Mówi się, że Balcerowicz to przy was socjalista. Że wyzyskujecie, molestujecie, mobbingujecie, wywalacie z dnia na dzień na bruk, czasem przed Wigilią. Podpisujecie sterty śmieciówek od poniedziałku do piątku, żeby nie płacić za weekendy i święta. Albo zgoła nic w ogóle nie podpisujecie. Mówią, że wasza etyka nie istnieje i traktujecie ludzi jak bydło, wyciskacie, co się da. Im mniejsza miejscowość, im trudniej o pracę, tym bardziej. Drobni polscy przedsiębiorcy, nie macie w tym kraju dobrej opinii.
Od dwudziestu lat patrzę na was z bliska. Jeżdżę po Polsce, bo taką mam pracę, jedną z wielu, pracę freelancerki projektującej opakowania. Wasz towar trzeba w coś przystroić, najlepiej ładnie, żeby na półce przyciągał oko, bo przecież na reklamę w TV stać tylko koncerny. Znam więc wielu z was – producentów przetworów z Łódzkiego, rajstop z Bielska czy ciastek spod Częstochowy. Bywałam w drukarniach w Toruniu, Kozichgłowach i pod Białymstokiem. Rozmawiałam dużo z właścicielami sieci lokalnych sklepów, które jakimś cudem wytrzymują konkurencję z Biedronkami. I wiem o was jedno. Jak wszyscy ludzie bywacie różni.
Tak, spotykałam czasem waszych przerażonych pracowników, dziewczyny, które klepaliście na moich oczach po tyłku, kiedy nachylały się nad podawaną kawą. Słyszałam antysemickie i rasistowskie teksty wygłaszane bez skrępowania, by przypodobać się przybyłym z drugiego krańca kraju zleceniodawcom. Ale o wiele więcej widziałam firm, w których ludzie pracują z godnością, robiąc dobrze swoją robotę. W których ceni się wartość pracy i kompetencje pracownika. W kilka z takich miejsc wrosłam i przyglądałam się im od środka: ich problemom i codzienności. Czasem były to przedsięwzięcia prawdziwych wizjonerów, czasem firmy rodzinne dające połowie swojej miejscowości dobrodziejstwo pracy na stałym, ozusowanym etacie.
I nie mogę zgodzić się z generalizacjami wygłaszanymi przez niektórych moich lewicowych przyjaciół, że wszyscy jesteście wrogami własnych pracowników. Często widziałam decyzje stojące po stronie człowieczeństwa, nie zysku.
Wiem dużo o tym, co znaczy być w Polsce średnim przedsiębiorcą. Zwłaszcza takim, który próbuje zatrudniać na godnych zasadach. I nie mogę się nadziwić, kiedy słucham, że największą przeszkodą na drodze do waszego sukcesu są za wysokie koszty pracy i te okropne kontrole, które ciągle utrudniają wam życie. Fakt, są cztery kraje w UE, które mają niższe wydatki na pracowników: Łotwa, Litwa, Rumunia i Bułgaria. Poza nimi za zatrudnienie płacicie najmniej w całej Europie. Zadziwiające?
A kontrole? Znam te historie, kiedy według nowego rozporządzenia musicie skuwać kafelki na halach, by ułożyć je od nowa w karo, bo spłukiwany brud ma się nie zatrzymywać w fugach. A miesiąc później, kiedy już skuliście, przychodzi sprostowanie z Sanepidu, że chodziło tylko o nowo wznoszone zakłady produkcyjne. Wiem, można zwariować. Ale z drugiej strony gdyby nie sanepid, PIP czy upierdliwe skarbówki, konkurowalibyście na co dzień z wujkiem Mietkiem, który na lewo kręci za stodołą kiełbasę wieprzową ze zgniłej koniny i przemysłowej soli, zatrudniając na czarno i sprzedając o połowę taniej niż wy. Naprawdę tego chcecie?
