Jak wielokrotnie już informowałem, do Kościoła skierowała moje pokolenie (tak jak wcześniej Dmowskiego), nie żadna religijna wiara, ale zauważalna cywilizacyjna nadwyżka Kościoła Rzymskiego nad państwem słowiańskim. Ta sama nadwyżka cywilizacyjna jest widoczna dzisiaj. Kościół organizuje w Polsce szkoły dla elit. Nie wszystkie kierowane przez egzorcystów, niektóre kierowane przez nauczycieli. Tymczasem państwo słowiańskie pozwala rozkładać się szkolnictwu publicznemu. Kościół organizuje wyznaniowe szpitale i przytułki dla starców, państwo pozwala się rozkładać powszechnej służbie zdrowia i systemowi emerytalnemu.
Gowin jako polityk świecki był po prostu żałosny, od kiedy jednak poczuł się księdzem Kościoła Rzymskiego, nieomalże dorównuje Tuskowi. Umacniajmy lokalną politykę świecką, na ile to jest możliwe (jeśli to w ogóle możliwe), traktując Unię Europejską jako alternatywę dla Kościoła. Obie te instytucje tak samo dostarczają nadwyżki cywilizacyjnej „z centrum”, tak samo przewyższają peryferie. Jaskiniowcy, a także plemiona żyjące w koronach drzew (nie wszystkie w swej dzikości aż tak bardzo szlachetne jak bohaterowie filmu Avatar) zawsze ulegną kapłanom przychodzącym z centrum (przepraszam, że jako Kurtz przebywający od najwcześniejszego dzieciństwa w „jądrze ciemności” postawię brutalniej problem precyzyjnie i merytorycznie objaśniony w felietonie ABR Powrót wielkich narracji). Kapłani przychodzący z centrum noszą lepsze szaty, mają lepsze magiczne formuły, jeżdżą lepszymi samochodami. Mogą zatem werbować młodą plemienną elitę. Tak jak zwerbowały elitę mojego pokolenia. No bo cokolwiek złego nie powiedzielibyśmy o Janie Pawle II czy Benedykcie XVI, kto mógł im w głowach mojego pokoleniowego plemienia dorównać? Wałęsa? Olszewski? Macierewicz? Dorn? Chyba nawet Tomasz Piątek nie ma o Kościele Rzymskim aż tak złego mniemania.
Ostatnio w naszej słabej słowiańskiej polityce świeckiej (właśnie dlatego, że tak słaba, arbitralna i dzika) zapanowały zegary. Mamy zegar Balcerowicza, który nic nie wskazuje, chyba że stan umysłu swego konstruktora (coraz bardziej dziwaczny). Ale mamy też o wiele dokładniejszy polityczny zegar Tuska, wyznaczający aktualny układ społecznych sił z dokładnością, która zapewnia Tuskowi władzę już od pięciu lat. Tusk, według swego zegara, ocenia prawdopodobieństwo przejęcia władzy w Polsce przez lewicę na zero. Co ja mówię, przejęcia władzy. On ocenia na zero prawdopodobieństwo wzięcia przez lewicę choćby udziału w walce o władzę, a nawet nie przez lewicę, ale chociażby przez jakiekolwiek ugrupowanie „zasiadające w parlamencie na lewo od PO-PiS-u” (formuła Adama Ostolskiego, nad wyraz dokładna). Dlatego doszedł do wniosku, że opłaca mu się utrzymanie i związanie w rządzie Gowina przez tyle miesięcy, ile się da, żeby zostawić jemu i jego zwolennikom („ewentualnym”, jak wszystko, co istnieje w PO), jak najmniej czasu na zorganizowanie się w formację albo przejście do innej formacji bez wstydu, kiedy zostaną już przez Tuska „posunięci” na listach Platformy przed wyborami 2015. Można oczywiście powiedzieć, że ministerstwo sprawiedliwości to dziwna pułapka na „konserwatystę”, bo w państwie powinno służyć do poważniejszych przedsięwzięć. Ale rząd w koncepcji Tuska nigdy nie służył do rządzenia, bo według jego koncepcji – dość realistycznej – Polską i tak rządzić się nie da, można ją co najwyżej utrzymywać w stanie względnego politycznego spokoju.
Jeśli miałbym jednak wymienić listę osób, które przyczyniły się do pozostania w rządzie Gowina, który – jak sam powiedział po swojej ostatniej rozmowie z premierem – za swój priorytet nadal uważa „deregulację” (z którą mu nie idzie) i „obronę rodziny” (za pomocą odmawiania zupełnie podstawowych praw parom jednopłciowym, z czym idzie mu świetnie), wymieniłbym, celowo mieszając logikę alfabetyczną i genderową, Janusza Palikota, Wandę Nowicką i Leszka Millera. Im oni wszyscy są słabsi i bardziej pokłóceni (Aleksander Kwaśniewski też ich jeszcze nie wzmocnił ani nie pogodził), tym bardziej zrozumiała wydaje się decyzja Tuska o przetrzymywaniu Gowina w złotej klatce ministerstwa sprawiedliwości. Prawica wciąż jest w Polsce silniejsza, bardziej niebezpieczna, ona – w przeciwieństwie do politycznej lewicy – w ogóle istnieje.
Wymieniłbym też wśród zasłużonych dla pozostania Gowina w rządzie lewicowych pułkowników naszej neosanacji Arłukowicza, Borowskiego, Rosatiego. „Milczenie centrolewicowych owiec” (parafraza za filmem o podobnym tytule), ale czy one są jeszcze centrolewicowe, czy też pozostają już wyłącznie owcami na politycznej emeryturze? Borowski i Rosati na emeryturę zasłużyli – dorobkiem i wiekiem. Arłukowicz jako polityczny emeryt jest wyjątkowo młody, a funkcja ministra zdrowia też nie sprzyja wypadom rowerem górskim w Pireneje, jak to ciągle jeszcze, mimo kryzysu, robią niektórzy emeryci niemieccy. Tak czy inaczej milczą, jakby ich nie było. No więc za Ockhamem załóżmy, że ich nie ma, bo tak będzie prościej. W każdym razie nie istnieją w dyskusjach ideowych (w innych chyba również nie).
Czy nasz najdoskonalszy zegar społeczno-politycznych nastrojów się myli? Obawiam się, że nie. Możliwości wzrostu Millera, przy całej jego stalowej determinacji, są ograniczone. SLD nie jest bowiem formacją nową, ale historyczną. SLD przyszedł z PRL-u i z PRL-em bardzo powoli odchodzi. A w dodatku większą część obecnego jeszcze w grze PRL-u odebrał mu Jarosław Kaczyński. Zresztą może się mylę, może SLD wraz z nostalgią PRL-owską będą razem wzrastały. PRL należące do Unii Europejskiej i NATO? Wszystko jest możliwe. PRL przestrzegające minimalnych gwarancji wolności i praw jednostek oraz grup społecznych? Z tym może być nieco gorzej. Szczególnie, jeśli to są prawa homoseksualistów albo innych mniejszości, których miejsce w PRL w najlepszym wypadku było w szafie albo wręcz „za murem”. Tak powiedział Wałęsa, słynny PRL-owski „kapral” (z listu do równie słynnego PRL-owskiego „generała”). Wałęsa najlepiej personifikuje wewnętrzne sprzeczności PRL-u, które PRL rozsadziły, a to co z PRL-u zostało, rozsadzają nadal. Ale i utrwalają, taka jest bowiem natura każdej dialektyki.