Co by się stało, gdyby Świątynia Opatrzności Bożej została kiedyś ukończona, tego nie wie nikt, gdyż dotąd sytuacja taka nie miała miejsca.
Co by się stało, gdyby Świątynia Opatrzności Bożej została kiedyś ukończona, tego nie wie nikt, gdyż dotąd sytuacja taka nie miała miejsca. Wiadomo jednak, co się dzieje, gdy podejmowane są nad nią prace.
Przypomnijmy, że ponad 200 lat temu (5 maja 1791) Sejm Czteroletni przyjął uchwałę o wzniesieniu Świątyni Najwyższej Opatrzności jako wotum dziękczynnego od Narodu dla Boga. Naród dziękował Bogu za Konstytucję 3 Maja i ogólnie pomyślny całokształt. Szło to jakoś tak: „na podziękowanie Bogu za zdarzoną chwilę pomyślną wydobycia Polski spod przemocy obcej i nieładu domowego, za przywrócenie rządu, który najskuteczniej wolność naszą prawdziwą i całość Polski zabezpieczyć może, za postawienie tym sposobem ojczyzny naszej na stopniu mogącym prawdziwą w oczach Europy zyskać jej konsyderacyją (…)” i tak dalej, bla-bla.
Ogłoszono pierwszy w Polsce konkurs architektoniczny, wygrany przez Jakuba Kubickiego. 3 maja 1792 wbudowano kamień węgielny.
Bogu – przyjmijmy na potrzeby tego felietonu, że On istnieje i ma moc sprawczą – niezbyt chyba dar się spodobał. Bóg podziękował Narodowi za wotum całkiem szybko: 18 maja wkroczyły wojska carskie. I to by było na tyle.
Po raz drugi zabrano się za dziękowanie Bogu już za II Rzeczypospolitej. W marcu 1921 Sejm przyjął „Ustawę o wykonaniu ślubu uczynionego przez Sejm Czteroletni, wzniesienia w Warszawie świątyni pod wezwaniem «Opatrzności Bożej»”. Ogłoszono konkurs na projekt nowej świątyni. Nadesłano 58 projektów, wyłoniono 3 zwycięskie prace. Żadna jednak z nich nie zyskała akceptacji episkopatu. Ksiądz Kardynał Kakowski tłumaczył, iż projekty przypominają fabryki, gazownie lub świątynie niechrześcijańskie. Przepychanki trwały, koncepcje się zmieniały, zmarł Marszałek Piłsudski, aż wreszcie latem 1939 roku ruszyły prace ziemne, położono kamień węgielny i tak dalej. Bogu jednak nie spodobał się projekt świątyni albo sama idea dziękczynienia w sposób ograniczający się do budynku i ponownie zrobił, co zrobił już był wcześniej. We wrześniu 1939 Polska została pokonana przez hitlerowskie Niemcy i stalinowski Związek Radziecki. I to by było na tyle. Bóg: Naród 2:0.
Późniejszy okres komunizmu i PRL-u nie sprzyjał inicjatywom budowlanym, podejmowanym przez Kościoły i może właśnie dlatego, że niczego nie próbowano budować, udało się obalić komunizm. W odrodzonej III już Rzeczypospolitej pomysł dziękczynienia wrócił niby szatański bumerang. 23 października 1998 roku Sejm RP uznał, iż „śluby złożone przed dwustu laty Naród powinien pilnie wypełnić. Świątynia Opatrzności Bożej będzie symbolem wdzięczności Narodu za odzyskanie wolności w 1989 roku, 20 lat pontyfikatu Ojca Świętego Jana Pawła II, Jubileusz 2000 lat Chrześcijaństwa”. W 1999 roku tradycyjnie ogłoszono konkurs na projekt świątyni, tradycyjnie konkurs rozstrzygnięto i – również tradycyjnie – zdecydowano się go nie realizować. Tym razem z takiej przyczyny, że bardziej przypominał słowiański kurhan lub egipską świątynię niż chrześcijański kościół. W kolejnym konkursie, już zamkniętym i ograniczonym do 7 wybranych zespołów architektonicznych, zdecydowano się na nowy projekt, będący wariacją pierwszego projektu Jakuba Kubickiego z 1791 roku.
Czasem z wariacjami tak bywa, że okazują się absolutnie wariackie. I tak też się stało w przypadku warszawskiej świątyni, przypominającej obecnie wyciskarkę do cytrusów. Taka oto była droga, prowadząca do erekcji Największej Wyciskarki do Cytryn na Świecie. Kamień, czy też stępkę, położono w 2002 roku.
Nie trzeba nawet wspominać, że budowa nie została jeszcze ukończona, ale też z drugiej strony Polska nie została jeszcze zniszczona (chociaż są tacy, którzy twierdzą, iż jednak Polska została zniszczona). Tak czy siak atak Boga na wdzięczny mu Naród przyjść musi. Wydaje się, że Bóg nie skorzysta tym razem z Niemców i Rosjan, którzy okazali się w dłuższej perspektywie czasowej mało skuteczni. Bóg wybrał inną formę odwetu za wdzięczność. Widać wyraźnie dwa zagrożenia dla Narodu i Świątyni. Pierwszym jest zmasowany atak genderu. Gender atakuje wybiórczo zdrową tkankę Narodu, zbudowaną przez Rodzinę oraz Modlitwę. Drugim zaś zagrożeniem stał się papież Franciszek I. Wydaje się skromny, nie nosi zdobionych pelerynek i biżuterii, korzysta z normalnych samochodów, mówi po ludzku, nawet „dzień dobry” potrafi powiedzieć i tak dalej, ale najgorsze i najokrutniej zabójcze jest to, że próbuje przeformatować Kościół i wprowadzić nową zasadę: Kościół ma dawać, a nie brać. Wrzucenie biegu wstecznego odbywa się z ogromnymi oporami skrzyni biegów (czyli episkopatu). Wolno przypuszczać, iż papież nie pochwaliłby kolejnej, tym razem 6 milionowej dotacji, bowiem zdaje sobie sprawę, iż Bogu budowa Świątyni Opatrzności miłą nie jest, czemu zresztą dał już wyraz dwa razy.
Bardzo jestem ciekaw, co polscy biskupi zrobią, gdy w 2016 roku Franciszek odwiedzi Polskę. Zasłonią Wyciskarkę parawanem? Albo co się stanie, gdy papież rozkaże przerobić budowlę na coś pożytecznego? Na szpital, teatr, szkołę albo reaktor atomowy. Koniec końców Polska ma w planie budowę elektrowni atomowej, zaś Świątynia Opatrzności Bożej z urody przywodzi na myśl obudowę bloków energetycznych.
Co się zdarzy, nie wiadomo. Wiadomo za to, jaki będzie wynik starcia. Bóg – Naród 3:0.
Czytaj także:
Marcin Zaród, Kościół, kultura, nokaut