Czy udawany ksiądz jest w stanie pomóc zaleczyć tak głębokie rany, jakie wywołała w lokalnej społeczności tragedia i śmierć kilku osób?
Historia chłopaka, który udawał księdza, to znakomity punkt wyjścia filmu. Boże Ciało Jana Komasy intryguje, więc i przykuwa uwagę, kiedy tylko pierwszy raz o filmie usłyszymy. A kiedy dowiadujemy się, że to historia inspirowana prawdziwymi zdarzeniami, to już totalnie zapada w pamięć.
Cwany pomysł wyjściowy to jednak za mało, żeby wyjaśnić sukces, jaki już ma na koncie film Komasy. Dwie nagrody na festiwalu w Wenecji, pokazy na paru innych festiwalach, kilka nagród na festiwalu w Gdyni (w tym za najlepszą reżyserię i najlepszy scenariusz), no i wystawienie filmu jako polskiego reprezentanta w wyścigu o nominację do Oscara. A jako wisienka na torcie znakomity wynik frekwencyjny w weekend otwarcia – ponad 160 tys. widzów. To jeden z tych filmów, o których tej jesieni będzie się dyskutować.
Jak zapewne wiecie, Boże Ciało to opowieść o chłopaku, który wychodzi z poprawczaka i udaje księdza. W zakładzie Daniel (Bartosz Bielenia) służył do mszy, czyli dzwonił dzwonkami, kiedy ksiądz wchodził do sali odprawić mszę. Chłopak modlił się i nawet dopytywał księdza (Łukasz Simlat), czy gdyby zrobił maturę, toby go przyjęli do seminarium. Nie przyjęliby, po wyroku nie ma na to szans – rozwiewa jego złudzenia ksiądz Tomasz, więc po wyjściu z zakładu Daniel musi poszukać jakiejś roboty. Praca czeka w zakładzie stolarskim, gdzieś na odludziu. Niedaleko zakładu jest kościół. Daniel zachodzi tam na chwilę i od słowa do słowa przedstawia się spotkanej w kościele dziewczynie (Eliza Rycembel) jako ksiądz, zostaje zaproszony na plebanię i już tam zostaje.
Fajny ksiądz
Filmowy ksiądz to fajny ksiądz. Młody, zapali papieroska, jak jest zabawa – zatańczy. Jest inny niż ci wszyscy starzy, nudni księża. Szybko łapie kontakt z młodzieżą, w tym z córką gospodyni plebanii czy kościelnej (jak piszą w materiałach prasowych). No wiecie, tej pani, która u księdza ogarnia mieszkanie i której wszyscy się zawsze muszą słuchać. W filmach i serialach u księdza zawsze pracuje taka pani.
Daniel odprawia teraz msze, spotyka się z sąsiadami z miasteczka. Powtarza przy tym formułki, które mówił mu ksiądz w poprawczaku. Proste, mocne słowa w zakładzie miały dotrzeć do młodych chłopaków, którzy zbłądzili. Teraz te proste komunikaty pomagają Danielowi przebić się do mieszkańców miasteczka.
Fajnych księży i fajne zakonnice znamy z filmów czy seriali. Fajność tych postaci podoba się widzom, bo kontrastuje z surowością i staroświeckością Kościoła. Pamiętamy to z Zakonnicy w przebraniu (fajna udawana zakonnica), familijno-sensacyjnych Detektywa w sutannie i Ojca Mateusza czy ze wszystkich części U Pana Boga… gdzieś tam. Fajni księża zawsze lepiej rozumieją wiernych, w konfesjonale dają fajniejsze pokuty niż odklepanie pięciu zdrowasiek. Są spełnieniem fantazji o fajnym Kościele. Nic więc dziwnego, że we „Wprost” ksiądz Michał Zalewski pisze w recenzji: „Fałszywy ksiądz z Bożego Ciała Jana Komasy mógłby się stać jednocześnie wzorem i wyrzutem sumienia wielu kapłanów polskiego Kościoła”.
Miasteczko z traumą
Pamiętacie film Footloose? Kevin Bacon chciał zorganizować tańce dla młodzieży, ale okazało się, że tańczenie jest zabronione, bo niedawno wydarzyła się tragedia. Młodzież, która jechała na tańce, zginęła w wypadku samochodowym. No więc w Bożym Ciele jest podobnie. Tylko trochę gorzej.
Fajny udawany ksiądz trafia do miasteczka z traumą i chce pomóc. Chce dobrze. Stara się. Wymyśla jakieś newage’owe obrzędy, rozmawia z młodymi. Tylko że sprawa jest naprawdę poważna. Lokalna społeczność przeżyła nie tylko traumę, ale też konflikt. Poziom nienawiści jest porównywalny z tym, co można przeczytać na forach internetowych, tyle że tutaj hejty wypisuje się na kartkach i wysyła znienawidzonej, odrzuconej przez sąsiadów kobiecie.
Trauma i konflikt to jedna rzecz, ale tak na serio, to mamy w Bożym Ciele zagadkę kryminalną. Wypadek z Footloose był mimo wszystko mniej skomplikowany. W Bożym Ciele tragedia podzieliła sąsiadów, podzieliła znajomych, nikt nie potrafi mówić o niej bez emocji. Proboszcz, który szefuje lokalnej parafii, nie tylko nie potrafił pomóc, ale jeszcze zaognił konflikt.
czytaj także
I wszystko na barach jednego chłopaka
Nie byłoby sukcesu Bożego Ciała bez Bartosza Bieleni grającego główną rolę. Bielenia dźwiga na sobie niemal cały film. To jego widzimy na ekranie prawie cały czas. Grany przez niego Daniel jest w poprawczaku cichym, wycofanych chłopakiem. Głos odzyskuje, a może pierwszy raz w życiu dostaje, dopiero kiedy założy sutannę. Niby początkowo powtarza frazy wcześniej przygotowane – zasłyszane od księdza z zakładu albo napisane w instrukcji prowadzenia mszy, bo każda msza ma w sumie ten sam scenariusz. Z czasem jednak nabiera pewności siebie. Jako ksiądz ma oczywiście w miasteczku posłuch – sutanna mu go daje. Ale okazuje się też, że Daniel łapie kontakt z innymi, słucha, próbuje pomóc.
Komasa: Wiedziałem, że jak spieprzę, to nikt młody filmu z wielkim budżetem już nie nakręci
czytaj także
To jedyny kłopot, jaki mam z tym filmem. Czy udawany ksiądz jest w stanie pomóc zaleczyć tak głębokie rany, jakie wywołała w lokalnej społeczności tragedia i śmierć kilku osób? I czy wystarczy je zaleczyć, czy może jednak trzeba by wyjaśnić sprawę wspomnianej tragedii? W Kościele katolickim, żeby dostać rozgrzeszenie, trzeba wypowiedzieć grzechy, wyrazić za nie żal, odmówić zdrowaśki czy inną pokutę. Boże Ciało nie podąża tym tropem. Swoją drogą ciekawe, że tak się podoba księżom, bo wydawało mi się, że to będzie im przeszkadzać – miasteczko woli „zapudrować” tragiczną sprawę i zapomnieć, niż się nią na serio zająć.
Nie chce wam za bardzo spojlować, bo Boże Ciało warto obejrzeć. Nie tylko dlatego, że znajomi gadają o filmie, ale też po to, żeby się o niego pokłócić.