Wychodzi na to, że jestem oddalony od tego, co modne, jeszcze bardziej niż Kinga Dunin. Ona poznała serial Zeźlony (nie ma nic lepszego, niż dobre tłumaczenie angielskiego tytułu na polski, więc i ja skorzystam) za pośrednictwem esejów Orlińskiego i Dukaja. Ja zarówno serial Zeźlony, jak też owe eseje poznałem za pośrednictwem jej felietonu w KP. Jeśli jednak wierzyć Kindze Dunin, a ja akurat jej jako czytelniczce i interpretatorce tekstów wierzę, w obu tych esejach, jako czyniące z bohatera serialu „figurę z ponadnaturalnego porządku” (cyt. za Jacek Dukaj) przedstawione zostają zachowania wskazujące raczej na jego daleko posuniętą renaturalizację. Przemoc, egoizm, a nawet altruizm sięgający jedynie tak daleko, jak daleko sięgają „więzy krwi”.
Lekturowe świadectwo Kingi Dunin potwierdza to, co widzę dookoła siebie. Kompletne pomieszanie pojęć, mające jednak swoją logikę i sens. Od czasu, jak kapitalizm wymknął się z okowów państwa opiekuńczego i zaczął renaturalizować, renaturalizować zaczęło się pod jego wpływem także wielu moich dawnych znajomych, a także ludzi zupełnie dla mnie nieznajomych, ale przecież znanych. Jedni zrenaturalizowali się po dłuższej trajektorii, inni po krótszej. Bardzo silne doznanie zderzenia się z człowiekiem ulegającym galopującej renaturalizacji przeżyłem, przeprowadzając po katastrofie w Smoleńsku autoryzowany wywiad z Ludwikiem Dornem dla nieistniejącego już periodyku „Europa”. Dowiedziałem się wówczas od Dorna, że w zamach oczywiście nie wierzy, a partyjnego wykorzystywania katastrofy przez PiS nie pochwala. Przyznam, że takie – autoryzowane – wyznanie lokuje go na tle innych politycznych reprezentantów rozmaitych odłamów „pisowskiego ludu” naprawdę wysoko. Jednak w tym samym wywiadzie stwierdził on, że katastrofa lotnicza w Smoleńsku powinna posłużyć za „krwawy akt założycielski” polskiego państwa. Dorn uważa, że III RP jest kiepskim państwem, bo nie miała krwawego aktu założycielskiego. Kiedy go zapytałem, dlaczego na przełomie XX i XXI wieku akt założycielski europejskiego państwa musi być krwawy, czemu aktem założycielskim emocjonalnie przywiązującym obywateli do państwa nie może być dobrze działający system ubezpieczeń społecznych, gwarancje swobód obywatelskich, sprawiedliwa redystrybucja bogactwa, dobrze zdefiniowane i egzekwowane prawo (a wreszcie „autostrady i ciepła woda z kranu”, cyt. za R.K.) – popatrzył na mnie jak na niepożytecznego idiotę. Tak jakby w Europie nie było paru państw, które odpokutowują swoje dawne krwawe akty założycielskie właśnie zupełnie nowymi aktami założycielskimi, bezkrwawymi, gwarantującymi własnym (i obcym) obywatelom lepsze życie, a nie heroiczną śmierć. W takich państwach nawet męskość nie musi być skrofuliczna, jak ta prężąca muskuły i pokazująca owłosioną klatę w naszym Internecie, ale może się realizować w normalnie działającej sferze publicznej. Taka męskość nie wymaga bycia samcem alfa (oczywiście nie mówię o Francji), choćby na czele własnej partii politycznej, choćby najbardziej malutkiej, choćby „lewicowej”. Taka męskość nie wymaga fantazji na temat gwałcenia własnej żony (jak w serialu Zeźlony) i nie musi się realizować w demolowaniu własnej kuchni w pogoni za muchą (ibidem).
