W naszym rodzimym ministerstwie dziwnych kroków, czyli w tej części inteligenckiej elity, która czuje się znudzona liberalizmem (bo choć sama z jego uroków korzysta od dawna, to nie pozwoliła jeszcze zaznać go mężczyznom i kobietom słabszym i mniej uprzywilejowanym od niej), po festiwalu Joanny Szczepkowskiej rozpoczął się festiwal Zbigniewa Mikołejki. Jak mieszkańcy amerykańskiego Południa przedstawieni z morederczą precyzją przez Tarrantino w Django z oburzeniem i przerażeniem stwierdzali, że „nie widzieli wcześniej murzyna na koniu”, tak z podobną bezpretensjonalnością Joanna Szczepkowska informuje nas, że nie widziała wcześniej geja u władzy i ten widok – np. w teatrze – bardzo ją zdumiewa. Z kolei wygląda na to, że Mikołejko nie widział wcześniej kobiety, która nie kłaniałaby mu się z wystarczającą atencją na monumentalnych, klasycyzujących schodach IFiS PAN, ani też nie widział „liberalnej lewicy”, która usiłowałaby się wydostać z medialnej i politycznej niszy, w jakiej skutecznie zamknęła ją prawicowa hegemonia.
Nie sądzę, aby trafione było stwierdzenie, że terroryzują nas geje, popfeministki, zwolennicy świeckości państwa czy „liberalna lewica” – wypowiadane i powtarzane w kraju, w którym to nie geje układają prawa obowiązujące konserwatywnych hetero, ale konserwatywni hetero wciąż skutecznie odmawiają gejom prawa do legalizacji najbardziej nawet ostrożnie zdefiniowanych związków partnerskich. W kraju, w którym to nie Palikot układa prawo powszechne wymuszające cokolwiek na o. Rydzyku czy redaktorze Terlikowskim, ale to o. Rydzyk i redaktor Terlikowski – przy wsparciu znacznej części biskupów i polityków prawicy, przy wsparciu „konserwatywnej większości” panującej w polskim Sejmie przez przytłaczającą większość minionego dwudziestolecia – układają prawa powszechne obowiązujące ateistów, agnostyków, wyznawców innych religii.
Na podobieństwo Szczepkowskiej i Mikołejki także były minister Gowin zachwyca się dzisiaj nieustająco samym sobą, powtarzając, że „nie pozwolił sobie deptać sumienia” (jak rozumiem, przez „lewaków” i „liberałów”, do których były minister zalicza swojego byłego szefa w rządzie). Nie interesuje go, że pod jego władzą i pod władzą jego przyjaciół deptane są sumienia innych. Żyją bowiem w tym kraju ludzie, dla których kult świętej zygoty jest po prostu absurdem, a krzyż wbity w Sejmie, w salę plenarną, w salę im. Narutowicza, a także w tysiące formalnie świeckich szkół i formalnie świeckich urzędów NIE JEST symbolem religijnym, a tylko i wyłącznie znakiem obrzydliwego panowania ludzi tym chętniej używających krzyża, że kompletnie pozbawionych wiary.
W takim, a nie innym kraju, w takim, a nie innym jego historycznym momencie, Szczepkowska i Mikołejko narzekają na terror i wulgarność gejów, popfeministek, „liberalnej lewicy”. To pozwala mi stwierdzić, że zachowują się dokładnie tak samo, jak właściciele niewolników subtelnie zwracający uwagę na „wulgarność afrykańskich rytmów” dobiegających z chaty wuja Toma na skraju ich plantacji. Szczepkowska jest dobrą aktorką, Mikołejko napisał parę naprawdę ciekawych książek, a jednocześnie kiedy zaczynają mówić o emancypacji, wybierają język mieszkańców Candylandu właśnie dlatego, że odmówili próby rozumienia kontekstu.
Oczywiście, mnie również zaciskają się pięści w kieszeniach, kiedy słyszę posłów Palikota wpadających na świetny propagandowy pomysł przymusowych badań lekarskich księży podających komunię, bo „mogą roznosić choroby zakaźne”. Za bardzo to przypomina rozważania pewnego „republikańskiego” ruchu w Niemczech weimarskich na temat innej kategorii ludzi roznoszących ponoć choroby zakaźne i wszy. Ale ręce zaciskają mi się w kieszeniach nie dlatego, że jest to antyklerykalizm, ale dlatego, że taki antyklerykalizm może być nieskuteczny. Próba uderzenia w normalny i w pełni uprawiony element liturgii Kościoła w momencie, kiedy nie potrafi się skutecznie zwalczyć jego realnych patologii w obszarze pieniądza i władzy, jest objawem bezradności, nie siły.
A mi zależy na skuteczności politycznego antyklerykalizmu, bo bez niego Kościół nigdy nie zostanie w Polsce oddzielony od świeckiej władzy, co wytwarzało, wytwarza i będzie wytwarzać patologie zarówno świeckiej władzy w Polsce, jak też polskiego Kościoła.
W takiej jednak sytuacji tym bardziej przerażenie Szczepkowskiej i Mikołejki, że nie widzieli wcześniej geja u władzy, kobiety nieskładającej im hołdów na schodach IFiS PAN albo „liberalnej lewicy”, która próbowałaby wyjść z politycznej i medialnej niszy – to nie są uczucia, które jakkolwiek mógłbym podzielać. Przeciwstawię im zatem nieporównanie mądrzejsze słowa w tej „wymianie zdań”, jakie w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” wypowiedziała Elżbieta Janicka (autorka książek i tez, które wielu mieszkańców Candylandu też zdumiały i oburzyły): „Chodzi o równouprawnienie, nie o tolerancję”.