Coś w tym jest. Inne komedie są zazwyczaj śmieszne. Ta jest nieśmieszna.
Pisanie o słabych filmach jest łatwizną i stratą czasu. Zazwyczaj daje okazję do popisów szyderstwa i ironicznych komentarzy, które niestety po obejrzeniu słabego filmu same cisną się na klawiaturę. Czytanie o takich filmach bywa rozrywką, choć też jest poniekąd stratą czasu. Bo jednak to płytkie, tak się śmiać z nieudanego projektu: reżyser się starał, aktorzy się starali, masa ludzi się napracowała, a nic ciekawego z tego nie wyszło i jednak tym wszystkim ludziom jest przykro. Niekiedy nie jest im przykro, bo nie widzą, że zrobili słaby film, i wtedy przykro jest tylko widzom. Na pewno przykro i smutno będzie tym, którzy wybiorą się na film Pani z przedszkola. (W tym miejscy pragnę publicznie przeprosić osobę, którą na ten film wyciągnęłam).
Pani z przedszkola to podobno komedia inna niż wszystkie. Coś w tym jest. Inne komedie są zazwyczaj śmieszne, ta jest inna, bo nieśmieszna.
To film o facecie, który ma problem z przedwczesnym wytryskiem. Żeby poradzić sobie z tą dolegliwością, idzie na terapię, kładzie się na kozetce i opowiada o swoim życiu. Słuchając tej opowieści, poznajemy głównego bohatera, Krzysztofa.
Kluczowymi postaciami w jego opowieści są rodzice, a najważniejszym okresem, decydującym o tym, jak dziś wygląda jego życie – przedszkole. Cofamy się więc do lat 70. i idziemy z Krzysiem do przedszkola. Tam drzwi otwiera nam piękna przedszkolanka, pani Karolina, czeka na nas znienawidzona zupa mleczna, leżakowanie, zabawki i tabun zapłakanych dzieciaków w rajstopkach.
Niestety często w kinie jest tak, że jeśli akcja dzieje się w przeszłości, to filmowcy zmieniają plan filmowy w skansen. Z upodobaniem robią to zwłaszcza twórcy polskich filmów dziejących się w PRL-u. Jak już przenosimy się w czasie, to koniecznie z każdego wnętrza muszą wyskakiwać stare przedmoty, które przypominają nam, że jesteśmy w przeszłości. To samo dotyczy strojów bohaterów i fryzur. Chyba tylko Bogowie nie wpadli w tę pułapkę: tam telefon jest po to, żeby z niego dzwonić, a nie po to, żeby widz zobaczył, że kiedyś telefony były większe i kablem przyczepione do ściany. W takim peerelowskim skansenie mieszka mały Krzyś. Tata Krzysia (obowiązkowy wąs) klei latawce i ma romans z sąsiadką, a mama ma romans z panią z przedszkola. To chyba właśnie wyemancypowanie mamy jest powodem późniejszych problemów Krzysia.
Świat Pani z przedszkola to więc wspomnienie z dzieciństwa. To mogłoby nawet usprawiedliwiać skansenowość wnętrz, gdyby tylko było konsekwentnie zaplanowane jako część narracji. Jeśli poznajemy świat z perspektywy dziecka, jasne jest, że niektóre rzeczy są zarysowane mocniej, inne mogą być pominięte; dziecko zapamiętało coś lepiej, a o czym innym nie wspomina. Niestety trudno mi uwierzyć, że przedszkolak zapamiętał czytanie komiksów. Oczywiście pamięć rządzi się swoimi prawami i możliwe jest „zapamiętanie” scen, których się nie widziało, mieszanie czasów. Psychologia zna takie badania. Bardzo długo oglądając Panią z przedszkola byłam przekonana, że reżyser tka taką właśnie opowieść o manipulacji pamięcią i dzięki temu dowiemy się czegoś ciekawego o bohaterach i ich świecie. Niestety wszystko to sprowadza się tu do banalnych rad psychoterapeuty: „wymaż to”, „zmień to wspomnienie”.
Trailer Pani z przedszkola zapowiadał zabawną, lekką, momentami nawet rubaszną komedię, w której śmiech wywołują dialogi typu: „Może mi pan jeszcze nasra do talerza”. Przyznaję, dałam się nabrać na ten trailer. Opisy fabuły zdradzały też, że oto mamy do czynienia z filmem z wątkiem lesbijskim, więc jak już wiedziałam, że nie będzie śmiesznie, to miałam choć nadzieje, że zobaczę nowe w polskim kinie postacie: pełnokrwiste lesbijki grane przez świetne aktorki, Agatę Kuleszę i Karolinę Gruszkę. Nadzieje były na wyrost. Pod koniec miałam już tylko nadzieję, że film się szybko skończy.
Może uda mi się niektórych z państwa ocalić przed traceniem czasu na wyprawę do kina. Jeśli nie, to mogę być pewna, że część z tych, którzy obejrzą Panią z przedszkola ocali przed śmiechem sam film, komedia inna niż wszystkie.
PS. Są za to w Pani z przedszkola całujące się Kulesza i Gruszka, i dlatego ten film wejdzie do historii polskiego kina. Czasem tak jest z filmami, że trafiają do historii, bo po raz pierwszy coś tam w nich pokazano. I tak właśnie będzie z Panią z przedszkola. Zostanie słusznie zapomniana, ale ta jedna scena będzie przywoływana w podręcznikach.