Pomimo diamentowego jubileuszu Elżbiety II („God save the queen. The fascist regime”, cyt. za Sex Pistols z właściwą tej kapeli „likwidatorską” przesadą) znowu posmutniałem. Dobiły mnie wyniki sondażu preferencji partyjnych przeprowadzonego przez CBOS wśród młodzieży poniżej 18 roku życia. 22 proc. PiS, 18 proc. Ruch Palikota, 12 proc. PO, 9 proc. Nowa Prawica Janusza Korwin-Mikkego, 3 proc. SLD. Nie jest dla mnie problemem poparcie dla PiS-u, wbrew wybuchowi entuzjazmu na blogu posła Mastalerka z tej partii. Wśród Polaków poniżej osiemnastego roku życia posmoleńska prawica rozmaitych odcieni jest bowiem tak samo daleka uzyskania większości, jak wśród obywateli tego kraju, którzy już mogą głosować. Z prawicą posmoleńską można wspólnie pocierpieć na pluszowym krzyżu UE, ale rządzić tym krajem (ani żadnym innym) wspólnie się z nią nie da. Rozumieją to już nawet polskie nastolatki w blisko 80 procentach.
Jaki zatem problem jest z tymi badaniami? Pokazują mianowicie, że reprodukuje się Polska, jaką najmłodsi podpatrzyli u swoich rodziców i starszego rodzeństwa. Kraj bez lewicy, gdzie jedyną „kontestacyjną” alternatywą dla pasywnego liberalizmu PO jest co najwyżej prawicowy populizm. Nawet Palikot w kraju bez lewicy lewicowy nigdy nie będzie. Stworzy co najwyżej nieco żywsze liberalne centrum, może zwariowane, ale ja nawet wolę zwariowane centrum w kraju, który centrum miał zawsze totalnie bierne i śmiertelnie nudne.
Jest inny kraj o podobnej strukturze ideowej i społecznej, tyle że nie w Europie. Nazywa się Stany Zjednoczone Ameryki. Tam po raz ostatni socjalistyczny kandydat na prezydenta Eugene V. Debs zdobywał 6 proc. poparcia w wyborach prezydenckich w początkach XX wieku (w równie co USA specyficznej Wielkiej Brytanii w tym samym czasie socjaldemokraci zastąpili liberałów w dwubiegunowym brytyjskim systemie partyjnym). Od tamtego Ameryka skręciła jeszcze bardziej na prawo. Clinton musiał się Blairowi zwierzać, że jest lewicowcem bardzo po cichu i Blair długo nikomu tego wyznania nie powtarzał, nie chcąc swojego przyjaciela kompromitować w oczach jego amerykańskich wyborców. A dzisiejsza Polska jest przesunięta w stosunku do USA jeszcze odrobinę na prawo. Trudno się zgodzić z Józefem Piniorem, kiedy w skądinąd niezwykle interesującym wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” próbuje nas przekonać, że Platforma Obywatelska to amerykańscy Demokraci (swoją drogą nawet Pinior szuka metafor do opisania polskiego życia politycznego w Ameryce). PO to w najlepszym razie realistyczne skrzydło Partii Republikańskiej. To, które nie uważa jeszcze Obamy za Heroda, Waszyngtonu za stolicę „Anglików”, a podatków na utrzymanie państwa i powszechnego systemu ubezpieczeń społecznych za kradzież z włamaniem, przed którą trzeba się zabezpieczyć siedząc na ganku z karabinem sporego kalibru. Nawet Gowin zmieściłby się jeszcze w realistycznym skrzydle Republikanów. Jest dopiero thatcherystą, santorumistą jeszcze się nie stał, a w każdym razie jeszcze tego publicznie nie ogłasza, podczas gdy o swoim thatcheryzmie mówi ostatnio w każdym już wywiadzie.
O powstaniu takiego pejzażu ideowego w Polsce przesądziła najpierw zabawa w ciepło-zimno PZPR-u i „Solidarności”, a potem realizowany po roku 1989 model transformacji. Może w 1990 roku rzeczywiście nie było dla Balcerowicza i Sachsa żadnej alternatywy. Unia Europejska jeszcze się nami nie interesowała tak, jak dziesięć lat później. Oddłużał nas zatem Międzynarodowy Fundusz Walutowy, ten sam, który będzie oddłużał Grecję, jeśli Syrizie znów uda się tam wygrać z PASOK-iem i ten kraj wyjdzie ze strefy euro. A tak już jest, że MFW oddłuża w najlepszym razie Balcerowiczem, podczas gdy Unia Europejska w najgorszym razie Hausnerem (że pozwolę sobie na metaforę nieamerykańską).
Od tamtego czasu zawsze mamy świetne osiągi w dziedzinie wzrostu PKB, a jednocześnie zawsze wyższą niż unijna (i „postkomunistyczna”) przeciętną stopę bezrobocia, najwyższy w Unii (i na jej „postkomunistycznych” peryferiach) wskaźnik nierówności społecznych, najwyższą proporcję śmieciowych umów o pracę w stosunku do zatrudnienia etatowego, najniższy poziom uzwiązkowienia, najniższy poziom kapitału społecznego, no i wreszcie brak silnej politycznej socjaldemokracji.
To jest Ameryka, a nie Europa. Można było zbliżyć strukturalnie Polskę do Europy w momencie założycielskim nowego ustroju. Ponieważ jednak moralnymi nauczycielami pokolenia „Solidarności” i nieco młodszego stali się Janusz Korwin-Mikke i Leszek Balcerowicz, polskie społeczeństwo zrosło się po otwartym złamaniu lat 80. światopoglądowo nieco pokrzywione. Teraz trzeba byłoby źle zrośnięte kości jeszcze raz połamać, co jest zabiegiem nadzwyczaj bolesnym i wątpię, by się na jego przeprowadzenie ktokolwiek zdecydował (ja sam nie czuję w sobie odwagi Lenina – parafraza za Stefan Żeromski, Przedwiośnie). Do ciała złożonego przez chirurgów pokolenia JK-M można ewentualnie dolepić duszę wykonaną przez abp. Michalika i Terlikowskiego, ale na tym nasz zapas materii i formy się kończy, a nie jest on zbyt bogaty.
Co to oznacza? Żadnego społeczeństwa i żadnej solidarności. Są już tylko mężczyźni, kobiety, ich rodziny i „Solidarni 2010”, jak w słynnym upiornym kalamburze Margaret Thatcher, który szczęśliwie nie stał się prawdą nawet na wyspach, a w Polsce nieomalże się stał. A to, co stało się prawdą w pokoleniu „Solidarności” i w moim, odrobinę młodszym, staje się dziś prawdą w pokoleniu 18-.
Wyprowadźcie ten lud na ulicę, wyprowadźcie na ulicę tę młodzież, choćby przeciwko Tuskowi, a zobaczycie, jak się zdziwicie, co z tego wyniknie. Jeszcze więcej społecznego chaosu, jeszcze więcej indywidualnego egoizmu, wypisz wymaluj ostateczne efekty protestów przeciwko ACTA. Zanim się tę młodzież na ulicę wyprowadzi, trzeba najpierw ją zmienić. Trzeba ją znowu nauczyć starej arystotelesowskiej prawdy, że człowiek to zwierzę społeczne, które pozbawione społecznego wymiaru nawet do niewinności zwierząt nie wróci, ale stanie się bestią.
Krytyka Polityczna poprzedza działalność uliczną, poprzedza zdobycie władzy przez lewicę w tym kraju lub choćby jej realne w sprawowaniu władzy współuczestnictwo może o dziesięć lat, a może o całe pokolenie. Wychowuje jednak wychowawców, uczy nauczycieli, a stu nauczycieli to w przyszłości być może tysiąc młodych ludzi nie skazanych już więcej na wybór pomiędzy pasywnym liberalizmem Platformy, a na wpół cynicznym, a na wpół realnie oszalałym reakcyjnym i reaktywnym populizmem posmoleńskiej prawicy.