Wiele się dzieje i wiele można znaleźć tematów do felietonu. Na przykład, mainstreamowe media nagle odkrywają, że w PSL panuje nepotyzm, korupcja i zasada gromadzenia haków na przyjaciół i wrogów. Niektórzy dziennikarze posuwają się tak daleko, że sugerują, iż podobnie jest w PO. Godna podziwu śmiałość. Ktoś mi opowiadał, że w Japonii, gdy mainstreamowy dziennikarz odważy się napisać: „Nasi dalekowzroczni i odważni ministrowie być może osiągaliby jeszcze lepsze wyniki, gdyby przywiązywali trochę większą wagę do kwestii etycznych”, to koledzy przez najbliższe miesiące klepią go po plecach i stawiają mu sake za odwagę. Nie wiem, czy tak jest, ale jeśli tak jest, to pod tym względem jesteśmy drugą Japonią. Tego obrazu nie psuje nawet obraz mediów i polityków antymainstreamowych, czyli Jarosława Kaczyńskiego ze swoją pocieszną armią, oskarżającego PO o wszystko włącznie z potopem szwedzkim. Kaczyński, który na dworze Tuska pełnił rolę upiornej Białej Damy czy też mściwego, a niesamowitego Komandora, w końcu stoczył się do pozycji błazna: wolno mu mówić wszystko, bo nie jest brany na poważnie. Nawet jako straszak na lemingi przestał się sprawdzać i pewnie dlatego lemingi z mediów odważyły się popatrzeć rządowi na ręce.
To wszystko jest zapewne interesujące (no, dla maniaków) i moglibyśmy teraz podyskutować o całej tej sytuacji, ale byłaby to zabawa jałowa. To, o czym ględzą polskie media, czemu poświęcają najdroższy czas antenowy, jest jałowym przelewaniem z pustego w próżne: nic nam to nie daje i do niczego nie prowadzi. To w jaki sposób Serafin bzyka Łukasika, a Tomaszewski spija Śmietankę (tak się ci panowie nazywają, co pozwala wyobraźni malować piękne obrazy, tym bardziej, że u serafinów na plecach występuje podobno sześć skrzydeł) ma znikomy wpływ na nasze losy i na kształt świata.
O wiele bardziej znacząca jest wiadomość, którą podał „Guardian” i która powinna stać się tematem medialnym numer jeden. Najbogatsi ludzie na świecie zgromadzili w rajach podatkowych 17 bilionów euro, a według mniej ostrożnych szacunków, nawet 25,7 bilionów. Ale zostańmy przy 17 bilionach. To tyle, ile wynoszą połączone PKB Stanów Zjednoczonych i Japonii. Same odsetki od tego, gdyby obłożyć je 30-procentowym podatkiem, dałyby 155,5 mld euro. To więcej, niż kraje bogate przeznaczają na pomoc Trzeciemu Światowi.
Pomyślałem, że w tej sytuacji przypomnę artykuł 162 kodeksu karnego, paragraf 1. „Kto człowiekowi znajdującemu się w położeniu grożącym bezpośrednim niebezpieczeństwem utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu nie udziela pomocy, mogąc jej udzielić bez narażenia siebie lub innej osoby na niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech”. To polski kodeks karny, ale w całym zachodnim świecie obowiązują podobne przepisy.
Co ma jedno do drugiego? Proszę Państwa, mówimy o sprawie życia i śmierci dla milionów, a nawet miliardów ludzi. W Somalii ludzie umierają. W całej Afryce ludzie umierają. Na całym świecie ludzie umierają z głodu i chorób. Naszym ludzkim obowiązkiem jest ich ratować. Nawet kodeks karny mówi, że uchylanie się od tego obowiązku jest przestępstwem. Jeśli w mojej obecności samochód potrąci człowieka i ja nie udzielę temu człowiekowi pomocy, to jestem przestępcą i mogę iść do więzienia na trzy lata. Jeśli zgromadziłem środki, za pomocą których można byłoby wyżywić i postawić na nogi cały głodujący świat, a mimo to nie używam tych środków, żeby ratować miliony ludzi od śmierci, to kim jestem?
Głupie pytanie: jestem szanowanym, uwielbianym, rozpieszczanym przez życie jaśniepanem, chronionym przez święte prawo własności i prawo rajów podatkowych. Nie oddam nawet odsetka od odsetka. I jakoś tak się dzieje, że kodeks karny nie ma tutaj zastosowania. Prawo nie przewiduje globalnej odpowiedzialności za globalną sytuację, chociaż pojawili się ludzie z globalną kasą, globalnymi wpływami i globalnymi możliwościami.
Coś takiego zwykle określa się ładnym słowem: „nierówności”. Łatwo przejść nad nierównościami do porządku dziennego, bo jak wiadomo, nierówności są naturalne i konieczne, nikt nie rodzi się równy itd. W tym przypadku jednak słowo „nierówność” to za mało. To tak, jakby nazwać Tybet Wysoczyzną Mazowiecką. To nie nierówność, to jakaś fundamentalna różnica kondycji, istoty, substancji. Z jednej strony byt nic nie znaczący, którego przeznaczeniem jest śmierć z głodu lub od AIDS. Z drugiej strony istota, która im bardziej winna jest zbrodniczego zaniechania, tym bardziej jest czczona, rozpieszczana, chroniona. Istota, która pasie się i rozkwita wśród globalnej masakry – tym bardziej rozkwita, im bardziej jest tej masakry współwinna.
Takiej istoty nie nazywałbym człowiekiem. Z punktu widzenia moralnego jest zbyt nieludzka. Z punktu widzenia społecznego, jest zbyt nadludzka. Nie dotyczy jej ani etyka, ani prawo, a posiada niewyobrażalne zasoby mocy i rozkoszy. Jedynym słowem, jakie pasuje do kogoś takiego, jest bóg. Zły, pogański bóg przez małe „b”. Co prawda, śmiertelny, ale kto wie, jak długo. Być może już za parę lat także i to oni będą mogli sobie kupić.
Jeśli godzimy się na coś takiego, to przestańmy udawać, że jesteśmy chrześcijanami albo ateistami, przestańmy udawać, że żyjemy w świetle Nowego Testamentu lub Nowoczesności. Przyznajmy, że jesteśmy we władzy złych bogów.