Czy Oświecenie w Polsce potrafi wygrywać referenda? A jeśli nie potrafi, to czy powinno przyłączać się do najbardziej nawet reakcyjnych inicjatyw „demokracji bezpośredniej”?
Juncker wraz ze swoją partią chrześcijańskich demokratów wygrał przedterminowe wybory parlamentarne w Luksemburgu. Stracił trzy mandaty, ale wraz ze swoimi odwiecznymi sojusznikami, socjaldemokratami, jego najbardziej prawdopodobna staro-nowa koalicja rządowa i tak będzie mała 36 reprezentantów w 60-miejscowym parlamencie. Przypomnijmy, Juncker został załatwiony i zmuszony do ustąpienia przy pomocy afery podsłuchowej, za którą odpowiadał o tyle, że był w tym czasie premierem (to całkiem spora odpowiedzialność, nawet w Luksemburgu). Jednak – jak sam przyznał w odpowiedzi na złośliwości opozycji z bardziej odległych lewicowych i prawicowych skrajów luksemburskiej polityki – bardziej niż kontrolowaniem luksemburskich tajnych służb, interesował się obroną Unii Europejskiej przed politycznymi konsekwencjami kryzysu, a także wymuszaniem przejrzystości na luksemburskich pralniach brudnych pieniędzy nazywających się bankami (proporcja depozytów bankowych do PKB Luksemburga 22 do 1, o wiele wyższa niż na Cyprze, dopóki Juncker nie postanowił inaczej było gdzie uciekać z powszechnego systemu redystrybucji, składek emerytalnych, solidarności międzypokoleniowej itp. – obszaru, który ponoć można uratować wyłącznie rodząc jak najwięcej dzieci i skutecznie walcząc z ideologią gender, bo każde usiłowanie zwiększenia efektywności redystrybucji prawicowi ideolodzy – według papieża Franciszka nie będący nawet chrześcijanami – nazywają „lewactwem”).
Chyba nie muszę powtarzać, jak bardzo ten luksemburski typ rządów mi odpowiada, choć jednocześnie wiem, że jego stabilność jest ufundowana na bardzo daleko posuniętym wygaszeniu polityczności, w dodatku łatwym do uzyskania jedynie w bardzo bogatym północnoeuropejskim państwie-mieście.
A jak to wygląda w Polsce? Nasz parlament może przegłosować zorganizowanie (i przegranie przez rząd) referendum zaproponowanego przez skrajnie reakcyjną inicjatywę „ratujmy maluchy” (przed społeczeństwem, przed państwem, przed byciem w nieodległej przyszłości czymkolwiek innym, niż egotycznymi monstrami kompletnie zdeprawowanymi przez „rodziny na swoim” pozostające w ścisłym politycznym sojuszu z podkarpackim wyznaniem zwolenników abp. Michalika – nie przechodzi mi przez usta określenie chrześcijaństwo, bo to nie jest chrześcijaństwo).
Twój Ruch, a nawet jak się wydaje SLD, postanowiły w tym przypadku, przy tej akurat okazji, utrzeć nosa Platformie udając, że w jakimkolwiek stopniu są zwolennikami demokracji bezpośredniej. Ciekaw jestem, kto jeszcze poprze to referendum po nieprawicowej stronie? Jakimi się argumentami posłuży? Z jakim tym razem wystąpi Glińskim, Dornem, Czesławem Bieleckim, a w tym konkretnym wypadku jeszcze z abp. Michalikiem i jego kapłanami też „broniącymi dzieciaczki” przed świeckim państwem i jego straszną szkołą? Potwierdzając w ten sposób diagnozę Habermasa z „Filozoficznego dyskursu nowoczesności”, że część ponowoczesnej lewicy „zdradziła Oświecenie”. Wobec tego przestała być do czegokolwiek potrzebna, poza może dodawaniem ogólnego napędu „antysystemowej” (antyliberalnej, antysocjaldemokratycznej, antyoświeceniowej) prawicy. A że Habermas miał rację w tym sporze z ponowoczesną lewicą, dowodzi zarówno przypadek Sloterdijka, jak też upowszechnienie się na „lewicy” Schmitta, a wreszcie tęsknota za populizmem, spod jakiegokolwiek znaku by nie był. I wiele innych syndromów czyniących znaczną część „antysystemowej” lewicy w Europie kompletnie bezużyteczną w organizowaniu czegokolwiek poza „społecznym gniewem”, poza thymosem bez żadnego kierunku. A ponieważ nie posiadającym żadnego własnego kierunku, chętnie podłączającym się do każdej prawicowej „dumy peryferiów” (czyli jałowego z punktu widzenia emancypacji resentymentu, który całą odpowiedzialność za własne historyczne niedokonania przerzuca na „liberalną hegemonię”).
