Wystarczyło jedno dziesięciolecie, by niewierząca mniejszość stała się całkiem spora.
Długo nie wierzyłam, że Polska się laicyzuje. Tłumaczono mi, że skoro Irlandia, to i my, ale jakoś ufałam wyjątkowej sile naszego katolicyzmu, nawet jeśli miała to być siła bezwładu. Bo papież Polak, Matka Boska i Boże Ciało. Bo karp, komunia i kolędy, a do tego zbiorowa pamięć o komunie i ta bardziej osobista – o wycieczce szkolnej do Krakowa. Nie macie takich wspomnień? Ja mam. Jako dziecko uznałam piękno sklepienia w kościele Mariackim za oczywisty dowód na istnienie Boga. Został mi sentyment do świętych obrazków, błękitnych różańców oraz przydrożnych kapliczek. […]
Tymczasem wystarczyło jedno dziesięciolecie, by niewierząca mniejszość stała się całkiem spora. Co więcej, większość wśród wiernych stanowią pół- i ćwierćwierzący. Nie wiem, czy mnie to cieszy, stwierdzam tylko fakty. Źródłem nie jest Demoniczny Urząd ds. Szerzenia Ateizmu i Genderyzmu, tylko CBOS.
Od 2005 roku podwoiła się w Polsce liczba osób deklarujących niewiarę (skok z 4 do 8 proc.). Jest nas nad Wisłą mniej więcej tyle samo co ludzi, którzy określają się jako „głęboko wierzący” (tu spadek z 12 do 8 proc.). Osób w ogóle niepraktykujących mamy 13 proc. (dekadę temu – 9 proc.).
A co z wiarą większości katolików? Jest ona, delikatnie rzecz ujmując, osobliwa – ponad połowa twierdzi, że wierzy „na swój własny sposób”.
Ponad jedna trzecia badanych jest przekonana, że zwierzęta mają nieśmiertelną duszę. Gdybym wierzyła w duszę, przyznałabym im rację. W innych kwestiach stoję raczej po stronie Watykanu niż polskich katolików, bo dwie trzecie z nich wierzy w przeznaczenie i horoskopy, ja zaś mam słabość do doktryny o wolnej woli.
Najciekawsze są dane dotyczące stosunku do wskazań Kościoła w kwestiach życiowych, obyczajowych i moralnych. W 2005 roku 66 proc. deklarowało, że tych wskazań słucha, obecnie – zaledwie 39 proc. I chyba słuchają „na swój własny sposób”, skoro tylko 6 proc. Polek odrzuca antykoncepcję, in vitro akceptuje 77 proc. badanych, a życie bez ślubu – 63 proc. Kluczowa informacja jest taka: liczba osób chodzących w Polsce do kościoła zmniejszyła się w ciągu dekady o 2 mln.
Ciekawe, co na to biskupi. Czy dalej będą iść w zaparte, pielęgnując rygoryzm moralny i wizerunek Kościoła jako oblężonej twierdzy? A może zareagują namysłem nad kondycją polskiego duchowieństwa? […] Nic z tych rzeczy. Idę o zakład, że winny okaże się gender.
Ideologia gender to widmo i lękowa projekcja, ale zakręt, na którym znalazł się Kościół, to istotnie w dużej mierze zakręt genderowy.
Masowy odwrót od Kościoła i wiara „na swój własny sposób” to reakcje na anachronizm kościelnego nauczania w kwestiach płci, ciała i seksualności. Głębokie przemiany w statusie kobiet i mniejszości seksualnych są po prostu faktem społecznym – to proces nieodwracalny, samo serce modernizacji. Kościół może na te zmiany reagować rozmaicie: głosem księdza Oko grzmieć o spisku „genderystów” i niezmienności „prawa naturalnego” lub przyjąć postawę namysłu, empatii i otwartości. Razem z wiernymi szukać rozwiązań dylematów, które niesie współczesność. […].
Cały tekst ukazał się w „Wysokich Obcasach” z 6 kwietnia.
Tytuł od redakcji
Czytaj także:
Zuzanna Radzik: Różowy dym
**Dziennik Opinii nr 97/2015 (881)