Jak osłonić racjonalność władzy przed irracjonalnością dzisiejszej procedury jej wyłaniania i obalania, procedury postpolitycznej, której reprezentantami i praktykami są Kukiz, Kazik i Meller?
Niedemokratycznym fundamentem demokracji jest rozum. Jego horyzonty są szersze niż horyzonty demokratycznego odruchu, który wyłania i obala władzę. Rozum „cierpliwy jest, łaskawy jest, nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości”(parafraza Hymnu o miłości Pawła z Tarsu, ale w te same słowa można ubrać hymn o rozumie).
Ponieważ jednak rozum, choć nie funkcjonuje w rytmie tak nielubianych przez konserwatystów zmiennych emocji tłumu (chyba że tymi emocjami sami potrafią zarządzać, bo wtedy bardziej je lubią), pada jednak ofiarą pychy i emocji jednostek, które się nim posługują, dlatego zamiast używania rozumu do uzasadniania wszelkich zamordyzmów lepsze jest poczciwe uszlachetnianie za jego pomocą demokracji. (Tak na marginesie, z miłością też dzieją się rzeczy, których św. Paweł w swoim hymnie do niej nie przewidział. Czasem „szuka swego, zazdrości, unosi się gniewem” i popełnia wiele innych wykroczeń, które czynią z niej surową i kapryśną panią.)
Od czasu, kiedy nie jestem blisko polityki, tak choćby blisko, jak blisko niej bywają pokątni PR-owcy i zaangażowani publicyści, zacząłem przywiązywać większą wagę do jej racjonalności. Jeśli to nie pojawienie się racjonalnej politycznej alternatywy, ale pojawienie się Twittera obala rząd Mubaraka, wiadomo, że władza po obalonym w ten sposób przywódcy nie dostanie się w ręce racjonalnej politycznej alternatywy chcącej i zdolnej realizować roszczenia zgłoszone wcześniej na tymże Twitterze, ale wpadnie w ręce Bractwa Muzułmańskiego. Jeżeli to kryzys obala Zapatero, jeżeli obalają go „oburzeni” (wielu z nich było wcześniej wyborcami hiszpańskich socjalistów), sami niezdolni do stworzenia aparatu przekładającego ich roszczenia na politykę, wiadomo, że władza dostanie się w ręce Rajoya, a nie w ręce „oburzonych”. Jeśli to kryzys, a nie własne zalety Hollande’a jako przywódcy politycznego obalają Sarko, można się obawiać, że nie będziemy mieli do czynienia z realnym politycznym zwrotem (choćby umiarkowanym i w granicach prawa), ale z powtórzeniem coraz krótszego cyklu „nadziei”, „rozczarowania” i „oburzenia”.
A w Polsce? Jeśli w 2007 roku to wyłącznie „przerażenie” Kaczyńskimi, sprawnie włączone przez Tuska w aparat PR-owy „antykaczyzmu” zapewniło władzę Platformie, będziemy mieli do czynienia z powtórzeniem cyklu, w finale którego celebryci (Kazik, Kukiz, Meller…) będą się dzielić z okoliczną ludnością refleksją: „W 2007 roku przeraziłem się PiS-u, teraz rozczarowałem się do Platformy”. A takie cykle demokracji nieuszlachetnionej przez rozum kończą się najczęściej władzą, która celebrytom i ludowi zamyka usta na dłużej, żeby nie musieć już dłużej słuchać ich „rozczarowania”.
Marzenie, aby lud (albo celebrytów – wśród wymienionej trójki Kazik jest jeszcze autorem paru rockowych arcydzieł, ale kiedy wypowiada się na temat polityki, staje się wyłącznie celebrytą) przerobić w racjonalne, anioły to oczywiście zaledwie utopia. Siebie samego jako autora felietonów przerobić w racjonalnego anioła próbowałem i też nie dało rady. A utopia, nawet jeśli traktujemy ją jako normatywny horyzont naszego myślenia i działań, zawsze pozostanie utopią. Stąd mój postulat powtarzany, obawiam się, do znudzenia – niezachwycania się każdym dyskursem gniewu, rozczarowania, oburzenia, ale wymagania, żeby ten dyskurs stał się politycznym programem. Zakładającym nie tylko zgłaszanie roszczeń, ale też scenariusze ich realizacji.
Zatem każdy dyskurs roszczeń musi zawierać drugą połowę w postaci odpowiedzialności za przejęcie lub stworzenie struktur zdobywania władzy, a następnie jej sprawowania, które te roszczenia przetworzą w uprawnienia, najlepiej ze zdolnością egzekucyjną. Inaczej zaczynamy i skończymy jak wielki Wałęsa ze swoim słynnym: „ja rzucam, a wy łapcie”, kiedy ktoś zarzucał mu, że z jego niejasnego języka nic nie wynika dla polskiej polityki poza zniszczeniem.
Jak osłonić racjonalność władzy przed irracjonalnością dzisiejszej procedury jej wyłaniania i obalania, procedury postpolitycznej, której reprezentantami i wbrew pozorom praktykami, bo jako reprezentanci irracjonalnego tłumu mają wpływ na wydarzenia praktyczne, są Kukiz, Kazik i Meller z ich falami „rozczarowania”? Pojęcia nie mam, dlatego ten felieton muszę uznać za zakończony porażką. Oczywiście można udawać heglistę za trzy grosze i twierdzić, że każda rewolucja, każdy wybuch roszczeń, każda destabilizacja każdej władzy jest krokiem na rzecz większej emancypacji, najbardziej choćby odroczonej. Już jednak na temat rewolucji Chomeiniego można mieć pewne wątpliwości. A rewolucja październikowa pozostała katastrofą dla emancypacji w Rosji nawet z perepektywy całego następnego wieku. Konstytuanta, z władzą kadetów, potem może koalicją eserów i mienszewików, innymi koalicjami, gdyby się utrzymała i skonsolidowała na przestrzeni wieku, dałaby więcej emancypacji niemordowanym i niegwałconym kobietom, niemordowanym, niegłodzonym i niezamykanym w obozach dzieciom, nieeksterminowanym… itp., niż przejście przez potworności wojny domowej, leninizmu i stalinizmu, przez martwotę breżniewizmu, a wszystko to zakończone powrotem do coraz bardziej groteskowego neocaratu Putina.
Dlatego wraz z każdym kobiecym batalionem (raczej z Kozłowską-Rajewicz i Kluzik-Rostkowską bym się tam widział, gdyż nawet w kwestiach równościowych twardo i od zawsze preferuję reformistki) będę bronił każdego Kiereńskiego (notabene socjaldemokrata, a dziś nawet Kiereńskiego w polskiej polityce nie potrafię wskazać) przed każdym szturmem roszczeniowych matrosów, do samego końca. Powiecie, że roszczeniowi matrosi otwierali przynajmniej drogę dla politycznej władzy Lenina i WKP(b). Tyle że pod tą władzą ich samych i ich roszczenia pierwsze zmasakrowano w Kronsztadzie.