Czy Oświecenie w Polsce potrafi wygrywać referenda? A jeśli nie potrafi (chwilowo? na jak długo?), to czy powinno przyłączać się do najbardziej nawet reakcyjnych inicjatyw „demokracji bezpośredniej”, czy też powinno postawić na modernizację ataturkowską? Też zresztą bez Ataturka, bo Donald Tusk znając siłę rządu w Polsce (może jej nie doceniając, a może oceniając ją realistycznie) Ataturkiem nie został.
Został – w swoim własnym mniemaniu, bo jak to wygląda naprawdę, jeszcze się przekonamy – Hobbesowskim Księciem Pokoju liczącym na to, że pracę Ataturka wykona w Polsce UE i globalizacja.
Nie wiem, jak im to wyjdzie, ale i tak warto przy tej okazji rozstrzygnąć kwestię zasadniczą. Czy potrzebny nam jest „rozum na koniu” (tak Hegel nazywał Napoleona w chwili entuzjazmu), czy też wystarczy wspierać każdą populistyczną inicjatywę reakcyjnej prawicy, żeby zmodernizować Polskę? Kiedy młody Hegel wyrażał nadzieję, że kiedyś „lud stanie się rozumnym”, chciał dialektycznie przekroczyć obrzydliwą dystynktywność elit, ale nie zamierzał też zakochiwać się w każdej aktualnej nieracjonalności ludu („czy lud może się mylić?”, cyt. za Salman Rushdie, „Joseph Anton. Autobiografia”). Nie twierdzę, że ten najbardziej chyba – po Chrystusie – optymistyczny zamysł już się powiódł. Sądzę jednak, że bez jego realizacji istnienie człowieka na Ziemi nie ma żadnego sensu (może tylko mnie to przeszkadza?). A realizacją tej obietnicy na pewno nie jest populizm – ani prawicowy, ani lewicowy.
Wspomniałem o Heglu, bo problem, jak zwykle, nie dotyczy wyłącznie Polski. Czy bowiem także w Europie, pełnej zdemolowanej i miotającej się jak kura bez głowy po wiejskim podwórku lewicy, Oświecenie może dziś wygrywać referenda? Obok Luksemburga, gdzie opiewam – niestety, przyznaję to szczerze – wygaszenie polityczności, politykę dla zmęczonych staruszków takich jak ja, wieczną konwergencję chadecji i socjaldemokracji – mamy przecież Francję. A tam, wobec narastania weimarskiego syndromu („kiedyś byliśmy imperium, nawet kolonialnym, dziś – obojętnie, czy pod władzą Mitteranda, Sarko, czy Hollanda – jesteśmy kompletnie bezradni wobec wypatraszających nasze społeczeństwo, gospodarkę i politykę sił globalizacji, a Unia Europejska też nam nie pomaga, kto zatem przywróci nam utracone poczucie mocarstwowości, białej, bez imigrantów? – tylko Marine Le Pen!”) socjaldemokracja jest bezsilna, a nawet jej konwergencja ze słabnącą republikańską prawicą już nie wystarcza. W Grecji neofaszystowska Złota Jutrzenka wywróciła się na swojej własnej politycznej przemocy, może teraz zostanie trochę więcej populizmu dla SYRIZY? Zresztą może SYRIZA dojrzeje do politycznego cynizmu/pragmatyzmu (jej lider ma zdecydowanie potencjał), tak jak na Ursynowie szybko dojrzał Guział? Wiele jest dróg, które prowadzą do polityki dla zmęczonych staruszków. Tak przeze mnie cenionej.
Szczególnie w kraju, gdzie Oświecenie nigdy nie było zdolne do wygrywania referendów. I na kontynencie, na którym być do tego zdolne (chwilowo? na jak długo?) przestało.