacja miejska, a potem panowie o zakazanych mordach w tym samym autobusie kasują mnie na 126 pln, za to, że nie aktywowałem raz karty, choć robię to co miesiąc od lat, to muszę powiedzieć, że po moim trupie. Z przyjemnością zamelduję się w jakiejś wsi postPGR-owskiej, żeby tylko nasi urzędnicy dostali jak najmniej moich pieniędzy. Pozdrawiam.
PS. I jeszcze będę jeździł rowerem, dopóki mi się nie zwróci mandat, żebyście nie dostali ani gorsza więcej, niż to, co i tak dostajecie wobec swojego monopolu. Pozdrawiam ponownie.