Czytaj dalej, Weekend

„Bachmut”: O tym, co pozostaje, gdy wszystko jest pogrążone w ruinach

Nad dołami stali korespondenci wojskowi z czołowych mediów świata, gotowi na wszystko. Wycelowali kamery, żeby zarejestrować ważną chwilę. I nagle wszyscy rzucili się na boki, by wymiotować. Mówi się, że mózg najdłużej zapamiętuje zapachy. Zapach to zmysł piekła.

Bachmut wygląda teraz inaczej niż zimą. Już wtedy mówiono, że nie istnieje. Dziś zniknął już naprawdę. Unicestwiono nie tylko infrastrukturę i fabryki, teraz całe miasto zostało fizyczne zmiecione z powierzchni ziemi. Czy będzie sens je – a także inne zrujnowane miejscowości – odbudowywać?

Pamiętam swój pierwszy spacer po warszawskiej starówce. Dopiero po fakcie dowiedziałem się, że nie pozostało tam nic zabytkowego. Niemcy zburzyli ją podczas II wojny światowej, a domy odbudowano, gdy nastał pokój. Miałem dziwne wrażenie bycia oszukanym. Jeszcze gorzej było, gdy zrozumiałem, dlaczego tak się czuję. Odnowienie miast, po których pozostały tylko fundamenty, zajmie dekady. Czy zechcą w nich mieszkać ludzie, którzy znaleźli dla siebie miejsce gdzieś indziej? Są też tacy, którzy nie mogą już wrócić.

Autonokaut

Dlaczego mają tutaj przyjeżdżać? Gdy zadałem sobie to pytanie, przypomniałem sobie podkijowskie miejscowości z sierpnia 2022 roku.

– Nie pamiętam niczego – mówi staruszka wskazująca pogorzelisko znajdujące się w miejscu jej domu. – O, chyba tam stał telewizor, tutaj kanapa, na której spaliśmy z mężem, tam wieszak na palto. W kieszeni zostawiłam obrączkę…

Maszyna do wskrzeszania umarłych zmienia archiwa w koszmary [o filmie Dany Kaveliny]

Jemy obiad pod winogronem z wielkimi szmaragdowymi owocami. Jeszcze chwila i wymsknęłoby mi się: „Jaki piękny urodzaj!”, na szczęście zapchałem się smażonym linem złowionym wczoraj przez gospodarza (złapał właściwie „kilka linów i malutkiego szczupaka”). Do Makarowa pod Kijowem, gdzie podczas rosyjskiej ofensywy spłonął niejeden budynek, przyjeżdżają wolontariusze z całej Ukrainy, a także ze świata. Dzisiejsza praca nie ma szczególnego sensu. Ładujemy spalone cegły i tynk łopatami na taczki i zwozimy gruz na sterty, by zostawić czysty fundament. Nie widać nawet początku prac remontowych, a te powinny zakończyć się przed zimą.

Natykam się na sprężynę od kanapy, potem na stopiony tranzystor. Wołam gospodarzy: „Znalazłem wasz telewizor!”. Śmieją się. Tutejsi ludzie, mimo wszystko, zachowują dobry humor. Chyba tylko to pozwala im spokojnie przyjąć kolejną odmowę otrzymania mieszkania w kontenerze. Władze odpowiadają: „Nie tylko wy jesteście w takiej sytuacji”. Wnioskodawcy przyznają, że to prawda: oni rzeczywiście mogą jeszcze pomieszkać kątem u znajomych i cieszyć się, że uratowali życie.

Słuchaj podcastu „Blok Wschodni”:

Spreaker
Apple Podcasts

Pierwsza próba oswojenia tego krajobrazu – wypalonego i zniweczonego, tych dębów poranionych pociskami, wyrw w ścianach domów, przejrzałej jeżyny wijącej się wśród spalonego sidingu – kończy się autonokautem, opuszczeniem realnego świata, periodycznymi wyrwami w pamięci, nagłymi uderzeniami zimna i drgawkami. Dom tych staruszków, nawet ułamki cegieł, wszystko zamienia się w wielobarwny popiół. Jak szczurzy król wyglądają roztopione formy z metalu w miejscu, w którym stały garnki, patelnie i tortownice. Gdzieniegdzie leży stopione szkło. Nagle nachodzi mnie naiwne marzenie – aż wstyd – by wśród tego pstrokatego popiołu odnaleźć obrączkę i wręczyć tej kobiecie o wymuszonym uśmiechu. Kłóci się teraz z mężem pod winogronem. On tłumaczy, że nie jest głodny, ona odpowiada, że dzisiaj niczego nie jadł, on: żeby mówiła ciszej, bo wokół są ludzie.

