Czy kobiety w świecie kultury są rzeczywiście dyskryminowane, czy tylko mniej zdolne? A może w ogóle jest ich mniej?
Parę dni temu napisałam na Facebooku kilka zdań. Brzmiały następująco: „Do Paszportów Polityki nominowano w tym roku 17 mężczyzn i 2 kobiety. Jestem ostatnią osobą, która nawoływałaby do dążenia do milimetrowej wręcz sprawiedliwości, ale mam już szczerze DOŚĆ tego klimatu, w którym faceci czytają, oglądają i słuchają tylko facetów, a potem pieją z zachwytu na temat kolejnej książki o zażywaniu kokainy, podczas gdy kobiety są wiecznie spychane na margines. Są granice konserwatyzmu, naprawdę…”
Post zebrał 86 lajków, czyli nic specjalnego, ale wywołał długą, liczącą sobie 394 wpisy dyskusję ( z góry uprzedzam, że w tym felietonie będzie trochę liczb). O czym traktowała facebookowa debata? Oczywiście o tym, czy mam prawo się burzyć i uważać, że tak duża przewaga mężczyzn wśród nominowanych oznacza, że w polskiej kulturze świetnie się ma patriarchat. Czy kobiety w świecie kultury są rzeczywiście dyskryminowane, czy tylko mniej zdolne? A może w ogóle jest ich mniej? Albo dostają mniej nagród od mężczyzn, bo brak im pewności siebie i nie zostały wychowane tak, by „kroczyć odważnie swoją artystyczną drogą”? Po co używa się określenia „literatura kobieca”? Czy mówi ono, kto jest autorką książki, czy kto ma być jej czytelnikiem? A może jest to pojęcie, które powinno być neutralne, ale nad wyraz często używane jest jako deprecjonujące?
Dyskusja toczyła się długo i namiętnie, i tak jak rozpoczęła się głęboką różnicą zdań, tak się też skończyła. Podsumowując, można powiedzieć, że biorące w niej udział kobiety reprezentujące różne dziedziny kultury (a było wśród nich kilka takich, które odniosły w kulturze duży sukces) podkreślały, że rzeczywiście jest coś na rzeczy i że czują się lub czuły marginalizowane ze względu na swoją płeć. Żeby odnieść sukces musiały też być dwa razy lepsze od mężczyzn i dwa razy więcej od nich pracować. Było im trudniej zasłużyć na zainteresowanie krytyków, zwłaszcza że w wielu liczących się pismach zdecydowaną większość stanowią krytycy mężczyźni. Z tego powodu uważają, że nie da się mówić o dzisiejszych hierarchiach w konserwatywnym polskim świecie kultury bez użycia perspektywy gender.
Biorący udział w rozmowie mężczyźni (nieliczni zresztą), także reprezentujący świat kultury, obstawali z kolei przy tym, że zarówno literatura, jak i sztuka dzielą się tylko na dobrą i złą, żadne kategorie płciowe o niczym tu nie decydują i na nic nie mają wpływu. Nie i jeszcze raz nie. Patriarchat został ze świata kultury wyparty, dziś wszystkim rządzi obiektywizm i szczera chęć wyróżniania najzdolniejszych. Poza tym skoro nasi rozmówcy sami kobiet nie dyskryminują, to dyskryminacji ze względu na płeć nie ma. Jest to tylko i wyłącznie teoria spiskowa lub sztuczny koncept stworzony przez osoby sfrustrowane i poszukujące wytłumaczenia dla swojego braku sukcesu.
Wniosek to istotnie ciekawy. Przeczy diagnozie, którą wcale nie tak dawno postawił sam Czesław Miłosz, pisząc: „(…) nasza wrażliwość, utrwalona w literaturze dziewiętnastego i dwudziestego wieku, jest patriarchalna”. To także Miłosz twierdził, że : „plemiona słowiańskie zdają się celować w pogardzie dla kobiety”.
Diagnoza mówiąca, że w Polsce na decyzje jury wszelkich nagród nie wpływa wpisana w naszą kulturę nierówność między płciami, świadczyłaby też o tym, że jest u nas lepiej niż w słynącej z równouprawnienia Szwecji czy w mających rekordową ilość gender studies na uniwersytetach Stanach Zjednoczonych.
Przyznawaną od 1909 roku przez Akademię Szwedzką literacką Nagrodę Nobla dostało jak dotąd tylko 13 kobiet, co jest w Szwecji dość często dyskutowane i krytykowane (śmiem twierdzić, że bez tej debaty nie byłoby Nobla ani dla Jelinek, ani dla Munro). Åsa Husberg z Muzeum Noblowskiego o wspomnianej dysproporcji mówi prostym tekstem: „ Fakt, że tak mało pisarek dostało nagrodę, ma związek przede wszystkim z tym, że zarówno osoby nominujące kandydatów do Nobla, jak i i przyznająca ją Akademia Szwedzka składały się kiedyś w większości z mężczyzn”.
