Gdy Władysław Frasyniuk widzi w premierze „mieszankę konserwatyzmu światopoglądowego z populizmem socjalnym”, to można się nad tym zadumać. Choć jednocześnie, gdybyśmy nie wiedzieli, o kim mowa, moglibyśmy mieć problem z odgadnięciem. Ten opis odnosić się może przecież do większości polskich polityków, niezależnie od partyjnej przynależności. Jednak okazuje się, że jest coś, co Tuska wyróżnia z konserwatywno-socjalnego grona. Otóż „zaproponował najdłuższy w Europie urlop macierzyński”. Zatem młode matki z Francji i Niemiec zaraz pewnie zaczną się ubiegać u nas o azyl w obliczu tak rozbuchanych luksusów? Nie.
Nie będą o tym myśleć pewnie nawet kobiety z Estonii czy Ukrainy. Bo oczywiście Frasyniuk nie ma pojęcia, o czym mówi. W tym miejscu chciałbym też pozdrowić laureata wielu nagród Marcina Kąckiego oraz całą redakcję Dużego Formatu. Rozumiem, że Litwa, Łotwa, Estonia czy nawet Ukraina mogą ich zdaniem leżeć poza Europą, ale już wypisanie z niej Niemiec wymagałoby jednak jakiegoś szerszego uzasadnienia. Może ich zdaniem, odkąd Niemiec został papieżem, jego ojczyzna stała się Królestwem Bożym i nigdzie już nie leży, tylko co najwyżej szybuje w przestworzach?
Pozwolę sobie zacytować własną matkę: „w Niemczech, w kraju o podobnej sytuacji demograficznej jak Polska, matki mają roczny urlop (podczas tego okresu dostają zasiłek sięgający 65 proc. ich dochodów, jednak nieprzekraczający 1800 euro, czyli ponad 7 tys. zł), ojcowie dodatkowo dwa miesiące, a niepracujące przez trzy lata dostają 300 euro zasiłku miesięcznie. Do tego dla każdej rodziny dochodzą zasiłki: na pierwsze dziecko 736 zł, na drugie i trzecie 760 zł, na czwarte i kolejne 860 zł. Są to zasiłki powszechne, niezależne od statusu społecznego rodziny. A kiedy dziecko idzie do żłobka bądź przedszkola, państwo dalej dopłaca do tej opieki do 90 proc. kosztów”.
Jakim cudem półroczne polskie urlopy macierzyńskie mają być dłuższe od rocznych niemieckich i półtorarocznych szwedzkich, pozostaje słodką tajemnicą Władysława Frasyniuka, czy może polskiego rządu, który również zdaje się mieć w tym temacie podobne zdanie.
Polska nie ma najdłuższych urlopów macierzyńskich w Europie, ale za to ma chyba największy na kontynencie odsetek osób pracujących na umowach śmieciowych. Może powinna zatem pomyśleć o tej części swojego społeczeństwa, której w ogóle takie urlopy nie przysługują. Nie jest to co prawda tak łatwe jak zakazanie aborcji, antykoncepcji i edukacji seksualnej (co też przecież może dzietność zwiększać), ale może jednak warto w tym kierunku pewne wysiłki poczynić?
Tak się tylko zastanawiam, bo przecież Władysław Frasyniuk wie, że nie warto. Marcin Kącki nie wiadomo, co wie, bo na wszelki wypadek postanawia nie polemizować. Może to jakaś prowokacja? Można wymyślić jej dalszy ciąg, np. skierowane do liderów partii pytanie: czy w związku z luksusami najdłuższego urlopu macierzyńskiego możemy się w Polsce spodziewać zalewu cudzoziemców zjeżdżających do naszego kraju, żeby korzystać z rozbuchanych przywilejów socjalnych? Hm, to chyba za łatwe pytanie, bo sugeruje odpowiedź, ale niewątpliwie zdolniejszy ode mnie dziennikarz będzie w stanie wymyślić coś odpowiedniego.
Reasumując: chciałbym, żeby ci wszyscy, którzy zarzucają Tuskowi socjalny populizm (czy wręcz socjalizm), mieli trochę więcej racji. Życzę tego zarówno im, jak i premierowi. Tymczasem trzeba sobie jednak wyraźnie powiedzieć, że populizm, który bierze pod uwagę jedynie kobiety pracujące na etatach, jest jednak trochę jak na populizm za bardzo ekskluzywny. To nie jest nawet ćwierćpopulizm, ale jakiś jeszcze mniejszy jego ułamek. Stać nas na więcej.