Archiwum

Dlaczego prawo autorskie dotyczy nas wszystkich?

W ciągu ostatnich lat objęło swoim zasięgiem wszystko, co na co dzień robimy w Sieci.

Jeszcze przez kilka dni (do 5 marca) trwają ogólnoeuropejskie konsultacje dotyczące prawa autorskiego. Komisja Europejska chce poznać opinię obywatelek i obywateli na temat konieczności i ewentualnych kierunków reformy tego prawa, a zwłaszcza tych przepisów, które regulują kwestie korzystania z utworów w internecie. Wydawać by się mogło, że jest to zagadnienie dla wąskiej grupy profesjonalnych twórców i przedsiębiorców, niestety prawo autorskie już dawno wyszło poza obszar, dla którego zostało stworzone, czyli regulacji komercyjnego obrotu literaturą i sztukami pięknymi. W ciągu ostatnich lat objęło bowiem swoim zasięgiem to, co na co dzień robimy w Sieci. Każdy nasz wpis czy nawet podany link jest traktowany przez prawników jako rozpowszechnianie utworu. 

Podstawowym problemem, jaki tworzy w internecie prawo autorskie, jest zatem nielegalność pozarynkowego korzystania z cudzych utworów. Polskie prawo autorskie dziś pozwala nam dzielić się nimi tylko z rodziną lub osobami pozostającymi w kręgu towarzyskim. Publikowanie czegoś w Sieci w taki sposób, że i inni mają do tego dostęp, jest już naruszeniem tej zasady. Chodzi o sytuację, gdy chcemy podzielić się z kimś nieznajomym naszymi zasobami, na przykład umieszczając skan książki czy cudze zdjęcie na własnym blogu (pamiętajmy, że formą bloga jest też nasz profil na FB). Nie wolno nam także zamieszczać plików z muzyką i filmów.

Polskie przepisy są wyjątkowo liberalne na tle europejskim, bo nie karzą za ściąganie cudzych utworów (o ile nie są to programy czy gry komputerowe) – może to się jednak zmienić, jeśli Komisja nie usłyszy naszego głośnego żądania, że chcemy utrzymać te wolności.

Wiele badań wskazuje, że taki niekomercyjny pozarynkowy obieg kultury i wiedzy nie tylko zwiększa kapitał społeczny obywatelek i obywateli, podnosząc ich kompetencje kulturowe, ale także poprawia wskaźniki finansowe przemysłu kreatywnego. Przyznali to na przykład niedawno producenci popularnych seriali Gra o tron i Breaking Bad. Już czas, by wzięli sobie to do serca nasi przedstawiciele. 

Zalegalizowanie wymiany plików dałoby nam też szansę na uwolnienie się od ciągłego szpiegowania w Sieci, którego ofiarą padamy, korzystając z dostępu do kultury i wiedzy za pośrednictwem wszystkich dużych serwisów typu YouTube, Facebook, Amazon itd. oraz za każdym razem, gdy płacimy za to kartą kredytową. Wszystkie te informacje – co kupujemy, czytamy, oglądamy, czego słuchamy oraz z kim i o czym czatujemy czy mailujemy – gromadzone są obecnie w jednym kraju. To nie jest dobra sytuacja, niezależnie od indywidualnej opinii na temat polityki tego państwa. Stąd biorą się takie pomysły jak brazylijska próba tzw. bałkanizacji internetu, czyli stworzenia systemu, który wymusi pozostawianie tych danych w Brazylii, a nie przesyłanie ich do USA, dziś trudno jednak ocenić, co z tego wyniknie.

Na pewno ważnym krokiem, który powinien w końcu zostać przez Europę uczyniony, jest legalizacja sieci wymiany plików peer-2-peer. To świetna, bezpieczna technologia, umożliwiająca udostępnianie innym osobom własnych zbiorów. W dodatku to jedna z najważniejszych europejskich innowacji w dziedzinie internetu – powinniśmy ją upowszechniać, a nie niszczyć. Tymczasem twórca PirateBay siedzi w więzieniu w rygorze gorszym niż morderca Andreas Breivik.

Drugi ważny problem obecnego kształtu przepisów to penalizacja naruszeń prawa autorskiego, czyli zagrożenie ich karą pozbawienia wolności. Tymczasem wystarczyłyby same sankcje cywilne, czyli np. grzywny kompensujące powstałe straty (jeśli oczywiście doszłoby do jakiegoś uszczerbku finansowego po stronie właściciela praw).

