Cezary Michalski

Gremliny rozrabiają na Wiejskiej

Polska klasa dziennikarska nie jest lepsza od polskiej klasy politycznej. Wybuczała Palikota po tym, jak zmuszona wysłuchać – zwykle po raz pierwszy w jej barwnym, wypełnionym od rana do wieczora śledztwem smoleńskim życiu – racjonalnych argumentów na rzecz polityki depenalizacyjnej, których nigdy nie usłyszałaby z ust żadnego polityka PiS-u czy PO, musiała się zadowolić dymem kadzidełka o zapachu marihuany. Z argumentami depenalizacyjnymi przedstawionymi przez Palikota można się zgadzać albo i nie, wypada jednak odpowiedzieć na nie innymi argumentami, a nie wyłącznie buczeniem. Tyle że argumenty to broń, która znajduje się daleko poza zasięgiem zarówno sporej części polskiej klasy politycznej, jak też sporej części polskiej klasy dziennikarskiej.


Jedni polscy dziennikarze na Palikota zatem buczeli, drudzy wygłaszali przeciwko niemu krwawe komentarze mające zastąpić polityczną krew, która nie obryzgała ich i ich słodkich kamerek, a trzeci, po powrocie do macierzystych redakcji z dostojnym przykucem wystukiwali na klawiaturach swoich komputerów smutne frazy w rodzaju: „Palikot się zblamował”. Jednak to Janusz Palikot zapalający kadzidełko o zapachu marihuany po wygłoszeniu w polskim Sejmie racjonalnej argumentacji depenalizacyjnej, którą bardzo rzadko można w tym miejscu usłyszeć, jest dziesięć razy poważniejszy od Hofmana wypowiadającego swym grobowym głosem skrzydlate zdanie: „brzoza nie mogła być przyczyną”. Jest dziesięć razy poważniejszy niż pieniący się na każde dziennikarskie zawołanie poseł Niesiołowski. Jest dziesięć razy poważniejszy niż Macierewicz od bomby termobarycznej i dwadzieścia razy poważniejszy niż córka śp. Wassermanna i wdowa po śp. Gosiewskim. Tymczasem to Palikot został przez polską klasę dziennikarską wybuczany, podczas gdy jej codzienni, ulubieni, wielokrotni rozmówcy nigdy wybuczani przez nią nie byli ani prawdopodobnie nie będą.


Kiedy kończył się dzień wypełniony blamażem polskiej klasy dziennikarskiej, byłem w tak podłym nastroju, że nawet tego felietonu bym nie napisał, gdyby nie to, że TVN 7  powtórzyła wieczorem Gremliny rozrabiają, jedynkę. Film ten opowiada o małym amerykańskim miasteczku, w którym pojawiają się rozrabiające stwory, gremliny, wyrażające wszystkie lęki jego mieszkańców, ponurych i zachowawczych jak przydrożne kamienie (słowo „konserwatywny” jest dla mnie zbyt cenne, bym je przy tej okazji bezcześcił). W zależności od tego, czy są prawicą mistyczną, czy tylko kulturową, poszczególni mieszkańcy tego małego amerykańskiego miasteczka, widząc rozrabiające na całego gremliny, uznawali je albo za demony z piekła rodem, które przyszły po ich dusze, albo jedynie za owoc zdegenerowanej współczesnej popkultury. Nie przyszło im nigdy na myśl, że gremliny mogą być ich własnym wytworem. Nawet Janusz Palikot był kiedyś ślicznym puchatym Gizmo (przodkiem wszystkich gremlinów). Protestował przeciwko stanowi wojennemu, wydawał „Ozon”, szanował papieża, płacił pensje i honoraria Górnemu, Tekielemu, Lisickiemu i wielu pomniejszym polskim prawicowcom. Ktoś jednak polał go wodą (fachowcy od gremlinów wiedzą, że nie wolno tego robić pod żadnym pozorem), ktoś inny nakarmił go po północy (jeszcze większe przekroczenie). I puchaty Gizmo uległ przeistoczeniu w straszliwego gremlina, który teraz zasiada w polskim Sejmie wraz z gromadą innych, podobnych mu stworzeń. I zachowuje się tam mniej więcej tak, jak w filmie z 1984 roku gremliny zachowywały się na seansie Śpiącej królewny i siedmiu krasnoludków Disneya. Zachowuje się strasznie.


Gremliny są może dziwaczne, może niebezpieczne, trzeba jednak przyznać, że są to dzisiaj jedyne żywe istoty w budynku na Wiejskiej. Bowiem polski parlament to znana w całym kraju zamrażarka, gdzie zamrażane są nie tylko „kontrowersyjne ustawy” (jakaż ustawa w naszym kraju nie jest „kontrowersyjna”, czy jest zresztą w dzisiejszej Polsce cokolwiek żywego, co nie stawałoby się „kontrowersyjne” poprzez sam fakt, że w ogóle żyje?), ale gdzie w sinym świetle, na zamrożonych krzesełkach, siedzą także zamrożone trupy senatorów i posłów, koalicji i opozycji. W tej sytuacji trudno się nawet domagać  usunięcia z tego miejsca krzyża, gdyż w Polsce krzyże znajdują się w prawie każdej kostnicy i nikt się temu nie dziwi. Czy jednak, droga polska klaso dziennikarska, w kostnicy wypada buczeć?

 

 

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij