Cieszmy się z rozsądnej i humanitarnej decyzji Sejmu, choć powinna być ona oczywistą oczywistością niebudzącą większych emocji.
Wreszcie! Pośród krzyku, awantur i bogoojczyźnianego tumultu Sejm przegłosował dziś konwencję antyprzemocową. Teraz międzynarodowy dokument chroniący prawa kobiet i innych ofiar przemocy czeka tylko na podpis prezydenta Komorowskiego.
Przegłosowanie konwencji to wielkie zwycięstwo na rzecz osób bitych, maltretowanych i dręczonych, które do dziś państwo zostawiało samym sobie. Zwycięstwo to nie byłoby możliwe bez kobiecych organizacji pozarządowych i innych organizacji na rzecz praw człowieka, które wytrwale przekonywały posłów do konwencji (m.in. Feminoteka, Niebieska Linia, Amnesty International, Kongres Kobiet).
Dzięki konwencji gwałt ścigany jest już z urzędu, a Polska wdroży systemowe rozwiązania na rzecz praw ofiar przemocy (schroniska, całodobowy telefon interwencyjny, zbieranie wyczerpujących statystyk, współpraca z innymi państwami itd.).
Cieszmy się z rozsądnej i humanitarnej decyzji Sejmu, choć powinna być ona oczywistą oczywistością niebudzącą większych emocji.
W polskich warunkach, gdy posłowie i posłanki byli naciskani przez Komitet Centralny Biskupów, głosowanie za Konwencją chroniącą ofiary przemocy to dla posłów i posłanek wyznania katolickiego akt odwagi.
Debata o konwencji, której przeciwnicy nie powstrzymali się przed wygłoszeniem żadnego kłamstwa i żadnej bredni, po raz kolejny odsłoniła nędzę dyskursu publicznego i totalną ignorancję polityków.
To straszne równouprawnienie nazywane genderem mamy bowiem ratyfikowane od ponad 30 lat w innej konwencji: ONZ-owskiej konwencji w sprawie likwidacji wszelkich form dyskryminacji kobiet. Jest w niej gender, są role płciowe, są stereotypy dotyczące niższości kobiet, które należy wykorzenić.
Cały ten rwetes przeciwników konwencji antyprzemocowej był burzą w szklance wody i nostalgią za przemijającą Cywilizacją Bijącego Człowieka.
Czytaj także:
Agnieszka Wiśniewska, Sejm przeciwko przemocy. Gorzkie święto