Daniel Cohn-Bendit to człowiek, który nie podoba się już francuskim zielonym, bo jest upartym federalistą. A kiedy zapytać go, dlaczego woli budować silniejszą Unię, choćby na skróty, niż wołać „hurra!, wreszcie się ten moloch wali!”, odpowiada klasycznym Niesiołem. Uparcie przypominając czasy, kiedy Europejczycy po wielkich wyniszczających wojnach prowadzonych przez rozentuzjazmowane narody „jedli szczaw z nasypu” (nie licząc milionów, które nawet szczawiu z nasypu zjeść już nie mogły, bo zostały przez rozentuzjazmowane narody wymordowane). Wobec czego prawie każda Europa jest dla Cohn-Bendita lepsza od każdej wojny narodów i nie bardzo nadaje się on już na radykalnego polityka (tak jak ja nie nadaję się już na radykalnego publicystę, bo nie potrafię wyrzucić z mojej głosy obrazu szczawiu z późnopeerelowskiego nasypu, co przeszkadza mi w formułowaniu pod adresem III RP naprawdę radykalnych roszczeń).
Reagując na wiadomość o śmierci Margaret Thatcher, podczas swego wystąpienia na sesji plenarnej Parlamentu Europejskiego w Strasburgu Cohn-Bendit powiedział z właściwą sobie bezpośredniością: „Margaret Thatcher umarła, ale niestety pozostawiła po sobie 27 wrzeszczących dzieci, 27 państw narodowych krzyczących bez przerwy «Chcę moje pieniądze z powrotem!»”. Dokładnie w tym samym czasie ze swej samotni odezwał się Helmut Kohl, też pamiętający w Europie czasy „szczawiu z nasypu”. I choć wywodzi się on z ideowych antypodów Cohn-Bendita, powiedział mniej więcej to samo, że zarówno decyzje Margaret Thatcher jako premiera, jak też jej współczesny kult są jedną z najpoważniejszych przyczyn problemów dzisiejszej Europy. Narodowy i indywidualny egoizm zaszczepione przez nią wielu Europejczykom mogą doprowadzić do kolejnej zagłady naszego kontynentu.
Gdy Niemcy „zabiorą swoje pieniądze z powrotem”, żeby ich użyć np. do czysto narodowej, nieosłoniętej chociażby hipokryzją swojej dzisiejszej polityki europejskiej (hipokryzja to jednak jest hołd złożony przez występek cnocie), ekspansji na Wschód, Zachód, Północ i Południe, to zginą w męczarniach dopiero po kilkuletnim paśmie trumfów. Tryumfy nacjonalizmu wilhelmińskiego i hitlerowskiego również trwały jakiś czas, zanim skończyły się zagładą Niemiec. Kiedy Polska „zabierze swoje pieniądze z powrotem”, a jednocześnie swoje pieniądze z Polski zabiorą płatnicy netto UE, cała infrastruktura społeczna i materialna, która za te pieniądze była i mogłaby zostać stworzona, rozsypie się, grzebiąc resztki państwa, które z takim mozołem próbujemy od jakiegoś czasu budować. Nacjonalizm niemiecki zniszczy zarówno Niemców, jak i pół Europy, nacjonalizm Polaków zniszczy tylko nas samych. Wiem, że istnieje zarówno polska prawica, jak i polska lewica, które przez ruiny własnego kraju pobiegną z entuzjazmem w gumiakach suwerennej gomułkowszczyzny z okrzykiem „zwycięstwo!” (gdzie tam gomułkowszczyzna była suwerenna, ona nawet w Październiku aż taka suwerenna nie była), ale ja należę do ponadpartyjnych przeciwników takiej prawicy i takiej lewicy.
Oczywiście także w Niemczech powstaje partia eurosceptyczna z poważnymi wyborczymi szansami. Na krótką metę może ona zdziesiątkować elektorat CDU i oddać władzę czerwono-zielonej koalicji. Ale na dłuższą metę nie ma się co entuzjazmować, bo taka partia może zrobić z CDU to samo, co neoliberalni (gospodarczo) półfaszyści (we wszystkich innych obszarach) Farage’a zrobili z Cameronem – wymusić na niemieckiej chadecji eurosceptycyzm z obawy przed utratą elektoratu. A to już by była dla Polski katastrofa, nawet jeśli wyobrażam sobie prawicowych dziennikarzy robiących na kolanach wywiady z eurosceptykami z Niemiec, tak jak robiliby na kolanach wywiady z Hitlerem tylko dlatego, że był on przecież „sceptyczny” wobec Ligi Narodów.
Zatem rozwrzeszczane potomstwo Thatcher wołające dziś „a rozszarpać mi tę Europę, bo chcemy naszych pieniędzy z powrotem!” jest pocałunkiem śmierci, jaki żelazna dama złożyła na ustach Europy. Najpierw pocałowała brytyjską gospodarkę (gospodarka Wielkiej Brytanii od czasów Thatcher zwiększyła swój dystans wobec antythatcherowskiej gospodarki Niemiec, a nie zmniejszyła, Niemcy są dziś najbardziej konkurencyjną gospodarką Europy, a Wielka Brytania gospodarką już nie jest w ogóle, jeśli nie liczyć londyńskiego City, którego jednak nawet Cameron i Osborne nie potrafią nakłonić do zainteresowania się losami reszty kraju). Potem pocałowała moje pokolenie, zaszczepiając mu brutalność populistycznego języka połączoną z kompletnym brakiem wrażliwości społecznej. Pocałowała tym pocałunkiem Gowina, pocałowała, niestety, Sikorskiego (zawsze krytykując Sikorskiego za jakiś konkret, choćby tak symboliczny jak rzucanie się na trumnę Thatcher z powodu sentymentów młodości, będę dodawał „niestety”, bo uważam go za element skromnych, ale jednak istniejących aktywów naszej polityki europejskiej).
Wszyscy ucałowani uprawiają kult, który abstrahuje od faktów. To prawda, że przed Thatcher Anglia miała paru beznadziejnych premierów. Ale Churchill miał przed sobą Chamberlaina i nie za bycie lepszym od niego historia go doceniła, ale za zwycięstwo nad Niemcami. Gdyby obiecując krew, pot i łzy, zakończył wojnę jako „wolny Anglik” na emigracji w Waszyngtonie, nawet Gowin nie rzucałby się na jego trumnę. Margaret Thatcher obiecała (i dotrzymała) Brytyjczykom krew, pot i łzy, ale pod jej rządami i pod rządami jej „thatcheryzmu” Anglia z Niemcami konkurencję gospodarczą sromotnie przegrała. Zatem Churchill wygrał, spełnił to, co obiecał, a Thatcher przegrała, jej obietnice przywrócenia Wielkiej Brytanii gospodarczej potęgi okazały się gołosłowne, tylko społeczne koszty jej rządów były i pozostają realne. Wiem, że stosując Popperowską procedurę falsyfikacji wobec zwykłego kultu, znowu się wygłupiam. Ale co mam zrobić, szczególnie kiedy „thatcheryzm” to nie religia, ale idolatria. Wolałbym, żeby Gowin wierzył w Chrystusa niż w Thatcher, ale każdy człowiek dysponuje wolną wolą, w jakimś przynajmniej zakresie.