Właściwą funkcją UE jest zbudowanie zupełnie nowego, postnacjonalistycznego porządku w Europie.
Z uchwałami „historycznymi”, „symbolicznymi”, parareligijnymi – wymuszanymi przez aklamację na posłach o innych poglądach, reprezentujących wyborców o innych poglądach niż „konserwatywna większość” w obecnym Sejmie – jest dokładnie tak, jak z krzyżem wbitym kiedyś nocą z drabiny na sali plenarnej polskiego Sejmu. Taki krzyż natychmiast przestaje być symbolem religijnym, natychmiast zaczyna być znakiem prymitywnej, brutalnej dominacji jednej grupy nad drugą. Taki krzyż wobec chrześcijaństwa jest bluźnierstwem, a wobec świeckiej polityki i państwa jest zdradą – podyktowaną albo fanatyzmem, albo politycznym pragmatyzmem graniczącym z cynizmem.
Podobnie w wymuszanych przez aklamację uchwałach na temat Jana Pawła II, Romana Dmowskiego, Ryszarda Kuklińskiego… religia i historia przestają być historią i religią natychmiast. Stają się przedmiotem fanatycznej żądzy dominacji dla PiS i SP (zastępującej im władzę faktyczną, której – biedactwa – od tylu lat już nie mają), a oportunistycznej politycznej gry (chroniącej ich władzę faktyczną) dla Platformy Obywatelskiej i PSL-u. Ja oportunizm w polityce rozumiem, zimny cynizm wolę czasem od płomiennego fanatyzmu. Ale dwie sfery są mi bliskie – religia i historia. A polscy fanatycy i polscy cynicy akurat na te dwie sfery się uwzięli. W tych akurat dwóch sferach się wyspecjalizowali. Właśnie historię i religię postanowili zaprząc i zaćwiczyć batem w swoim żałosnym zaprzęgu, odrapanej i rozklekotanej dwukółce, którą jednak Tusk i Kaczyński powożą z taką pychą i dumą, jak Charlton Heston i Stephen Boyd rydwanami w bardzo starym, ale bardziej jarym niż dzisiejszy polski parlamentaryzm arcydziele filmowym Williama Wylera z 1959 roku „Ben Hur”.
Jednak ten felieton ma być o innym podobieństwie pomiędzy Tuskiem i Kaczyńskim. Bardziej programowym i jeszcze bardziej dla mnie istotnym. Prawicowość PO uważam (po namyśle, a namysł przeprowadziłem dość dawno, bo na przełomie 2006 i 2007 roku, w apogeum funkcjonowania rządu Jarosława Kaczyńskiego; od czasu do czasu w oparciu o nowe fakty namysł ponawiam i wciąż wynik jest ten sam), nie tylko za nieco bardziej gustowną, ale przede wszystkim za nieco bardziej kompetentną i bezpieczną dla Polski (kryterium estetyczne nie jest dla mnie w polityce rozstrzygające) od prawicowości PiS.
Ale bezpieczniejsze nie znaczy bezpieczne. Szczególnie w tak niebezpiecznych czasach, w jakie w Polsce wkroczyliśmy po katastrofie smoleńskiej, a w Europie wkraczamy po katastrofie ukraińskiej. W wymiarze europejskim uważałem zawsze – a wobec tego, co Putin robi na Ukrainie i w całej Europie Wschodniej uważam z jeszcze większą intensywnością – że niebezpieczne dla ludzi żyjących w tym kraju jest zaprzestanie przez dominujące w Polsce od 2005 roku prawicowe elity polityczne wszelkich rzeczywistych działań na rzecz głębszej integracji Unii Europejskiej, a także głębszej integracji Polski z UE czy instytucjonalnego przesuwania Polski w stronę północno-zachodniego rdzenia Unii. Próba pasożytniczego wykorzystania UE wyłącznie jako źródła pieniędzy z kolejnych perspektyw budżetowych, a także wyłącznie jako „narzędzia obrony Polski przed Rosją” (tylko „solidarność energetyczna” Kaczyńskiego i Tuska w UE interesuje, a żadna inna solidarność nie), to wybór dla naszego bezpieczeństwa i dobrobytu skrajnie ryzykowny. Tuska z Kaczyńskim łączy dzisiaj praktyczna niechęć do euro, do unii bankowej, do pełnej wersji Karty Praw Podstawowych (kluczowe prawa jednostek i mniejszości, podstawowe prawa związkowe, minimalne regulacje socjalne i rynku pracy). Często pytamy, czy Polska może liczyć na Unię, w jakim stopniu? Warto jednak czasem zadać pytanie odwrotne, w jakich kwestiach kluczowych dla swego przetrwania w kryzysie i w globalizacji Unia może dzisiaj liczyć na Polskę rządzoną przez PO-PiS?