Ameryka i Polska są do siebie podobne, bo znaczna część obu naszych społeczeństw, a nawet elit politycznych, znalazła się na drodze galopującej renaturalizacji. Są też do siebie podobne, bo inna część obu naszych społeczeństw na renaturalizację pozwolić nie chce, do renaturalizacji wcale jej nie ciągnie. W Ameryce ta właśnie część wybrała Obamę na prezydenta. I nawet jeśli po czterech latach może mieć sporo wątpliwości, co do politycznej skuteczności swojego wybrańca (dla mnie wątpliwym zachowaniem Obamy nie jest jego heroiczna walka o powszechny system ubezpieczeń zdrowotnych, ale chwalenie się zrenaturalizowanym amerykańskim wyborcom zamordowaniem bez sądu Osamy bin Ladena przy użyciu zamontowanego w Białym Domu Xboksa 360 Elite/Navy Seals), to zagłosuje na niego jeszcze raz, nie chcąc znów oddawać całej władzy nad światowym supermocarstwem w ręce o wiele bardziej zrenaturalizowanej amerykańskiej prawicy.
W Polsce część społeczeństwa pragnąca przeciwdziałać galopującej renaturalizacji też miewa swoje polityczne problemy. Jeśli np. zagłosowała – tak jak choćby ja – na Platformę Obywatelską, to teraz od senatora z klubu tej partii Jana Filipa Libickiego może się dowiedzieć – w autoryzowanym wywiadzie dla portalu onet.pl – że „homoseksualizm to wynaturzenie”. Senator jeździ na wózku, co zresztą uwrażliwiło go na bariery dla osób niepełnosprawnych i parę dobrych rzeczy w tej dziedzinie zrobił. Nie jest jednak w stanie zrozumieć, że jego życie na wózku, a nawet jego kariera polityczna na wózku są takim samym „wynaturzeniem” jak homoseksualizm, a może i większym. W hordzie pierwotnej, bliższej naturze niż jakakolwiek inna ludzka wspólnota, Libicki nie byłby senatorem, bo dawno by nie żył. Jan Filip Libicki przed pojawieniem się na listach Platformy należał do wielu partii bardziej katolickich, tymczasem nie ma większego „wynaturzenia” niż Kazanie na Górze, gdzie Chrystus błogosławi słabym i ubogim, zamiast zachęcać swoich słuchaczy, aby słabych i ubogich zgodnie z wyrokami natury jak najszybciej pożarli. Dlaczego chrześcijaństwo w Polsce upadło tak nisko? Dlaczego upadło w dzisiejszy polski dziwacznie zrenaturalizowany katolicyzm, który człowiekowi na wózku każe się uważać za blondbestię i walczyć z „wynaturzeniami” w imię renaturalizującego się kapitalizmu?
Kiedy kończę pisać ten felieton, inny poseł PO, i to nie byle jaki, bo sam Ireneusz Raś, komentuje w „Faktach” TVN-u przerażające zdanie Janusza Palikota „państwo powinno budować fabryki” słowami „tak zaczynał Lenin, a kończył Stalin”. Nie wiem, czy Palikot rzeczywiście będzie budował fabryki, ale prostota poglądów niebylejakiego posła rządzącej partii jest zasmucająca. To prawda, że Nową Hutę budowało państwo, którego za swoje poseł Raś nie uznaje. Ja sam miewałem z uznawaniem tamtego państwa za swoje poważne kłopoty. Ale Gdynię i Centralny Okręg Przemysłowy budowała II RP Piłsudskiego, którego akurat prawe skrzydło Platformy za „komucha, Lenina i Stalina” chyba nie uważa. Także w Niemczech Adenauera (przypominam, nie „komuch”, lecz chadek, z tej samej chadecji, która wraz z PO tworzy dziś Europejską Partię Ludową) „społeczna gospodarka rynkowa” pozwalała państwu „budować fabryki” poprzez celową alokację środków, poprzez tworzenie systemu finansowego, który podtrzymywał i nadal podtrzymuje niemiecką „gospodarkę realną”, a nie jak Londyńskie City podtrzymuje jedynie spekulacyjne ceny ropy i zboża na światowych giełdach. Okazuje się jednak, że w dzisiejszym Krakowie thatcheryzm płucze ludziom mózgi skuteczniej, niż by to zrobił Pan Proper.