Tekst o zagładzie i Marcu 1968, napisany po ponownej lekturze Eichmanna w Jerozolimie Hanny Arendt (Kwiecień 2012)
Tekst o zagładzie i Marcu 1968, napisany po ponownej lekturze Eichmanna w Jerozolimie Hanny Arendt (Kwiecień 2012)
Eichmann w Jerozolimie to studium odpowiedzialności. Zdaje się, że największy współczesny polski problem to brak odpowiedzialności. I wydaje mi się, że problem ten bierze się z tego, że obsesyjnie rozliczając jeden aspekt przeszłości – agenturalność w PRL – kompletnie zaniedbaliśmy rozliczanie większości niedawnych problematycznych wydarzeń historycznych. Na przykład taki rok 1968 traktujemy jako osobliwy błąd systemu socjalistycznego, za który tak naprawdę nikt nie był odpowiedzialny, a najwyżej Gomułka i Moczar, a poza tym nikt. Nie myślimy w ogóle o wszystkich Eichmannach tamtych lat – ludzi, którzy koordynowali wszystkie poniżające, zbrodnicze działania biurokracji państwowej. Arendt pokazuje, że da się jednak rozliczać tego typu „zbrodnie biurokratyczne”, i da się mówić o odpowiedzialności w sytuacji, kiedy cały system staje się zbrodniczy.
Dylemat jerozolimskiego sądu był następujący: jak można orzec o winie oskarżonego, skoro nie wydał rozkazu zabijania (rozkaz wydał Hitler), nie sporządzał list Żydów do wywózki (to robiły organizacje żydowskie współpracujące z jego biurem), nie zabijał (to robiła obsługa obozów), a prawo trzeciej rzeszy przewidywało i wręcz nakazywało wykonanie ludobójstwa (ustne wypowiedzi Führera miały moc prawa)? Teza Arendt jest taka, że w sytuacji „zbrodni biurokratycznej” da się mimo wszystko mówić o winie, ponieważ da się mówić o odpowiedzialności. Książka Eichmann w Jerozolimie dokumentuje każdy odcinek odpowiedzialności bardzo dokładnie, pomagając nam zrozumieć, na czym polega odpowiedzialność za zbrodnię, którą ostatecznie popełniła biurokracja. Fakt, że każdy był tylko trybikiem w maszynie, nie zwalnia nikogo z odpowiedzialności.
Jak się patrzy na węzły relacji, współzależności i współpracy składające się na biurokracje zagłady Żydów, to wydaje si, że nie da się nic powiedzieć o odpowiedzialności w tamtym totalitarnym świecie. Jednak Arendt rozplątała ten skomplikowany węzeł. Starając się zrozumieć zjawisko masowego mordercy, który nigdy nikogo nie zabił, skrupulatnie wylicza, jakie były zadania Eichmanna, i w jaki sposób mógł popełniać niesłychane zbrodnie, zostając przy tym „porządnym człowiekiem”.
Arendt nie pozwala żadnej z grup uczestniczących w zagładzie Żydów czuć się bez winy, ale ukazuje, że każda ponosi odpowiedzialność w zupełnie inny sposób. Odpowiedzialność Hitlera i Himmlera za zagładę różni się zasadniczo od odpowiedzialności Eichmanna, która z kolei jest nieporównywalna do odpowiedzialności rad żydowskich, która też się różni od odpowiedzialność ludności nieżydowskiej – wszyscy ponoszą jakąś odpowiedzialność.
Ścisłe kierownictwo nazistowskie, a w szczególności sam Hitler, wydał jednoznaczny rozkaz, według którego „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej” oznaczało fizyczne zabijanie wszystkich Żydów na świecie – i w tym sensie Hitler jest oczywiście odpowiedzialny najbardziej, mimo tego, że własnoręcznie nigdy nikogo nie zabił, i też nie zaplanował metod zabijania – i nawet nie wiadomo, czy w ogóle nadzorował masowe mordy popełniane w jego imieniu.