Gospodarz podchodzi do nas, niedbale popycha fragment ściany, który został po łazience. Murek się przewraca, i tak trzeba byłoby go rozebrać. Uśmiechnięty mężczyzna w niebieskim fartuchu z papierosem w ustach twierdzi, że nie żałuje niczego, nie szkoda mu nawet drogich niemieckich narzędzi. Ale jednak – gdy znajduje ogorzałe garnuszki, kubki czy solniczkę, z dbałością składa je na fundamencie.

Fot. Danyło Pawłow

– Znajdźcie dla mnie jakąś pamiątkę – prosi przez telefon kobieta, która żyła w domu na ulicy Lermontowa w Irpieniu. Dziś mieszka w Niemczech, a jej budynek porządkują wolontariusze. Sąsiadka, której mieszkanie ocalało, kieruje pracami. Opowiada, że niektórzy uchodźcy wracali, ale gdy zobaczyli pogorzelisko w miejscu swoich gospodarstw, obracali się na pięcie i jechali z powrotem. Gdy wolontariusze dzwonili, by zaproponować pomoc, ci nie odbierali telefonów. Moja rozmówczyni nie ma na co narzekać, chyba że na pocisk, który przebił jedno z okien i utkwił w ścianie dziecięcego pokoju.

Emigrantka do Niemiec opowiada, że nie zdążyła niczego ze sobą zabrać, nawet szklanki czy filiżanki, i tęskni za domem, chciałaby szybko wrócić. Wynosimy z jej domu śmieci, inne niż w pozostałych mieszkaniach. W tym nie zostało nic, nawet spławów metalu, nawet porcelany, nawet wanny. U sąsiadów uratowały się chociażby sprzęty AGD, wolontariusze wyrzucają je przez okno na górę metalu, wynoszą popękane płytki, które zachowały swój kolor, oraz opalone, ale całe liczniki gazowe. A z jej mieszkania: nic. Gdy usłyszeliśmy jej prośbę, zaczęliśmy rozpaczliwie przekopywać kupę popiołu, próbując znaleźć cokolwiek.

Jermołenko: Amerykanie nic nie rozumieją. Pod wieloma względami są podobni do Rosji [rozmowa]

W innych miejscach znajdujemy zbroje rycerskie, laptopy, łuski, węgiel rysunkowy, puzderko ze złotą biżuterią, szkatułkę z pieniędzmi, dildo, gliniane figurki dinozaurów. Ludzie najczęściej tłumaczą nam – i co ważniejsze: samym sobie – że najważniejsze jest to, że przeżyli. Czyż nie?

W przerwie na obiad idę do centrum Irpienia, do jego wysokich sosen i niezwykłego światła. Nagle uświadamiam sobie, że nie minąłem żadnego płotu, który nie byłby podziurawiony przez kule. Słońce prześwieca przez te otwory i zamienia parkany w obraz rozgwieżdżonego nieba, przenosząc mnie ze świata rzeczywistego do baśni. Podnoszę wzrok i dostrzegam, że co trzeci budynek tego czarodziejskiego miasta jest poważnie zniszczony: widzę zawalone dachy, wyrwy, pył.

Baristka w kawiarni cieszy się na widok klienta: przygotowuje mi całkiem niezłą kawę. Z parku niesie się zwariowany krzyk dzieciaków, tłuką się tam całe bandy, maluchy wrzeszczą: „Sam jesteś Putin!”. Wielu mieszkańców zdążyło już posprzątać swoje obejścia, zaszklić okna, zmienić dachy. Brodacz w średnim wieku maluje płot w rytm techno łupanki. Za to na osiedlu przy skrzyżowaniu Tołstoja i Lermontowa nie ma już czego remontować.

Destrukcja na zawsze

Wieczorem czyszczę nozdrza, wypływa z nich czarna wydzielina. Wszystko, co mieli ci ludzie – co kochali, czym się obdarowywali, na czym gotowali jedzenie, czym jeździli – zamieniło się w popiół.

