Przeszliśmy na kolejny level w grze „SOS” (Society of Shitheads). Walczące ze sobą dwa prawicowe potwory tłuką się po głowach i każdy, że tak powiem, bierze przy tym potężny zamach. Lemingozamach i moherozamach. Obie strony używają trotylu. Obie strony oskarżają się nawzajem o próbę fizycznej eksterminacji, tyle że czasem robią to wprost, a czasem między wierszami. Platforma pozywa PiS przed Trybunał Stanu. PiS-owiec o pięknym nazwisku Nicpoń domaga się, żeby wolno mu było zastrzelić Donalda Tuska jak psa. Kaczyński twierdzi, że to jego, Kaczyńskiego, ktoś chce zastrzelić. Eksploduje powszechne zdziczenie i kłamstwo. Zgromadzone na Agrykoli bandy głoszą obalenie Rzeczypospolitej Polskiej i wieszanie przeciwników politycznych. Inni bandyci we Wrocławiu obchodzą narodowe święto łamiąc kości niewinnemu człowiekowi. Co w tej sytuacji robi minister sprawiedliwości? Żeby odwrócić uwagę od wyczynów swoich prawicowych pobratymców, oskarża „Krytykę Polityczną” o to, że niby wielbi Lenina (bo wydała o nim książkę Żizka).
Jasne. Nie od dziś wiadomo, kto jest wszystkiemu winien. To aż się prosi o serię memów internetowych. „Naziole demolują Warszawę – wina lewicy”. „Naziole biją się z policją – wina lewicy”. „Lewicy tam przecież nie było – wina lewicy”. Ale wracając do meritum: jestem w Krytyce Politycznej parę lat i nigdy nie widziałem, żeby ktoś tu wielbił Lenina, a ja osobiście Lenina nienawidzę. Jak powiedział Tony Judt, Lenin zatruł wszystkie studnie. Leninowska metoda wprowadzania szczęścia terrorem spowodowała, że ludzie boją się jakichkolwiek prób przebudowy społeczeństwa. Nieudany (to łagodne określenie) eksperyment sowiecki przesłania inne eksperymenty, także te, które się udały (na przykład w Skandynawii). Jeśli ktoś zrobił wszystko, żeby zarżnąć lewicowe nadzieje, to był to właśnie Lenin ze swoimi uczniami: Stalinem, Mao i Pol-Potem.
Polsce, na szczęście, leninizm nie zagraża. Ale Polsce zagraża gowinizm, czyli mroczna, mdła i pompatyczna obłuda, która rozczula się nad losem zarodków, a człowiekowi skatowanemu przez nazistów zarzuca niewłaściwe lektury. Chciałem zbyć tę sprawę żartem, zadedykować Gowinowi piosenkę (głowy Lenina w głowie Gowina – to temat dla Sienkiewicza, ale Kuby). Ale czy to jest temat do żartów i piosenek, kiedy minister sprawiedliwości twierdzi, że wydawanie Żiżka (notabene za komuny słoweńskiego dysydenta), jest czymś daleko gorszym niż wzywanie do obalenia republiki i wieszania ludzi?
Innym przykładem tego zdziczenia jest słynna wypowiedź posła Górskiego, który powiedział, że gdyby gwałciciel zapłodnił mu żonę, zabroniłby jej usunąć ciążę. Pisałem już o Górskim i wiele innych osób o nim pisało. Na przykład Agata Chełstowska zarzuca mu, że kompromituje chrześcijan. Pani Agato, nie mylmy pojęć. Co Górski ma wspólnego z chrześcijaństwem? On jest katolik. „Najwyraźniej nigdy nie był pan zgwałcony” – pisze Chełstowska. Leszek Miller, jak to macho (ale w tym przypadku macho po jasnej stronie mocy) wyraził się ostrzej: „Szkoda, że nie jest zgwałconą kobietą”. A Jan Koza zdaje się z Millerem zgadzać.
Można więc powiedzieć, że pojawił się powszechnie formułowany postulat: zgwałcić Górskiego. Mój znajomy z kręgów parlamentarnych mówi mi jednak, że poseł Górski już jest regularnie gwałcony. Jest regularnie gwałcony mentalnie przez swojego kolegę, posła Piętę, który wbija mu do głowy różne brednie, na przykład o Obamie („to nadchodząca katastrofa, koniec cywilizacji białego człowieka”). Kiedy się o tym dowiedziałem, spojrzałem na posła Górskiego łagodniej. Bycie zgwałconym Piętą to na pewno doświadczenie niezwykle traumatyczne i nie ma co się dziwić, że po czymś takim człowiek bredzi.