Nie jestem przeciwnikiem NATO, uważam że NATO i UE to dwie nogi, na których może się utrzymać bezpieczeństwo, dobrobyt i wolność ludzi mieszkających w tym kraju. Osiągnięcie dyplomatyczne Tuska, Siemoniaka i Sikorskiego w postaci 150 amerykańskich żołnierzy cenię tak, jak owo osiągnięcie na to zasługuje. Czyli tak jak można i należy cenić realną i symboliczną siłę 150 amerykańskich żołnierzy „rotacyjnie-stałych”. Jednak Kaczyński od pewnego czasu konsekwentnie drugą unijną nogę podcina, a dzisiaj Tusk może ją przetrącić do końca przekonując, że funkcją podstawową Unii jest to, co jej funkcją nie było, nie jest, ani być nie może – czyli obrona Polski przed Rosją.
Unia Europejska nie w celu obrony Polski przed Rosją zaczęła być kiedyś budowana przez jej chadeckich i socjaldemokratycznych ojców założycieli.
Czasem nam istotnie na tym polu pomaga, ale w sposób bardzo mocno zapośredniczony, w ogóle nie jest to jej funkcja właściwa. Właściwą jej funkcją jest zbudowanie zupełnie nowego, postnacjonalistycznego porządku w Europie, bo porządek nacjonalistyczny dwa razy Europę zniszczył i może powtarzać swoje dzieło zniszczenia bez końca. Dziś pod naciskiem Rosji znów ujawnia się w Europie dawna logika narodowych egoizmów. W tej sytuacji konsolidowanie UE powinno być priorytetem. Nie jest nim jednak ani dla Kaczyńskiego, ani dla Tuska.
Unia Europejska używana przez Donalda Tuska wyłącznie do kampanii wyborczych (żeby wygrać z PiS-em), do „obrony Polski przed Rosją” (czyli do kampanii wyborczych, żeby wygrać z PiS-em) przydaje się mniej więcej tak samo, jak mikroskop elektronowy do wbijania gwoździ. To znaczy oczywiście gwóźdź można tak wbić, ale łatwiej by było użyć młotka. Młotków przecież Tusk ma cały warsztat: Niesiołowski, Libicki, Królikowski, Grupiński (niegdyś liberalny inteligent, dziś specjalista od wymuszania na niewierzących aklamacji w sprawie Jana Pawła II, a na nieendekach aklamacji w sprawie Romana Dmowskiego), „didżejka procedury” Ewa Kopacz (parafraza za Jadwigą Staniszkis, w dawnych czasach podobnie złośliwie określiła ona PiS-owskiego marszałka Sejmu Marka Jurka, który nadużywając procedur sznurował usta sejmowej opozycji). Nic, tylko wbijać gwoździe i wbijać. Ale Donald Tusk się uparł, żeby do tego wbijania użyć UE. Ponieważ do wbijania gwoździ Unia się nie nadaje, eurosceptycyzm w Polsce narasta, bo twierdzenia premiera, że najważniejsze państwa UE wspierają polską politykę w kwestii Ukrainy nie da się obronić. Może Bruksela by polską politykę w kwestii Ukrainy wspierała, gdyby była silniejsza od Berlina, Paryża, Londynu. Ale Tusk długo stawiał raczej na Berlin, bo Brukselę – podobnie jak Kaczyński – po prawicowemu (tyle że bardziej gustownie i bardziej odpowiedzialnie) uznał za lewicową wizję („jak ktoś ma wizję, niech idzie do lekarza” to ulubiona maksyma premiera).
Zatem jeszcze raz powtarzam: choć wolę Tuska od Kaczyńskiego, Sikorskiego od Waszczykowskiego, a Sienkiewicza od Macierewicza, to jeszcze bardziej chciałbym mieć alternatywę dla obu tych prawicowych polityk w postaci polityki liberalnej albo lewicowej, polityki realnie proeuropejskiej. W wyborach do Parlamentu Europejskiego taką alternatywę mam i z niej skorzystam. Nie muszę głosować na Torysa Michała Kamińskiego (aktualnie na liście PO), żeby nie musieć głosować na Torysa Ryszarda Legutkę (aktualnie na liście PiS). Ach ileż wad mają Miller i Palikot, ileż ich mają! O nieczystości nawet nie wspomnę, bo to kategoria bliska lewicy i prawicy czystej, ale akurat nie mnie. Jednak w dziedzinie polityki europejskiej ich oferta bardziej mi odpowiada, niż faktyczny PO-PiS-owy eurosceptycyzm. Podobnie jak jest mi bliższa europejska oferta Zielonych, którzy wad (prawie żadnych) nie mają, poza być może jedną istotną, jaką jest ich wymierna polityczna słabość.
A w dodatku mojego dziwacznego punktu widzenia na polską politykę nikomu nie będę narzucać przez aklamację. Może tylko dlatego, że nie mam siły, żeby narzucać, a może faktycznie potrafię uszanować różnorodność, któż to wie.