Eichmann – czyli jedyny oskarżony w Jerozolimskim procesie – był odpowiedzialny za stworzenie całej organizacji logistycznej zajmującej się deportacją Żydów z większości Europy, wyłączając Polskę i wschód. Koordynował rozkłady pociągów, dbając o to, by pociągi jadące w stronę gett i obozów w Polsce zawsze były pełne. Organizował rady żydowskie, powierzając im władzę nad społecznościami, negocjował z przywódcami żydowskimi, tworząc specjalne kategorie dla uprzywilejowanych. Obiecując pewnym kategoriom ludzi bezpieczeństwo (weteranom, członkom partii faszystowskich i rad żydowskich), powodował, że ci godzili się na wywózkę i akceptowali władze niemieckie. Kłopot polega na tym, że on naprawdę ani nie dał rozkazu, ani nikogo nie zabił, ani nawet nie decydował, kto ma być zabity, i zachowywał się cały czas jak lojalny i porządny urzędnik.
Mimo to dla Arendt jego wina nie ulega wątpliwości. A polega na tym, że zaakceptował warunki tych, którzy powiedzieli, że nie chcą żyć na jednej ziemi z tymi, których uznali za podludzi. Zaakceptował te warunki i umożliwiał mordowanie tych ludzi, za co musiał ponieść odpowiedzialność – inaczej nie możnaby właściwie nikogo o nic oskarżyć.
Mam wrażenie, że podobnej pracy nikt nie wykonał w stosunku do żadnego z totalitarnych okresów polski, w związku z czym mamy problem z odpowiedzialnością za różne problematyczne zjawiska, na przykład przedwojenny antysemityzm, powojenne pogromy czy stalinizm. A zupełnie brakuje nam poczucia odpowiedzialności za tak zwane wydarzenia roku 1968.
Bo jak to się stało, ze 23 lata po zagładzie, znowu wyrzucało się Żydów z Europy? Pewnie, można powiedzieć: „Bądź co bądź odbieranie obywatelstwa i wysyłanie Żydów pociągami z Dworca Gdańskiego to jednak co innego niż komory gazowe”. Ale pamiętajmy, że zagłada zaczęła się właśnie od wymuszanej emigracji połączonej z pozbywaniem obywatelstwa. Eichmann zdobył swoje kwalifikacje jako ekspert do wymuszanej emigracji Żydów z Austrii w latach po Anschlussie. Pozbawianie obywatelstwa było warunkiem koniecznym do stworzenia prawnej infrastruktury zagłady. Ta różnica miedzy Polską roku 1968 a Niemcami lat trzydziestych zatem znika. Kto wpadł na pomysł w Polsce, by znów odbierać obywatelstwo? Kto w Polsce powiedział, że od dziś wolno znowu dyskryminować Żydów? Kto stworzyć ramy prawne tej operacji? Czy to był spontaniczny pomysł wszystkich szefów państwowych przedsiębiorstw? Przecież ktoś wprowadził „dokumenty podróży”, nie pojawiły się same. Mówimy „wydarzeniach roku 1968” jakby chodziło o tsunami, które nagle uderzyło w biedną Polskę.
Przecież coś się stało, konsekwencje są bardzo wymierne, straty niezwykle dotkliwe. Po pierwsze, zasoby ludzkie: w kraju, gdzie tak mało osób miało wyższe wykształcenie, pozbycie się ogromnej ilości inteligentów znacząco zmniejszyło zasoby intelektualne całego społeczeństwa. Po drugie, różnorodność: popełniono zbrodnię przeciwko narodowi polskiemu, bo naród polski został pozbawiony różnorodności. Został pozbawiony zasymilowanej inteligencji żydowskiej, i teraz jest kulturowo uboższy. Po trzecie: wizerunek. Dzisiaj umiemy wyliczyć wartość PR-ową, jaką wnosi w gospodarkę Polską muzyka Chopina. Tak samo możnaby wyliczyć straty PR-owe spowodowane ohydną polityką wymuszanej emigracji wobec dziesiątek tysięcy obywateli. Po czwarte, koszty personalne: tysiące straumatyzowanych ludzi, mobbing, zastraszanie, szantaż etc.
Można by więc, wzorem Hanny Arendt, prześledzić wszystkie konsekwencje, udokumentować kto był odpowiedzialny za co i w jaki sposób. Dlaczego tak się nie stało? Dlaczego nie znamy nazwisk Eichmannów lat 1968–70? Bo nikt nie został zamordowany? Bo mamy w Polsce za mało historyków, i ci mają czym się zajmować? Bo społeczeństwo jest zadowolone z wyniku tamtych działań? Naprawdę – nie rozumiem.
Felietony Michała Zadary publikujemy w piątki.