Ja jednak spróbuję bronić posła Górskiego inaczej, nie powołując się na jego straszne doświadczenia z sejmowymi kolegami ani na ciężkie zapewne (jak to u katolików) dzieciństwo. Proszę Państwa, ja uważam, że powinniśmy kiedyś postawić Górskiemu pomnik (i Pięcie też, bo to wdzięczny obiekt). Poseł Górski jest świetny jako tajna broń, rentgen, noktowizor a raczej katowizor: urządzenie do prześwietlania katolików.
W całej aferze z Górskim najciekawsze nie jest to, co powiedział (bo to, co powiedział, jest rzeczywiście nieciekawe), ale reakcje zwolenników tak zwanego kompromisu, a nawet współtwórców naszej ustawy antyaborcyjnej. Oburzają się na Górskiego i na Terlikowskiego (który wypowiedział się podobnie jak Górski). Na przykład poseł Niesiołowski. „Terlikowski to karykatura religii. Zgwałcona kobieta ma rodzić, bo tak sobie życzy pan Terlikowski?” – pytał, podobno wzburzony. Ależ panie Niesiołowski, skąd to wzburzenie? Jeśli płód jest człowiekiem, to Górski i Terlikowski mają rację. Nie można zabijać człowieka tylko dlatego, że pojawił się na świecie w wyniku przestępstwa. Czyżbyśmy uznawali, że „nieczysto spłodzeni” nie mają prawa do życia? Byłby to jakiś starożytny przesąd, jak porzucanie noworodków płci żeńskiej albo prześladowanie dzieci nieślubnych. To oczywiste – pod warunkiem, że płód jest człowiekiem. No chyba że uważa pan, panie Niesiołowski, iż płód nie jest człowiekiem. Ale w takim razie dlaczego w latach 90. przeforsował pan ustawę antyaborcyjną? Przecież opiera się ona na założeniu, że płód jest człowiekiem, inaczej nie ma żadnego sensu. Górski i Terlikowski nie są karykaturą religii. Oni swoją religię mają, wierzą w nią szczerze, konsekwentnie, aż do bólu. Szczególnie cudzego, co prawda (bo ich religia to religia Antychrysta, jak mówili starzy protestanci). Ale wierzą. A w co pan wierzy, panie Niesiołowski? Kto tu tak naprawdę jest karykaturą religii?
Wartością Górskiego jest to, że obnażył Niesiołowskiego. Ten agresywny facet od dwudziestu paru lat straszy na scenie politycznej. Z łatwością zmienia front, skacząc ze skrajnej prawicy do centrum. Jeszcze w czasach „lewego czerwcowego” tańcował między Macierewiczem a Kwaśniewskim i Pawlakiem, uśmiechając się do wszystkich po kolei. Był jednym z głównych architektów politycznych ustawy antyaborcyjnej. Pamiętam, jak zaraz po jej uchwaleniu jeszcze udawał: wzdychał w telewizji, że ustawa nie jest doskonała, że to kompromis, ale przynajmniej dzięki niej „mniej dzieci będzie zabijanych”. Gdyby naprawdę w to wierzył, powinien entuzjastycznie powitać wypowiedzi Górskiego i Terlikowskiego, poprzeć ich inicjatywę. Ale najwyraźniej on nie wierzy. Nie wierzy – i teraz już nie udaje. Okazuje się, że ten człowiek wprowadził absurdalne i okrutne prawo, nie wierząc w nie kompletnie! Nawet gdyby katolicy mieli rację i płody były ludźmi, Niesiołowski i tak byłby winien wielkiego grzechu. Bo jak mówi Apostoł Paweł, wszystko, co nie pochodzi z przekonania, jest grzechem.
Tyrańskie prawo. Nieszczęście tylu kobiet. Upokorzenie, ból, hańba, potajemne zabiegi za ostatnie pieniądze, policja wpadająca do gabinetu ginekologa, a nawet pomysły w rodzaju powszechnego programu monitorowania ciąży. Wszystko to jakoś łatwiej znieść, jeśli widzisz w tym efekt dzikiej, fanatycznej wiary. No bo co robić, jeśli ktoś wbił sobie do głowy jakieś szaleństwo i szczerze w nie wierzy… Ale jeśli okazuje się, że to nie wiara, a teatrzyk? Odgrywany na zimno? I dotyczy to nie tylko Niesiołowskiego? Podobno większość Polaków, określających się jako katolicy, popiera tak zwany kompromis aborcyjny. Czy to znaczy, że wierzą tak, jak Niesiołowski?
Kiedy zaczynam się temu wszystkiemu przyglądać, ogarnia mnie coś w rodzaju przerażenia. Wyobraźmy sobie, że ląduję w jakimś obcym kraju, w którym wszyscy noszą ogromne, potworne maski. No tak, mówię sobie, trudno będzie się porozumieć, ale najwyraźniej taka jest ich kultura, nie mogę tego ot tak, hop siup, potępić. Ale co mam zrobić, kiedy okazuje się, że za tymi maskami nie ma żadnych ludzi – że chodzą wokół mnie same maski?