Jak tu obalić tyrana, kiedy hasło „Obalić tyrana” może równie dobrze znaczyć „Pyszne te pączki”?
Mówię mu, napisz: „Robisz”. Pisze: „Robię”. Kurka wodna, pytam, rozumiesz różnicę między „Robisz” a „Robię”? Rozumiesz różnicę między „Ja” a „Ty”? A co to ma wspólnego, on mnie pyta.
Mówię im: no czy nie widzicie, że zdjęcie przedstawiające wielką śrubkę nie komunikuje wizualnie oferty zniżki 10% na materiały budowlane? Jak pokażecie komuś wielką śrubkę, to za Chiny nie zrozumie, że to zniżka 10% i na materiały budowlane. Aaaa, odpowiadają. Geee, odpowiadają. Ale to ładna śrubka, odpowiadają w najlepszym wypadku.
Albo przychodzi taki i mówi: przyszedłem powiedzieć, że właśnie wysłałem wam maila. To znaczy, że zapomniałem wysłać wam maila. To znaczy, że zaraz wyślę wam maila. Wraca do siebie na górę. Wysyła maila. Schodzi i mówi: przyszedłem powiedzieć, że właśnie wysłałem wam maila.
Albo umawiam jednego z drugim na telefon w sprawie. Dzwonię i mówię: zaraz do ciebie zadzwoni tamten w sprawie, odbierz. Odbiorę, mówi pierwszy. Po chwili dzwoni drugi, że pierwszy nie odbiera. Dzwonię do pierwszego, czemu nie odbiera. Mnie odbiera. Odbiera i mówi, że drugi w ogóle do niego dzwonił. Daję mu numer do drugiego, żeby sam zadzwonił. Po chwili dzwoni, ale do mnie i mówi, że drugi nie odbiera. Przestaję odbierać.
Albo przychodzi taka, cała w kwiatki i zioła. To znaczy w przezroczystej sukience, ale pod spodem wytatuowana. Napisała tekst. Ani jednego błędu ortograficznego, bo w komputerze jest poprawiacz. Za to kilkanaście błędów interpunkcyjnych. I tyle samo podwójnych lub zbędnych spacji. OK, koleżanka jest dyslektyczka, ustalamy, że następnym razem kolega sprawdzi jej tekst. Ale nie sprawdza, bo inny kolega, taki śmieszek radosny odpowiedzialny za komunikację wewnątrz i zewnątrz, uznaje, że skoro ona tak napisała, jak napisała, to jest dobrze. A nawet jeśli jest źle, to kogo to obchodzi, jakieś robaczki na papierze. Awantura. Matka Boska Zielna kaja się i przeprasza, śmieszek się śmieje. Następnego dnia to samo. Trzeciego dnia jest poprawa: po sześciu korektach liczba błędów spadła o połowę.
Albo jedna ma wysłać maila do drugiej. Druga czeka cały dzień. Pierwsza: no przecież rano ci wysłałam. Druga: co ja mam z tą pocztą, cały dzień nic nie przyszło. Pierwsza: ojej, zapomniałam wcisnąć „Wyślij”.
Albo taki: ma napisać tekst o monitoringu i kamerach przemysłowych dla samorządu. Pisze opowiadanie o piekarzu, który spogląda na gładką taflę zatoki. Niestety, jeszcze nudniejsze niż tekst o monitoringu dla samorządu. Morze. Piekarz. Śmierć w Wenecji. Nie wie, co to Śmierć w Wenecji. Jako że mowa o monitoringu, pytam, czy wie, co to Orwell, Wielki Brat i totalitaryzm. Nie wie, skąd ma wiedzieć. Skończył tylko dziennikarstwo.
Albo spotkanie. Kilkanaście osób. Mam na nim być, więc proszę, żeby nie zamawiali alkoholu. Zgadzają się. Przychodzę. Wszyscy już zdążyli najebać się piwem. Mówię: piwo, alkohol. Oni: piwo? Alkohol? Chyba się najebałeś.
I proszę nie myśleć, że posiłkuję się tutaj doświadczeniami wyłącznie z branży reklamowej – o nie, wymienione wyżej przykłady pochodzą także z mediów, urzędów, organizacji politycznych. Piękni dwudziestoletni. Czasem i trzydziestoletni. Przychodzą nie wiadomo skąd. I odchodzą nie wiadomo dokąd. Ale nigdzie się nie ruszają, bo przez cały czas są w tym samym miejscu. Na fejsie. Migoczący ekran, zdjęcia kotków, komentarze do komentarzy, wpisy do wpisów, maile do maili. Piętrowa korespondencja, której nie umieją streścić, tylko wysyłają ci Re:Fwd:Re:Fwd:Re:Fwd, żebyś sam się domyślił, o co chodziło. Sami zasadniczo się nie domyślają. Bo po co, skoro w pokoju 207 siedzi czterdziestolatek i się domyśla. On jeszcze umie. Jeszcze, bo z nim też coś się zaczyna dziać. Coraz częściej rozpieprzają mu się zdania, związki frazeologiczne, krowa zaczyna mu się kojarzyć z kojotem, bo to przecież dwie ryby są. Zamiast „Odzież Żałobna” czyta „Młodzież Żałobna”.
