Sądząc, że wybiera siłę, Gowin wybrał jednak majak siły jako resentymentalną odpowiedź na niszczące go, także moralnie, poczucie absolutnej bezsilności.
Przepraszam, że znów będzie o Gowinie. Nie Gowina przepraszam, ale czytelników KP, a usprawiedliwienie jest to samo co zwykle. Nie traktuję w tym tekście Gowina jako przypadku indywidualnego (wówczas naprawdę bym czytelników KP tym przypadkiem tak nie zamęczał), ale jako symptom. W dodatku taki symptom, od którego zależy los tego kraju, jest to bowiem symptom w kluczowej dla przyszłości tego kraju wojnie o duszę nowego polskiego mieszczaństwa.
Gowin po przemianie, po śmierci w nim (i uśmierceniu w sobie) liberalnego inteligenta, już jako zdeterminowany „martwy polityczny bojownik” (złośliwa parafraza za Lacan-Badiou-Żiżek) dokonuje kolejnych konsekwentnych wyborów. Po nacjonalistycznych zamieszkach w Warszawie uznał „narodową młodzież” (ONR, Młodzież Wszechpolska…) za „bliższą sobie”, niż „lewaków” z Krytyki Politycznej, co można porównać tylko do sytuacji, kiedy inteligent doznający „przemiany” uznaje palenie książek za lepsze od ich czytania. Później Jarosław Gowin konsekwentnie uznał przyznanie mniejszości homoseksualnej nawet nie realnego równouprawnienia, ale absolutnego liberalnego mimimum praw, za „zagrożenie rodziny”. Teraz zagłosował dwa razy, oba razy bez sensu jeśli chodzi o etykę, a nawet zdrowy rozsądek, ale konsekwentnie, jeśli chodzi o ideologiczną logikę „samouśmierconego politycznego bojownika prawicy”. Głosował za „ukraińskim ludobójstwem”, mimo że taki wybór niszczy Europę, nawet Europę Środkowo-Wschodnią, nawet mity o niej śp. Lecha Kaczyńskiego (polska prawica, nawet ta „posmoleńska”, jak widać nigdy w te mity nie wierzyła). I głosował za przywróceniem uboju rytualnego, mimo iż doskonale wiedział, że w tej konkretnej ustawie „ubój rytualny” nie ma nic wspólnego z religią, a jedynie z eksportowym biznesem. W dodatku niekoniecznym nawet z punktu widzenia interesów polskiego rolnictwa, bo polskie rolnictwo w postępie geometrycznym zwiększa dziś eksport swoich produktów do UE i Rosji, gdzie dodatkowy sadyzm wobec zabijanych zwierząt nie jest wymagany.
Oba głosowania Gowina łączy bezwarunkowa akceptacja dla siły rozumianej jako brutalność. Sądząc, że wybiera siłę, Gowin wybrał jednak majak siły (brutalność nie jest bowiem siłą, a w każdym razie nie jest jedynym, najważniejszym, a nawet koniecznym aspektem siły) jako resentymentalną odpowiedź na niszczące go, także moralnie, poczucie absolutnej bezsilności. Gowin poczuł się nieskończenie bezsilny nie mogąc zapobiec wojnie PO-PiS w jej najbardziej patologicznych, najbardziej niszczących polską politykę formach, które musiał firmować. Rozpoznaję ten symptom, ponieważ od dawna obserwuję go w większościowych wyborach mojego pokolenia, które im bardziej czuło się bezsilne (lata 80., pierwsza „wojna na górze” itp., itd.), tym większej ulegało brutalizacji.
Osoba bezsilna, czująca się ofiarą procesów silniejszych niż jej wola, trafia do „kamiennego świata” (cyt. za Tadeusz Borowski, oczywiście zachowując wszystkie konieczne proporcje). Zaczyna resentymentalnie marzyć – właściwie majaczyć, fantazjować – o sile. Ten majak siły jest feuerbachowską projekcją własnych niespełnionych marzeń na byt „transcendentny”. Tyle że pooświeceniowy optymista Feuerbach mówił o Bogu jako projekcji tego, co w człowieku najlepsze. Jak niestety wiemy, projekcja bywa także skrajnie resentymentalna.
