Wzywam wszystkich chrześcijańskich Czytelników „Krytyki Politycznej" do nieustającej modlitwy za Wojciecha Cejrowskiego. Ja wiem, że to trudne nawet dla najbardziej miłosiernych chrześcijan i pewnie będę głosem wołającym na puszczy. Założę się, że z równym powodzeniem mógłbym nakłaniać do jedzenia żwiru, ale co robić, wiara narzuca nam takie trudne obowiązki. Buddystów też bym poprosił o jakąś medytację w intencji Wojciecha, być może tym skuteczniejszą, im chętniej Wojciech ich obraża.
To, że Cejrowski jest opętany przez demona, nie ulega wątpliwości. Wywiad, którego ostatnio udzielił dziennikowi „Polska. The Times”, jest tylko kolejnym potwierdzeniem tego faktu. Pozostaje tylko ustalić, jaki demon opętał tego człowieka. Najprostszą odpowiedzią wydawałoby się, że jest to demon nienawiści – najdobitniej świadczą o tym wyczyny naszego bohatera w latach 90. Cejrowski zionął wtedy nienawiścią do szerokiego grona najróżniejszych ludzi, od Żydów do mieszkańców Wysp Karaibskich. Zachęcał swoich zwolenników, żeby ludzi wyznających inne poglądy (inne – czyli nie nienawistne) witali hebrajskim słowem „Szalom”: to w rozumieniu Cejrowskiego miało być obelgą. Warto przypomnieć, że słowo „Szalom” znaczy „pokój”. Jeśli dla kogoś słowo „pokój” jest obelgą, to może opętany jest przez demona wojny? A wojna Cejrowskiego, jeśli jej się bliżej przyjrzeć, jest wojną światową. Rozciąga się od Jerozolimy po Miami (nasz bohater powiedział kiedyś, że brzydziłby się brać do ręki jogurt w supermarkecie, bo mogli go dotykać wcześniej jacyś Kubańczycy). Jest więc to wojna morska. Pokrywa cały akwen Morza Śródziemnego i Atlantyk pomiędzy Europą a Ameryką Północną. W związku z tym proponuję nazywać Cejrowskiego admirałem. Admirałem diabła.
Im dłużej Cejrowski straszył, tym bardziej różne osoby próbowały go trochę utemperować, w nadziei na to, że w ten sposób będzie go można skuteczniej wykorzystywać komercyjnie. Był na przykład taki projekt, żeby użyć w tym celu ciepłego i kojącego wpływu Alicji Resich-Modlińskiej. I mogło się zdawać, że pod wpływem tego kojącego ciepła Cejrowski trochę oprzytomniał. Nasz bohater zaczął jeździć po dekoracyjnej dzikiej dżungli w Ameryce Łacińskiej, gdzie protekcjonalnie głaskał po głowie indiańskie dzieci, żeby pokazać, jaki jest dobry i już nie brzydzi się jogurtu w supermarkecie. Może wyobrażał sobie, że podbił te tereny i teraz jest dla dzikusów dobrym panem. Albo po prostu opętał go wtedy demon obłudy?
Później jednak tkwiące w duszy Cejrowskiego piekło znowu zaczęło ostro szaleć i pojawiły się nowe, niezwykłe deklaracje. Na przykład o tym, że Polska jest krajem w niewoli i że on, Cejrowski, wyjeżdża do tętniącego wolnościami obywatelskimi Ekwadoru. Przez wolności obywatelskie rozumiał zapewne wolność niepłacenia podatków. Oczywiście, do Ekwadoru nie wyemigrował, pewnie dlatego, że nikt tam nie chce słuchać jego bredni. A niedawno oskarżył buddystów o wyznawanie satanizmu – co jest oczywiście klasycznym przypadkiem tego, co w psychologii nazywa się projekcją.
Ale to wszystko nie zaspokoiło demona. Nasz bohater udzielił właśnie wywiadu w „Polska. The Times”, który to wywiad nawet jak na Cejrowskiego jest wyjątkową erupcją pychy i nienawiści. Tekst został zatytułowany: „Bóg słucha i się cieszy". Przypomina się słynny wierszyk o Kościuszce: „Patrz Kościuszko na nas z nieba, raz Polak skandował. I popatrzył nań Kościuszko i się zwymiotował”. Nie chcę się wtrącać w Boże kompetencje, ale mam wrażenie, że jeśli Bóg się cieszy z występów Cejrowskiego, to tylko dlatego, że ten celebryta swoimi wyczynami skutecznie odstrasza wielu ludzi od fałszywej religii, jaką jest katolicyzm. Plucie nienawiścią na Żydów, Kubańczyków, feministki, postkomunistów–- czyli to, co uprawiał w latach 90. – nazywa teraz przeszczepianiem amerykańskich standardów do polskiego dziennikarstwa. Jeśli tak, to cieszę się, że w Polsce nie ma amerykańskiego dziennikarstwa. Chociaż przypuszczam, że Cejrowskiemu pomyliło się CNN z osiedlowym radyjkiem w Nacogdoches, Texas. I jakoś łatwo zapomina on o tym, że mowa nienawiści, którą bezkarnie zatruwał Polskę, w Stanach bywa jednak karana.