Oto jeszcze jeden domek w Irpieniu. Gospodarze wyjechali. Pół budynku stoi, druga połowa jest pogrążona w ruinie. W pokojach zostały ubrania i meble, półki uginają się od książek, przede wszystkim młodzieżowych i szkolnych. Można odnieść wrażenie, że w każdym z pomieszczeń mieszkało jedno dziecko. Ogień ominął te rzeczy, ale wszystko przykrył pył. Na futrynach drzwi w kilku miejsca można dostrzec znaki – trzy imiona i niezliczone cyferki: wzrost i daty od 2012 roku.

Nienawiść na Titanicu. Polska, Ukraina i samobójcza iluzja podziału

Wiśnia obrodziła w tym roku wspaniale: jej owoce są słodkie i twarde. Jedz, jedz, wmuszaj je w siebie: niech chociaż one mają jakiś sens.

Idę kilka ulic dalej, do kolejnego budynku. Pomaga tam chłopak zza granicy, mówi po angielsku. Właściciel próbuje wyjaśnić mu, czym jest kwas chlebowy, dołączają się do niego inni wolontariusze mówiący po angielsku, ale on nie rozumie.

Podwórze jest usłane różami. Gospodyni patrzy na dom z zawalonym dachem, śmieje się niewesoło i podaje łacińskie nazwy kwiatów. Myślę: „Te róże to drwina z ludzi”, a właścicielka mówi: „To moja jedyna radość”.

Fot. Danyło Pawłow

Wśród wolontariuszek jest sporo dziewcząt. Pod koniec zmiany właścicielka przypomina sobie, że jej rabatka spotkała się z uznaniem, i woła do nas: „Poczekajcie chwilę!”. Idzie do domu (czy tak można nazwać te trzy ściany?) i wraca z nożycami ogrodowymi. Przekrzykujemy się: „Oj, nie trzeba!”. Odpowiada: „To przynajmniej dla dziewczyn”. Te wybuchają śmiechem, mówią, że to seksizm, a gdy siadają w autobusie, zaczynają obłamywać kolce. Całe mnóstwo.

Koleżanka opowiada o domie teścia, w którym mieszkali okupanci. Budynek ocalał, był po prostu cały w śmieciach. Właściciele nie chcą tam wracać: nie mogą. Nie są w stanie zmusić się do powrotu przez jeden szczegół: „goście” załatwili się do ich łóżka.

Powtórzę: wszystko przetrwało, jest gorąca woda, lodówka, dach nad głową, wnętrze jest posprzątane. Są jednak rzeczy, których nie odmyje żaden środek dezynfekcyjny, nie wywietrzy żaden przeciąg. Zastanawiam się nad tym: dlaczego, skąd to się bierze. Czy to – oczywiście na dużo bardziej prymitywnym poziomie – nie przypomina zachowania wrednego dzieciaka oblizującego wszystkie cukierki po kolei, żeby nikt inny ich nie zjadł, czy też zwyczaju kundli znaczących terytorium albo przysłowiowego psa ogrodnika?

Odporność is a new black

Niszczenie dla niszczenia? Destrukcja na zawsze, na wszystkich poziomach?

Wiele tu budynków, którym po kontroli komisji nie daje się już szansy: ze zburzonymi murami, z popękanymi ścianami nośnymi. Czym my się tutaj zajmujemy? Czy to nie strata czasu i sił? Przecież są obiekty, które da się jeszcze uratować, zdążylibyśmy z nimi przed nadejściem chłodów. To przecież nasz cel: przygotowanie się do wojny, do przetrwania zimy.

Tamtego człowieka z Makarowa w niebieskim fartuchu – tego, który złowił dla nas ryby – pytam: „Jakie są pana plany? Kiedy ruszacie z odbudową?”. Patrzy na swoje nogi, na żonę niosącą z domu sąsiadów łóżko polowe, omiata wzrokiem podwórze: od bramy, zgniecionej przez czołg, po ocalałą jabłoń, a wreszcie wzdycha i mówi, że jest już zbyt stary na budowę. Nie wierzy, że dostanie jakiekolwiek odszkodowanie w najbliższym czasie.

Po co więc nas wezwał? Mężczyzna odpowiada szczerze i prosto, choć ten ton wprawia mnie w zdumienie. „Chciałbym, żeby był porządek”.

