Papież Benedykt XVI przybywa właśnie do Meksyku. Wierni protestują i domagają się wyjaśnień w sprawie ojca Maciela Degollado, założyciela Legionu Chrystusa.
Papież Benedykt XVI przybywa właśnie do Meksyku. Wierni protestują i domagają się wyjaśnień w sprawie ojca Maciela Degollado, założyciela Legionu Chrystusa. „Wyborcza” pisze tak: „W Meksyku ofiary seksualnie wykorzystywane przez meksykańskiego duchownego księdza Marciala Maciela Degollado ogłosiły manifest. Czas nie jest przypadkowy: jutro Benedykt XVI zaczyna pielgrzymkę do Meksyku i na Kubę. (…) Ofiary domagają się od papieża wyjaśnień, kto w Watykanie za pontyfikatu Jana Pawła II tuszował skandal nadużyć, jakich dopuszczał się przez lata duchowny”. Skandal nadużyć to bardzo delikatne określenie. Ojciec Maciel Degollado utrzymywał stosunki seksualno-finansowe z wieloma kobietami (najchętniej bogatymi, bo wyłudzał od nich ogromne pieniądze), a równocześnie gwałcił dzieci, w tym własnego nieślubnego syna.
Co na to nasz Najukochańszy, nasz Słodki Bożek, nasz Błogosławiony Wojtyła? W 1993 roku Jan Paweł II publicznie wskazał ojca Maciela Degollado jako przewodnika i wzór dla młodych; wcześniej Degollado był trzykrotnie delegatem papieskim na synody biskupów, w 2002 roku osobiście witał papieża w Meksyku, a w 2004 roku papież pogratulował o. Macielowi z okazji 60-lecia święceń kapłańskich za jego „ogromną, hojną i owocną kapłańską posługę”. Więcej na ten temat tutaj. Katarzyna Wiśniewska w „Wyborczej” pisze, że w 2006 papież „ukarał” Degollado, nakazując mu „pokutę i modlitwę”. Wikipedia stwierdza jednak, że Benedykt XVI nie tyle „nakazał”, co „poprosił” zbrodniarza o „spędzenie reszty dni na modlitwie i pokucie”. Czule oni tam się ze sobą obchodzą. Najpierw Degollado był czuły dla dzieci, potem Benedykt był czuły dla Degollado.
Ofiary ojca Maciela domagają się wyjaśnienia, kto w Watykanie popierał zbrodniarza i tuszował jego zbrodnie, kto był jego wspólnikiem i protektorem. Jak widać, odpowiedź jest prosta. Protektorem zbrodniarza był Karol Wojtyła. Wojtyła niestety nie żyje, nie można go pociągnąć do odpowiedzialności. Nawet gdyby żył, też by się nie dało: Wojtyła był głową państwa, w którym sprawował dożywotnią dyktatorską władzę, ale w którym nawet Amerykanie nie ośmieliliby się zainterweniować, aby obalić dyktatora. Ustawił się lepiej niż Saddam Husajn.
Ale przecież nie tylko Wojtyła siedział w Watykanie. Jego współpracownicy, którzy wprowadzili Degollado na watykańskie salony i go osłaniali, ciągle jeszcze żyją i można ich pociągnąć do odpowiedzialności. Są wśród nich Polacy, a właściwie jeden Polak. Ciekawe, czy to dlatego arcybiskup Michalik z pewną taką nerwowością oznajmił, że polski Kościół katolicki – inaczej niż Kościoły katolickie w innych krajach – nie zamierza ponosić odpowiedzialności prawnej i finansowej za zbrodnie księży-pedofilów. Winien jest tylko sam ksiądz-pedofil, nie jego instytucja-matka, i tylko od księdza-pedofila można domagać się odszkodowania – tak powiedział arcybiskup. Prawnicy jednak sądzą inaczej. Jeśli instytucja chroniła pedofila, to powinna płacić. A jeśli pedofila chroniła konkretna osoba, na przykład biskup, to ponosi odpowiedzialność karną.
Podoba mi się taka wykładnia. Jestem za i dlatego mówię: Dziwisz pod sąd. Dlaczego Dziwisz? Bo to kardynał Stanisław Dziwisz jest tym Polakiem, który chronił zbrodniarza Degollado w Watykanie. Gdy zadajemy sobie pytanie: kto nie dopuszczał ofiar zbrodniarza do papieża, kto przedstawiał ich świadectwa jako kalumnie – natrafiamy nieodmiennie na osobę Dziwisza. Byli członkowie Legionu Chrystusa poświadczają, że Dziwisz regularnie dostawał duże pieniądze od ojca Maciela, zapewniając jemu i jego organizacji dobre kontakty z papieżem. Co się dalej działo z tymi pieniędzmi? Wie o tym tylko Dziwisz. Dziennikarze próbowali go wypytać, ale Eminencja nie raczył udzielić wywiadu. Więcej na ten temat można przeczytać tutaj, a o sprawie pisały także inne redakcje, np. „La Stampa”. Teraz polska prasa liberalna nieśmiało się domaga, żeby ujawnić wspólników Degollado w Watykanie, ale nazwisko Dziwisza nie przechodzi im przez gardło.
I nic dziwnego. Wspólnik pedofila jest teraz w Polsce potężnym kardynałem, metropolitą krakowskim, wykonawcą testamentu Jana Pawła II, strażnikiem jego pamięci, arcykapłanem jego bałwochwalstwa. Z jednej strony dobrze żyje z Platformą (więc nic dziwnego, że liberalne media nie chcą go oskarżać), z drugiej PiS-owi też trudno na niego napadać. Pisowcy wprawdzie nieraz pokazali, że ich ultrakatolicyzm nie przeszkadza im ultrazaatakować niewygodnego dla nich duchownego, ale Dziwisz za blisko był Naszego Bożka, a poza tym zgodził się na pochowanie Lecha Kaczyńskiego na Wawelu…
To nie zmienia faktu, że Dziwisz powinien odpowiedzieć za swoje czyny. Przestępstwa miały miejsce w Watykanie. Przed watykańskim sądem pewnie kardynał nie stanie (ciekawe, jak w ogóle wyglądają sądy w takiej kieszonkowej dyktaturze: może też by go skazali na „modlitwę i pokutę”, na przykład pięć zdrowasiek?). Coraz częściej jednak się zdarza, że sędziowie w różnych krajach skazują wielkich przestępców za zbrodnie popełnione poza terytorium tych krajów. Dlatego Dziwisz zapewne nie wybiera się do Meksyku razem z Benedyktem. Ale czy nie mógłby stanąć przed polskim sądem? Ach, prawda, zapomniałem, konkordat go chroni…
Ale stanie przed Sądem Bożym. Tego nie uniknie.