Bierze się z niej także „transcendentny” megabrutal, pan niewolników, podmiot „zemsty Boga” – tyleż monstrualnej, co socjopsychologicznie bardziej realistycznej, niż emancypacyjne marzenie chrześcijaństwa.
Stąd Robert Mazurek, który „wybierze NOP”, ponieważ bardziej brutalnego majaku siły już wokół siebie nie widzi, a poczucie bezsilności przygniata go i deprawuje od lat. Stąd Jarosław Gowin, który zacznie zajmować pozycje nieetyczne i nielogiczne po prostu, ale mające absolutnie spójny sens w logice resentymentu.
Jarosław Kaczyński, nawet jeśli część tego upadku Jarosława Gowina w majak siły sprowokował, zresztą na spółkę z Donaldem Tuskiem, czuje się dzisiaj silniejszy od Gowina. Jest więc mniej od Gowina związany własnym resentymentem. Może sobie nawet pozwolić na obronę zwierząt. Po pierwsze, na złość koalicji PO-PSL, pokazując jej szwy, próbując je spruć. Ale po drugie, zupełnie szczerze. Jarosław Kaczyński nigdy nie poddałby żadnego ze swoich kotów procedurze uboju rytualnego. Żeby zminimalizować ich cierpienie zrobiłby prawdopodobnie więcej, niż żeby zminimalizować cierpienie ludzi. Nie wiem, czy Gowin miał kiedyś w życiu jakieś zwierzę. Ale dziś Gowin jest od Kaczyńskego nieporównanie słabszy, nieporównanie bardziej czuje się też bezsilny, więc także majak siły, fantazja o brutalnej politycznej sile, wiąże go w nieporównywalnie bardziej mechaniczny sposób. Antoni Dudek wygłosił kiedyś tezę, że Jarosław Kaczyński ratuje nas przed faszyzmem narodowców z blokowisk. Teza jak teza, przyznam, że nie jest dla mnie ani istotna, ani interesująca. Bardziej istotne dla przyszłości Polski jest pytanie, jak długo Kaczyński będzie nas ratował przed faszyzmem Gowina, Wiplera, Giertycha (żeby nie było wątpliwości prawnych, faszyzm rozumiem jako skrajną dystynkcję społeczną, skrajny elitaryzm, połączone z nacjonalizmem i pełnym przyzwoleniem na instrumentalną brutalność w polityce, wszyscy trzej panowie tę definicję spełniają z nawiązką). Dziś Kaczyński ratuje nas przed ich faszyzmem w sposób bardzo bezpośredni, wiążąc ludowy elektorat, bez którego faszyzm Gowina, Wiplera i Giertycha to tylko „salonowa kontrrewolucja”.
Faszyzm „polskich thatcherystów”, faszyzm „kolibrów”, faszyzm narodowców z Opus Dei (mam nadzieję, że nie całe Dzieło zostało duchowo skażone przez tę ofertę elitarnego faszyzmu), faszyzm ludzi w eleganckich garniturach – to odmiana faszyzmu bardziej dla Polski niebezpieczna, niż faszyzm dresiarzy z blokowisk. Faszyzm elitarny i dystynktywny jest bowiem atrakcyjny dla części („jak dużej?”, to pytanie o życie lub śmierć liberalizmu w Polsce) nowego polskiego mieszczaństwa. Niepewnego własnego społecznego statusu (elita na umowach śmieciowych? bez pewności emerytury i szpitalnego leczenia?), więc faszystowskiej dystynkcji potrzebującego do bardziej trwałego samoutwierdzenia się w roli społecznej elity. Faszyzm dresiarzy z blokowisk można zatrzymać za pomocą policji (nawet tak słabej i patologicznej jak polska). Faszyzmu mieszczaństwa nie można zatrzymać za pomocą policji, bo w ustrojach mieszczańskich to ono dysponuje policją.