Zanim więc jeszcze raz krzykniecie, że trzeba zdemontować do szczętu to chore państwo i raz na zawsze znieść wszystkie zusy i sanepidy, zastanówcie się, dlaczego wasz przyzwoity polski towar uporczywie nie może się sprzedać na bardzo już wolnym rynku. I czy nie jest to zasługa faktu, że obiecano wam sukces w zamian za wysoką jakość i dobrą cenę, a na półkach supermarketów od dwudziestu lat króluje zmielony pies z budą zapakowany w śliczne słoiczki z logiem zagranicznych koncernów. Je stać na milionowe kampanie w telewizji, billboardy, promocje i wszystko, o czym wy możecie tylko marzyć. Jeśli wierzycie w kapitalizm, to powinniście już zauważyć, że w tym kraju nie sprawdza się jego podstawowe prawo o wolnej konkurencji.
Sprzedaje tylko silniejszy, którego stać na dobry marketing, a czasem i ukryty dumping. Jakość ma tu znaczenie marginalne.
Ale Polacy nie patrzą na jakość, tylko na cenę – powiecie zaraz. Dobrze, to ile kosztuje wasz towar na półce w sklepie czy markecie i czemu czasem kilkukrotnie więcej niż stawka, którą wam za niego zapłacono?
Przypomnijcie sobie teraz, ile razy wyrolowały was wielkie zagraniczne sieci handlowe, którym za współpracę musicie zanieść w zębach trzydzieści do osiemdziesięciu tysięcy rocznie na obowiązkową „gazetkę”. „Gazetka” to jednorazowa publikacja zdjęcia waszego produktu na siódmej stronie ulotki, którą zdrowy na umyśle człowiek posyła do śmieci przed otworzeniem. A ile kosztuje was tak zwany indeks, czyli wystawienie jednego rodzaju produktu na półkę? Pamiętacie, jak płaciliście dziesiątki tysięcy na przymusowe „promocje”, polegające na wystawieniu palety z towarem za pół ceny, inaczej won, znajdziemy sobie grzeczniejszych dostawców? Jeśli byliście naiwni i podpisaliście złodziejską umowę z siecią marketów na dłuższy czas, wspomnijcie swoje bezsenne noce, kiedy zastanawialiście się, kiedy zostaniecie nagle na lodzie z pełnym magazynem. To oznacza najczęściej bankructwo. Wiele firm w tym kraju dokładnie tak skończyło. Już wam lepiej?
Drodzy przedsiębiorcy, nie chcę się znęcać i nie zapytam, kto miesiącami nie płaci wam faktur, od których musicie odprowadzać na bieżąco VAT. Bo chyba nie wasi podobno zbyt drodzy pracownicy, tylko grube ryby, które nie nie boją się nikogo i uważają, że wykonanie przelewu to nadzwyczajna łaska, bo wasze pieniądze przestają generować im na kontach grube procenty.
I żeby nie było: nie dziwię się, kiedy razem z samozatrudnionymi i wykonawcami wolnych zawodów krzyczycie, że to wy, a nie jakieś związki zawodowe jesteście prawdziwym współczesnym proletariatem. Stres i kilkunastugodzinna praca ponad siły dają wam do tego prawo. Tylko czy w tym pędzie nie możecie zauważyć, że to nie pracownicy są waszym prawdziwym problemem? Że dziwnym trafem związki pracodawców, do których czasem należycie, lobbują na rzecz rozwiązań wygodnych dla wielkich graczy, którzy potem bezpardonowo spychają was z rynku?
Tak, drodzy drobni przedsiębiorcy, razem z waszymi pracownikami stoicie po tej samej stronie. Po stronie ciężkiej pracy i walki z wyzyskiem, którego również jesteście ofiarami. Tyle że wy cierpicie na syndrom sztokholmski: popieracie ludzi, którzy działają na waszą niekorzyść. I powtarzacie za nimi frazesy, które wpędzają was w kłopoty, a zysk przynoszą wielkim sieciom i koncernom. Ich okrojone do granic podatki lądują najczęściej za granicą, za wasze, płacone rzetelnie, uczą się w szkołach dzieci, działają teatry i sądy. Przedsiębiorca przedsiębiorcy nierówny, czy naprawdę tak trudno to zrozumieć?
Wasi pracownicy to również konsumenci produktów i usług, których dostarczacie. Powinno wam zależeć, aby zarabiali jak najwięcej. Godne warunki to także lepsza praca, którą od nich dostajecie. Może więc czas zmienić optykę i zacząć krzyczeć przeciw tym, którzy naprawdę rzucają wam kłody pod nogi.
Mam marzenie, że zobaczę was kiedyś na pierwszomajowych pochodach. Na waszym miejscu szłabym na ich czele.