Przyznam, że w tym roku wyjątkowo cieszy mnie duża suma zebrana przez Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Nie dlatego, żebym był fetyszystą przedsięwzięcia Jerzego Owsiaka. Wspaniała jest jego zdolność kreowania kapitału społecznego w kraju, który ma z tym od dawna poważne kłopoty, ale jeśli chodzi o dzielenie się z potrzebującymi, wolę formy wskazane przez Ewangelię i Oświecenie („Ale ty gdy czynisz jałmużnę, niechaj nie wie lewica twoja, co czyni prawica twoja”, Mateusz 6:3, albo mówiąc językiem Oświecenia i socjaldemokracji: silniejszy, bogatszy i bardziej sławny nie powinien się w akcie publicznej jałmużny nagradzać dwa razy, i za swoją większą siłę i za swoją „lepszość” moralną). Publiczna jałmużna zamiast anonimowości efektywnej progresji podatkowej to dla mnie zawsze będzie regres, a nie postęp. Bez względu na to, czy w prawicowych mediach, prowokując entuzjazm prawicowego salonu, Guy Sorman będzie chwalił współczesnych Amerykanów za to, że prywatna jałmużna zastępuje im efektywną progresję podatkową, czy liberałowie i socjaldemokraci będą się popisywali przed salonem liberalnym (socjaldemokratycznego salonu w dzisiejszej Polsce nie ma) licytacją własnego biegu przełajowego albo obiadu we własnym towarzystwie w siedzibie parlamentu UE (namnożyło się ci u nas Obamów, oj namnożyło).
Dlaczego jednak tym razem wyjątkowo cieszę się z obfitej zbiórki na WOŚP? Otóż prawica usiłowała przy tej okazji rozpocząć w Polsce wojnę kulturową. Wojna nie wybuchła. Doświadczenie Owsiaka, który zaryzykował wiele, wypowiadając się pozytywnie na temat świeckiego prawa do godnej śmierci, świeckiego prawa do zaprzestania uporczywego leczenia – w kraju, którym trzęsie antysoborowy Kościół o. Rydzyka, którym trzęsą polityczni i publicystyczni fanatycy i cynicy usiłujący z powszechnej klerykalizacji życia społecznego i politycznego uczynić dźwignię własnych celebryckich karier, Owsiak zaryzykował i przeżył. Nie padł ofiarą „pogromu”. Polacy się od niego nie odwrócili. Może nasza klasa polityczna jest zatem zbyt tchórzliwa, bojąc się o. Rydzyka, bojąc się abp. Michalika, bojąc się pomniejszych szantażystów w rodzaju Wiplera i Terlikowskiego? Owsiak odczarował za was ten strach, o wielcy panowie palący cygara w stolicy Polski i UE. Zaryzykował własną instytucję, zaryzykował własną największą akcję społeczną, żeby powiedzieć prawdę o konieczności przeprowadzenia w Polsce świeckiej dyskusji na temat eutanazji. I co? I przeżył. Finansowo, wizerunkowo, „politycznie”. A wy jesteście przecież silniejsi od niego, jesteście liderami największych polskich partii, dostajecie dla każdej z waszych wielkich partii co roku kilkadziesiąt milionów z polskiego budżetu. I drugie tyle jako wasze pensje i pieniądze na wasze „biura” i inną działalność w parlamencie krajowym i europejskim. I co? I ciągle tchórzycie. Palikot ma może liczne wady i popełnia rozmaite niekonsekwencje, ale on przynajmniej zrozumiał, że w dzisiejszej Polsce już nie trzeba się bać. Zrozumieli to także SLD-owscy samorządowcy z Częstochowy, mimo że mają pod samym bokiem sakralną budowlę służącą jej dysponentom do kolejnych prób podgrzewania kulturowej wojny.
Na marginesie tegorocznej zbiórki Owsiaka zdarzył się jeszcze jeden miły memu sercu fakt. Nawet Jarosław Kaczyński, kiedy jego Wiplerowie i Girzyńscy pienili się i odzywali nieludzkimi głosy (taka prawicowa anty Wigilia), oddał na licytację dla WOŚP długopis i pióro z wypisanym na nich wielkimi literami logiem Prawa i Sprawiedliwości. Jego staro-nowy partyjny kolega Marek Jurek musiał się skręcać z odrazy, ale ponieważ państwo wyznaniowe warte jest dla niego politycznej mszy, choćby i w jego rozumieniu „czarnej”, nie powiedział słowa. A dla mnie to jest kolejny dowód na to, że nie Kaczyński jest problemem dzisiejszej Polski, ale sama siła i kształt dzisiejszej polskiej prawicy smoleńskiej, apokaliptycznej, klerykalnej, plemiennej, antyeuropejskiej, antyuniwersalistycznej, a przez to nawet skrajnie antychrześcijańskiej. Jeśli za zagospodarowanie tej prawicy weźmie się Roman Giertych, za wiedzą i zgodą Platformy Obywatelskiej, tak samo będę na niego wył jak dziś wyję na Jarosława Kaczyńskiego. Nie za to kim jest, ale za to kogo postanowił obsłużyć.
To dzisiejszą polską prawicę trzeba pokonać, nie wystarczy zwalczać jej akcydentalnych liderów. A jeśli się uda, jeśli zdołamy kiedyś w Polsce odzyskać równowagę sceny politycznej i metapolitycznej, jeśli uda się zbudować silną socjaldemokratyczną opinię publiczną, a także na prawicy, zamiast powszechnego tam dzisiaj zdziczenia pojawi się jakaś chadecja albo konserwatyzm, dla których „koniecznym krwawym aktem założycielskim nowoczesnego państwa” nie będzie „katastrofa smoleńska” (cyt. za Ludwik Dorn), ale bezkrwawy akt założycielski sprawnie działającego systemu powszechnej służby zdrowia czy ubezpieczeń społecznych, to jestem pewien, że jakiś Kaczyński, Rokita, Dorn następnego pokolenia nie będą musieli udawać klerykalizmu, w który nie wierzą, ukrywać świeckości czy uniwersalizmu, których wartość rozumieją, i swoimi politycznymi talentami zasilą albo chadecką prawicę, albo liberalne centrum, albo nawet socjaldemokrację. To będzie sukces naszej walki. O wiele ciekawszy i sensowniejszy niż szyderstwa z „Kaczorów”, „zabieranie babci dowodu”, „gromienie moherów”, obrażanie związkowców z NSZZ „Solidarność” czy ośmieszanie Rokity jako „wariata z Krakowa” przez ludzi uważających się za liberalne sumienie tego kraju.