W wywiadzie dla „Polski” Cejrowski mówi, że pracownicy TVN-u to komunistyczni kapusie. Sam jednak bardzo często robi dla TVN. Czyżby on też był agentem SB? To by wiele wyjaśniało: gdzieś w podziemiach na Rakowieckiej grupa szalonych profesorów pod nadzorem porucznika Borewicza postanowiła wyhodować ku przestrodze polskiego kołtuna idealnego. Niestety, ich dzieło wyrwało się na wolność… Ale wróćmy do wywiadu. Sprzeczność w wywodach naszego bohatera jest zbyt rażąca – no bo jak to jest, że TVN to ubecy, skoro on sam pracuje dla tej stacji? – więc Cejrowski sam próbuje odpowiedzieć na tę wątpliwość. A dokładnie mówi o sobie, że jest jak Zbigniew Herbert (naprawdę to mówi). Jest jak Herbert w tym sensie, że przemyca patriotyczne utwory (to pewnie te filmiki z głaskaniem indiańskich chłopców) przez okrutną TVN-owską cenzurę. I znowu przypomina się wierszyk o Kościuszce. „Patrz, Herbercie, na mnie z nieba, raz Wojtek skandował. I popatrzył Zbigniew Herbert i się zwymiotował”. Herbert był oczywiście niezłym ziółkiem: krążą osobliwe opowieści o jego tajemniczych spotkaniach w Rzymie z niesławnym szefem CIA Jamesem Jesusem Angletonem, po których James Jesus zwariował (to akurat fakt historyczny) i ogłosił publicznie, że całe CIA jest od wewnątrz rządzone przez KGB. Ale Herbert pisał takie wiersze o Żydach, że Wojtek powinien biegać za nim z okrzykiem „Szalom!”. Mam więc nadzieję, że w zaświatach oszczędzono poecie informacji o tym, że podszywa się pod niego niejaki Cejrowski. Bo gdyby mu jej nie oszczędzono, znaczyłoby to, że jest w miejscu kary.
Porównywanie się z Herbertem mogłoby świadczyć o tym, że Wojciecha opętał demon pychy. Albo bezczelności (na przykład Bezczelny Belzebub). Ale prawda jest inna. Te wszystkie demony, które dotąd wymieniliśmy i które krążą wokół głowy Cejrowskiego niczym muchy wokół zgniłej golonki, pełnią w tym całym dziele opętania tylko funkcje instrumentalne. Bardzo ciekawe jest to, że w wywiadzie dla „Polski” Cejrowski, zapytany o chrześcijańskie miłosierdzie, mówi: „Miłość nie zawsze polega na miłych słówkach. Czasami wymaga szczerych i twardych słów oraz bicza z powrozów”. No właśnie. Jezus zasadniczo głosił miłosierdzie i przebaczenie. Jedyny wypadek, kiedy rozgniewał się i użył wyżej wymienionego bicza z powrozów, miał miejsce wtedy, kiedy Syn Boży zobaczył w świątyni, że ktoś próbuje zarabiać na wierze. Wojciech Cejrowski do tej pory bardzo dużo zarobił na swojej wierze, na agresywnym i nienawistnym ultrakatolicyzmie. Jeśli czegoś nauczył się w Ameryce, to tego, że nienawiść dobrze się sprzedaje. Nienawiść jest atrakcyjnym towarem, bo łatwo i przyjemnie jest nienawidzić. Kochać trochę trudniej, bo miłość to ciężka praca. Wojciech Cejrowski pod pozorami świętego gniewu sprzedaje w mediach czystą nienawiść – i ciągnie z tego wielkie zyski. Podejrzewam, że nauczywszy się tego handlu od swoich amerykańskich mistrzów z Nacogdoches czy Tallahassee, postanowił po prostu robić w Polsce dobre interesy. Demonem, który opętał Wojciecha Cejrowskiego, jest demon chciwości.
To trudny demon do zgryzienia. Dlatego proszę o modlitwę za Wojciecha.