Popiół w twoich nozdrzach

Pamięć to tranzystor, liny i jeden malutki szczupak, mężczyzna w niebieskim fartuchu, palto z obrączką w kieszeni, spalony licznik, zbroja rycerska, głos żwawej kobiety z Niemiec, futryna z cyframi, wiśnie, których nie ma kto zerwać, radość wywołana różami – wszystko, co przemija na naszych oczach, po czym zostaje wiadro ze stopionym metalem i szkłem. O pamięci! Czy naprawdę trzeba cackać się z tobą jak z kryształowym kielichem? Czy może trzeba cię rozbić na drzazgi, zmielić na popiół? Spalone pola dadzą w przyszłym roku piękny plon.

Pamięć to czarne smarki. Za każdym razem to samo. Pojawiają się też po sprzątaniu spalonej wełny mineralnej w domu kultury, a może po prostu budynku, którego nie dotknął pożar. Wojna wbiegła do niego przez drzwi na kilka minut, powywracała wszystko jak pies i uciekła.

To tylko popiół w twoich nozdrzach. Na twojej zaczerwienionej śluzówce osadzają się cudze wspomnienia o pierwszym kroku dziecka, o pierwszej nocy z dziewczyną, o pierwszych udanych wypiekach, o ostatniej rozmowie z matką. W nozdrzach zupełnie przypadkowej osoby: pyłek, a jeszcze wczoraj sens czyjegoś życia.

Pewnego razu na teren kijowskiej dzielnicy Obołoń, gdzie mieszkam, wbiegł młody łoś. Media wyjaśniały, że jeszcze trzydzieści lat temu w miejscu bloków rósł las, żyły dzikie zwierzęta. Wezwał je tu zew – nie tak dawnej – krwi.

Fot. Danyło Pawłow

Co będzie z miejscem po domu tego mężczyzny, który mówi, że właściwie nie żal mu niczego, ale uśmiecha się, gdy wyjmuje z popiołu stopioną solniczkę?

I to tylko ogon potwora czającego się za bramą. Bo pewnego razu, przechodząc wzdłuż garaży, słyszę: „A tam leżał Iwan…”.

Potem spotykam w kawiarni wolontariusza, który uczestniczył w ekshumacjach. Opowiada, jak nad dołami stali korespondenci wojskowi z czołowych mediów świata, gotowi na wszystko. Wycelowali kamery, żeby zarejestrować ważną chwilę. I nagle wszyscy rzucili się na boki, by wymiotować.

Margerita Polowinko rysowała nawet na wojnie. Zginęła z bronią w ręku

Mówi się, że mózg najdłużej zapamiętuje zapachy. Zapach to zmysł piekła.

Jest jeszcze coś głębszego, niekontrolowanego. Pamięć trwa również wtedy, gdy zapominasz, jaki jest dzień, gdzie co odłożyłeś i kto jest kim. Pozostaje to chłodne wspomnienie temperatur na minusie, które pozwala odróżnić „ich” od „nas”. Ta uświęcona pamięć, gdy w głowie nie ma już nic, tylko ostatni refleks: w domu musi być porządek, nawet jeśli domu już nie ma.

Sierpień–wrzesień 2022, 29 kwietnia 2023

**

Fragment książki Bachmut (tłum Maciej Piotrowski), która ukazała się w wydawnictwie Ha-Art. Dziękujemy za zgodę na przedruk. Śródtytuły pochodzą od redakcji.

**

Myrosław Łajuk – ukraiński poeta, prozaik, reportażysta wojenny i scenarzysta filmowy. Urodził się w 1990 roku w Karpatach, mieszka w Kijowie. Tom jego poezji Metrofobia ukazał się po polsku w 2020 roku w tłumaczeniu Marcina Gaczkowskiego. Za Bachmut autor otrzymał prestiżową Nagrodę im. Szewelowa dla najlepszego ukraińskiego eseisty 2024 roku.

Maciej Piotrowski – tłumacz literatury ukraińskiej, m.in. utworów Mike’a Johannsena, Hryhorija Czubaja, Andrija Bondara i Wasyla Barki. Za przekład Podróży uczonego doktora Leonarda… otrzymał nominację do Literackiej Nagrody Gdynia 2024 oraz nagrodę „Nowa twarz” „Literatury na Świecie”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij