„Trzeba uciec do przodu. Skoro i tak zbieramy cięgi po ACTA i ustawie refundacyjnej, to nie ma sensu teraz się odbijać, żeby potem znowu tracić.
„Trzeba uciec do przodu. Skoro i tak zbieramy cięgi po ACTA i ustawie refundacyjnej, to nie ma sensu teraz się odbijać, żeby potem znowu tracić. Lepiej pójść za ciosem, a potem zacząć odbudowywać poparcie – mówi bez ogródek osoba znająca kulisy dyskusji na najwyższym rządowym szczeblu”. Bardzo podoba mi się ta militarna retoryka. Rząd zbiera cięgi, więc nie tylko chce uciekać, ale do tego uciekać za ciosem. Czym szybciej kopniemy społeczeństwo w dupę, tym prędzej przestanie je boleć?
Trudno zaprzeczyć. Za pół roku już pewnie nikt nie będzie pamiętał, że trzeba będzie pracować do 67 roku życia, czy o innych ACTA-sractach. W końcu umowy międzynarodowe przestają działać tuż po wprowadzeniu. A żeby pracować do 67 roku życia, trzeba tego czasu dożyć. Co wcale nie jest takie oczywiste. Ale kto będzie o tym pamiętał przy następnych wyborach? Na pewno nie ja. Ja już zapomniałem. ACTA? To jakiś jogurt?
„W 2010 r. tylko 34 proc. Polaków w wieku 55–64 lat było aktywnych zawodowo”. To akurat w „Polityce” ekspert konfederacji pracodawców Lewiatan, czyli kolega niezłomnego Jeremiego Mordasiewicza, więc oczywiście jest za podwyższeniem wieku emerytalnego. No, ale płacą mu pracodawcy, więc trudno się dziwić. Pracodawcy już tak mają, że dziwią się takim ewidentnym postawom roszczeniowym jak prawo do emerytury. Kiedyś np. dyskutowałem o serialach z Iloną Łepkowską, która narzekała, że aktorka po dziesięciu latach grania nie chce już występować w tej samej roli. Jednak moja propozycja, żeby podpisywać kontrakty dożywotnie, nie spotkała się ze zrozumieniem. Więc może nie jest tak źle?
Może nie. Ale ostatecznie nie wszyscy są aktorami. Po czterdziestu latach grania roli pracownika fizycznego można poczuć się zmęczonym. Ciekawe, że obecna propozycja emerytalna nie bierze pod uwagę stażu pracy, a jedynie wiek. Fizycznie pracowałem co prawda tylko na barze przez dwa miesiące, ale potrafię sobie wyobrazić, że może to być męczące, nawet bardziej niż wypełnianie tabelek w Excelu. Ale może wcale nieciekawe. Może właśnie normalne. W końcu w Polsce normalne jest, że pracownicy biurowi zarabiają więcej niż fizyczni. Przecież trzeba się było uczyć. I jak się Jaś nie nauczy, to Jan będzie harował do późnej starości. A to, że się nie uczył, bo jego rodzice nawet sobie nie potrafili wyobrazić, żeby miał iść na studia, to już jego problem. Jak mu się nie podoba środowisko, w jakim wyrasta, to niech je zmieni.
Zadawanie ciosów, a następnie uciekanie do przodu może się wydawać władzy malowniczym pomysłem, ale chyba nie jest jedynym wyjściem. Ja tam jestem prostym poetą, niewiele wiem, a to czego się dowiem, szybko zapominam. Ale czytałem gdzieś, że dłużej niż Polacy pracują w Europie tylko Rumunii i Węgrzy, ale to Polacy należą do najbardziej zestresowanych pracowników, do tego pracodawcy zarabiają na każdej wypracowanej przez nich złotówce więcej niż w innych krajach europejskich. Jednocześnie coś tam się mówi o alarmująco niskiej aktywności zawodowej Polaków. Bezrobociem szczególnie zagrożeni są młodzi i najstarsi. W skrócie można chyba powiedzieć, że choć Polaków pracuje mało, to ci, którzy to robią, pracują długo i ciężko. Zważywszy, że aktywność zawodowa Polaków niewiele przekracza 50%, a 40% ma nie dożyć emerytury, to oszczędności na pewno będą wspaniałe. Ale trudno się dziwić, że poparcie dla PO spada, a rząd nie wie, jak przekonać ludzi do zmian w systemie emerytalnym. Z pustego i Salomon nie naleje.
„Spadek Platformy jest złą informacją zarówno dla PO, jak i dla opozycji, a także Polski”, komentuje Tomasz Lis, któremu przed wyleceniem z „Wprost” udało się jeszcze zrobić wazeliniarski wywiad z premierem i wręczyć mu tytuł Człowieka Roku 2011. Jak bardzo może to być zła wiadomość dla opozycji, to chyba wie jeden Tomasz Lis. Jedyne uzasadnienie, jakie mi przychodzi do głowy, to, że w efekcie opozycja może przestać być opozycją, a jak przestanie nią być, to będzie musiała zmienić nazwę. O Polskę bym się jednak nie martwił. Polska przetrwała już gorsze perypetie, niż spadek poparcia dla PO.