Aaaa. Aaaa to Geee. Geee to Miauuu. Wszystko jest wszystkim i wszystko się ze wszystkim zgadza. Gegebege Demon Leśny. Wysuszenie przez zamoczenie. Wyjaśnianie przez powtarzanie. Czy możesz mi wyjaśnić to? Wyjaśniam: to jest to. Tak właśnie kończy się świat. Nie hukiem, ale skomleniem.
Proszę Państwa, Beck i Giddens stwierdzili, że żyjemy w społeczeństwie przypadku. W społeczeństwie, które jako swój stały element akceptuje ryzyko. Niebezpieczeństwo, którego prawdopodobieństwo jest niewielkie, ale jak już pieprznie, to kamień na kamieniu nie zostanie. Cóż za optymistyczna wizja! Bo sądząc po tym, co widać gołym okiem, społeczeństwo ryzyka się skończyło. Zaczęło się społeczeństwo rozpieprzu, czyli o wiele większego ryzyka.
Robi mi się zimno ze strachu na myśl o tym, że kontrolerzy ruchu na kolei, strażnicy wielkich pieców hutniczych, nadzorcy elektrowni atomowych, kapitanowie statków, nie mówiąc już oczywiście o wysokich funkcjonariuszach państwa – wszyscy mają swój tablecik lub swojego smartfonika i całymi dniami siedzą na swoim fejsbuniu, popadając w coraz większe rozkojarzenie i afazję.
A jeżeli jeszcze nie popadają, to za parę lat popadną. W tej sytuacji grożą nam nieustanne zatory, wypadki, wreszcie katastrofy. Spowodowane nie tylko przez terrorystów, nie tylko przez złowrogie intrygi, nie tylko przez „konieczne cięcia w dziedzinie infrastruktury urbanistycznej, transportowej, energetycznej etc.”, ale także przez Aaaa i Geee.
Niedawno w Warszawie wystarczyła mała obsuwa na budowie metra, a ludzie o mało nie zadusili się w tłumie pod ziemią, miasto zaś ogarnął chaos wyższego stopnia (no bo żeby cztery autobusy naraz się pukały, to chyba jednak za duża perwersja jest, Młodzież Wszechpolska albo Żałobna powinna zaprotestować).
Rządząca Platforma Obywatelska nieraz jest gromiona za to, że tak naprawdę nie rządzi. Że od rządzenia przeszła do zarządzania, a od zarządzania do nie wiadomo czego. Lewicowy krytyk powie, że to efekt ideologii neoliberalnej: taniej jest nie rządzić, niż rządzić, ideologia każe obcinać wydatki i domaga się, żeby państwo było nocnym stróżem. To prawda, ale tylko częściowo. Jest też druga strona tego mechanizmu: coraz mniej jest ludzi, którzy byliby w stanie rządzić czy choćby zarządzać czymkolwiek bardziej skomplikowanym od sandała. Tacy ludzie to gatunek wymierający. Państwo – stróż nocny, jak to stróż nocny, olało szkołę, media, naukę i kulturę. W efekcie wyhodowało Piotrusia Pana, który i na stróża nocnego się nie nadaje (to w końcu odpowiedzialne stanowisko). Gdyby nawet Tusk, zgodnie ze swoimi ostatnimi, cokolwiek zabawnymi deklaracjami, nawrócił się na socjaldemokrację i zaczął budować nam mocne państwo socjalne, to ze swoimi „młodymi, wykształconymi, z większych miast” mógłby stworzyć nam takiego potworka, że byśmy się nie pozbierali.
Z opisanego tutaj powszechnego rozkojarzenia i afazji wynika spora część problemów współczesnej polityki. Skoro wszystko znaczy wszystko, to nic nie znaczy nic. Greenspan może powiedzieć: „Myliłem się, doprowadziłem do katastrofy” i dalej robić tak, jak robił. Albo Snowden i inni. Ujawniają nam rozmiary powszechnej antydemokratycznej inwigilacji w tak zwanych rozwiniętych krajach demokratycznych. I co? I nic. W mediach na chwilę robi się hałas, ale służby specjalne dalej robią, jak robiły. Moraliści zarzucają współczesnym pokoleniom, że brak im ikry, że nie umieją się zbuntować, obalić tyrana. Ja myślę, że to nie tylko brak ikry, nie tylko demoralizacja i rozleniwienie. Problem zaczyna się wcześniej, już na poziomie języka. Jak tu obalić tyrana, kiedy hasło „Obalić tyrana” może równie dobrze znaczyć „Pyszne te pączki”? Współczesne media likwidują debatę publiczną, bo likwidują język.
Aaaa. Geee. Geeej. Po ostatniej Paradzie Równości miałem wizję biwaku harcerskiego Młodzieży Wszechpolskiej, a może Żałobnej, jak biegają po lesie w brunatnych mundurkach. Homosceptycznie i judeosceptycznie, zamiast „Czuj, czuj, czuwaj” wołają „Gej, gej, aj waj”. Gej gej, aj waj, gej gej, aj waj, rozlega się dokoła. Gej gej, aj waj, gej gej, aj waj, radosne echo woła. I wtedy z krzaków wylazł Sasquatch.