Amerykańska pisarka i wykładowczyni Clare Messud w artykule na temat literatury pisanej przez kobiety opublikowanym w magazynie „Guernica” wspomina o tym, że nawet najlepsze amerykańskie pisarki są często pomijane przez jury nagród literackich. „Nie jest to związane z jakością ich pisarstwa, ale ze społecznym obyczajem, z tym, że z przyzwyczajenia – a przede wszystkim z lenistwa – poddajemy się wpisanemu w naszą kulturę przekonaniu, że pisarze mężczyźni są w jakiś sposób poważniejsi, bardziej literaccy i interesujący”.
A czy ktoś pamięta, dlaczego Joanne Rowling wydała Harry’ego Pottera jako J.K. Rowling? Otóż dlatego, że doradził jej to wydawca przekonany, że jeśli na okładce będzie widniało damskie imię, odstraszy to potencjalnych młodych męskich czytelników książki. Z podobnych przyczyn androgynicznych inicjałów używała niedawno zmarła autorka kryminałów P.D. James, a dziś używa K.A. Stewart czy K.J. Taylor.
Istnieje sporo badań, zrobionych między innymi w USA i w Wielkiej Brytanii, które jednoznacznie pokazują, że podczas gdy kobiety z chęcią czytają książki napisane przez mężczyzn i o męskich bohaterach traktujące, to mężczyźni najchętniej czytają utwory innych mężczyzn. Doskonale dało się to zauważyć i na naszym rodzimym podwórku , kiedy w zeszłym roku na stronach „Gazety Wyborczej” książki pod choinkę polecali Adam Michnik, Mariusz Szczygieł, Krzysztof Varga, Janusz Rudnicki, Marcin Sendecki, Ignacy Karpowicz i Marek Bieńczyk i na 20 poleconych przez nich tytułów, znalazła się 1 książka napisana przez kobietę (polecił ją Ignacy Karpowicz). Nie ma w tym zasadniczo nic złego, bo każdy czyta i poleca to, co chce, a poza tym wszyscy cierpimy na znany z psychologii społecznej „ingroup bias”, czyli zwyczaj faworyzowania członków grupy, którą uważamy za własną. Będę jednak bardzo szczęśliwa, jeśli w tym roku w najbardziej opiniotwórczej polskiej gazecie książki pod choinkę będą też polecały kobiety, bo to zwiększy prawdopodobieństwo, że wśród polecanych lektur znajdą się też jakieś autorki. Nie trzeba być bowiem wielkim mędrcem, by rozumieć, że większa widoczność w mediach sprzyja w dzisiejszych czasach docenianiu.
Z podobnych względów byłoby świetnie, gdyby perspektywę gender można było przyjąć także w procesie przyznawania nagród czy wybierania książek do recenzji. I nie chodzi tu wcale o parytety, proszę się nie bać. Stawiałabym raczej na świadomość istnienia zjawiska, o którym na moim facebookowym wallu napisała pisarka Monika Rakusa:
„Tu nie chodzi o żadną »policzalną« niesprawiedliwość, tylko o kanony (uniwersalizmu – w tym wypadku). O to, co uznamy za »ważne«. Także to – jakim językiem o tym opowiemy. Kanony te wyznaczane są przez – nie tyle mężczyzn, co świat mężczyzn. Na tym polega szklany sufit piszących kobiet…”
Z kolei wszystkim polskim mężczyznom zajmującym się kulturą życzę, by mieli w sobie odrobinę otwartości Miłosza. To prawda, że Miłoszowi zdarzało się krytykować feminizm, ale nie przeszkadzało mu to w patrzeniu na literaturę także z perspektywy gender, czego najlepszym dowodem jest cytowana tu już wcześniej książka o Annie Świrszczyńskiej Jakiegoż tu gościa mieliśmy (książką tą przywrócił należne miejsce w kanonie literackim tej zapomnianej, wręcz wypartej z nauki o literaturze poetce):
„Zaliczanie wierszy Świrszczyńskiej do poezji żeńskiej, zwłaszcza po tomie Jestem baba, było jedną z przyczyn jej niedoceniania” – pisał. – „Właściwa ocena tego tomu wymaga pozbycia się wielu (męskich) przyzwyczajeń i pogodzenia z faktem, że jest to poezja nowa, do tego, co się nazywa »poezją kobiecą« niepodobna”.
Naprawdę podobnej przenikliwości i otwartości brakuje dziś w polskiej debacie na temat kultury.
PS 1 Mój wpis na Facebooku zawierał pewną nieścisłość, bo do Paszportów nominowano w tym roku 18 mężczyzn i 4 kobiety, przy czym tylko jedna z nich ma szansę dostać tę prestiżową nagrodę samodzielnie, trzy pozostałe kandydują wspólnie z mężczyznami, jak na przykład dwie członkinie kwartetu Kwadrofonik.
PS 2 Z pospiesznych wyliczeń wynika, że wśród laureatów wszystkich polskich, koedukacyjnych nagród literackich kobiety stanowią zaledwie 24 procent nagrodzonych.
Katarzyna Tubylewicz – pisarka, publicystka i tłumaczka z języka szwedzkiego (przełożyła m.in. kilka powieści Majgull Axelsson i trylogię Jonasa Gardella. W latach 2006–2012 była dyrektorką Instytutu Polskiego w Sztokholmie. Autorka powieści „Własne miejsca” i „Rówieśniczki”. Nauczycielka jogi.
Strona internetowa: www.katarzynatubylewicz.pl