Wydaje się absurdalne i  niebezpieczne, że można kogoś wsadzić do więzienia za udostępnienie na swoim blogu cudzego zdjęcia, bo przecież to właśnie robią codziennie miliony użytkowniczek i użytkowników.

Nie jest dobrze, gdy prawo jest powszechnie łamane, ale czasami właściwą drogą jest zmiana tego prawa, a nie zaostrzanie restrykcji. Niebezpieczna jest też sytuacja, gdy można tak łatwo znaleźć na każdego haczyk i zagrozić mu więzieniem. Wiemy z historii, że w ten sposób można manipulować nie tylko życiem każdego z nas, ale i polityczną opozycją. 

Dlatego ustawodawca powinien się zastanowić, gdzie leży interes społeczny – w powszechnym dostępie do dóbr kultury, czy w wydawaniu publicznych pieniędzy na zabezpieczanie zysków właścicieli niektórych przedsiębiorstw (kuriozalnym przykładem takiej nieracjonalności jest francuska agencja rządowa HADOPI o wielomilionowym budżecie, która miała ukrócić tzw. piractwo, a w ciągu 4 lat doprowadziła do jednego wyroku skazującego. Czy jest sens wydatkowywać publiczne pieniądze na podtrzymanie modeli biznesowych BigContentu? Brzmi to może brutalnie, ale niektóre sposoby zarabiania na utworach po prostu muszą przejść do lamusa, tak jak stało się to z produkcją kaset magnetofonowych i odtwarzaczy wideo czy z wypożyczalniami DVD.

W interesie społecznym natomiast jest to, by wszyscy obywatele mogli się przez całe życie rozwijać, podnosić swoje kompetencje zawodowe, nadążać za zmieniającym się ciągle światem. A internet to tani sposób na to, by im to zapewnić, bo tzw. koszty krańcowe tworzenia kopii są tu bliskie zeru, w przeciwieństwie do świata analogowego, gdzie każdy egzemplarz to dodatkowy wydatek.

Można oczywiście wszystko w internecie „zamknąć” i otwierać tylko dla tych, którzy mają dość pieniędzy, by zapłacić, i tą drogą zapewnić zyski akcjonariuszom, ale dlaczego taki system mielibyśmy wspierać? Często pada argument, że te pieniądze wspierają dalszą produkcję dzieł kultury. Ale przypomnijmy sobie, że powszechnie uznawane prawo autorskie istnieje ledwie 150 lat, a kultura rozwija się nieprzerwanie od dziesiątków tysięcy lat. Ludzie mają naturalną potrzebę ekspresji, podobnie zresztą jak inne zwierzęta, nie potrzebują szczególnej zachęty do tworzenia.

 

Natomiast tym, czego brakuje dziś profesjonalnym twórcom, jest mądra polityka państwa wspierająca twórczość, która bez tego wsparcia nie poradzi sobie na komercyjnym rynku, a jest ważna dla naszego życia społecznego.

Dlatego twórcom potrzebny jest przede wszystkim sensowny system zabezpieczeń społecznych i emerytalnych, potrzebują też związków zawodowych, które pomogą im toczyć nierówną walkę z zamawiającymi. Następny problem, który powinien zostać rozwiązany, to bardziej transparentny i uspołeczniony sposób przyznawania środków publicznych. Ale te wszystkie kwestie nie mogą być załatwiane przez prawo autorskie, bo prowadzi to do naruszania wolności obywatelskich.

Bardzo groźną konsekwencją zaostrzania prawa autorskiego jest też zwiększanie uprawnień prywatnych firm do jego egzekwowania. Przyznanie przez międzynarodowe umowy pośrednikom internetowym takim jak Google specjalnych uprawnień do usuwanie treści udostępnianych przez użytkowników doprowadziło do rozwoju cenzury i prywatyzacji sprawiedliwości. To nie algorytmy czy pracownicy jakiegoś przedsiębiorstwa powinni oceniać, czy doszło do złamania prawa, tylko niezawisły sąd, który wysłucha obu stron konfliktu.

O tych między innymi kwestiach warto napisać w odpowiedzi na pytania Komisji Europejskiej. Fundacja Nowoczesna Polska przetłumaczyła je na język polski i przygotowała przystępną platformę, na której można wybrać opcję odpowiedzi na jedno otwarte pytanie, dwanaście najważniejszych lub wszystkie: konsultacje.prawkokultury.pl Zajmie to tylko chwilę, a ukształtuje rzeczywistość, w której będziemy żyć przez kolejne kilkanaście lat.

Tekst opublikowany na licencji CC BY-SA

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij