Warto docenić ten akt głowy Kościoła – jeśli nie z sympatii, to z zimnego politycznego wyrachowania. Oto dlaczego. Komentarz Michała Sutowskiego.
Po serii aluzyjnych wypowiedzi w rodzaju „a kimże ja jestem, żeby ich oceniać” papież Franciszek poparł związki cywilne osób tej samej płci. W Kościele powszechnym to poważny przełom.
Niejedna i niejeden z bliskich mi środowisk postępowych powie, że to i tak za mało i za późno, że to tylko słowa, a gdzie czyny, że i tak papież jest przeciw aborcji, że ma problem z równouprawnieniem kobiet, a w ogóle to najlepiej, żeby Watykan z Episkopatem się rozwiązały. Niemniej warto docenić ten akt głowy Kościoła – jeśli nie ze zwykłej ludzkiej sympatii (na którą, moim zdaniem, jak mało który hierarcha kościelny akurat Franciszek zasługuje), to z zimnego wyrachowania. Powodów ku temu nie brakuje.
Po pierwsze, deklaracja Franciszka to dla gejów i lesbijek krok w kierunku większej ochrony ich godności i praw. Po prostu ich istnienie dostrzegł człowiek instytucja, który dla milionów ludzi na świecie jest autorytetem. Ma wpływ na ich postawy, kształtuje ich deklarowane poglądy, podoba nam się to czy nie. A symboliczny parasol tego autorytetu może w niektórych sytuacjach (życiowych, codziennych, ale i w debacie publicznej) pomóc – w tym przypadku zaszkodzić raczej nie ma jak. Katolicka homofobia z dnia na dzień nie zniknie, ale część katolickich homofobów może dzięki stanowisku Franciszka przemyśli swoje dotychczasowe poglądy w tej sprawie, a ci zachowawczy będą się bardziej powściągać z ich ekspresją.
Po drugie, dla katolików o poglądach bardziej liberalnych czy postępowych to sygnał, że nie są niszą ani marginesem, lecz że autorytet – tak, znów to brzydkie słowo – stoi za nimi. Nie aluzje, nie życzeniowe interpretacje, wykładnie i egzegezy mowy papieskiej, tylko tezy wypowiedziane wprost dowodzą, że najsilniejszy głos Kościoła rzymskokatolickiego jest po ich stronie, a nie Dziwiszów, Głodziów i innych Jędraszewskich. Łatwiej też będzie więc przełamać opory w centrowych formacjach politycznych, z Koalicją Obywatelską na czele. I taki np. pogląd Rafała Trzaskowskiego na związki partnerskie przestanie być sygnałem „zwrotu na lewo”, a stanie się z czasem oczywistością.
Po trzecie, na tle Franciszka rzeczeni Dziwisze, Głodzie i inni Jędraszewscy, już dziś budzący obrzydzenie rosnącej części naszej opinii publicznej, będą stawiać Kościół z jego politycznymi wpływami w jeszcze gorszym niż dotąd świetle. Oni się nie przesuną w stronę cywilizacji, za to przepaść między nimi a cywilizacją będzie jeszcze bardziej rażąca i widoczna gołym okiem. I będą odpychać od hierarchicznego Kościoła kolejnych obywateli, przerażonych jego moralną i intelektualną nędzą.
Po czwarte, znajdą się tacy, co napiszą, że Franciszek jest obłąkany, opętany – lub mniej subtelnie, jak jeden znany researcher-fantasta – że papież to po prostu idiota. I jakiejś mniejszości to się spodoba: prawicy darwinistycznej i coraz bardziej świeckiej, która w Polsce istnieje i rośnie w siłę, ale także fundamentalistom z opcji neotradycyjnej.
W takiej sytuacji będzie narastać skłócenie wewnątrz kościelnej hierarchii, wśród całej kościelnej prawicy oraz samych wiernych. A im więcej takich zagwozdek, im częściej będą się brali za łby – tym gorzej dla ich politycznego wpływu. Sama radość.
Po piąte – ateistów i pryncypialnej opcji świeckiej Franciszek i tak do Kościoła nie przyciągnie, ale może spojrzą oni na część katolików z większą sympatią i zrozumieniem. W końcu platformą dialogu powinny być rudymenta cywilizacji europejskiej i zwykła przyzwoitość, a nie jakiś ateizm czy fideizm. A to znaczy, że po tym geście papieża łatwiej będzie lewicy dyskutować z częścią katolików o zmianie klimatu, rozwiązywaniu problemów nierówności czy losie osób z niepełnosprawnościami. Bez zamilczania tematu praw człowieka, przynajmniej w tym jednym obszarze. I bez obłudnego „unikania wojny kulturowej”, które dotąd oznaczało ustępowanie prawicowym ekstremistom.
Franciszek zrobił zatem rzecz przyzwoitą. Być może korzystną dla Kościoła na świecie, a już na pewno szczęśliwą dla przeciwników coraz odleglejszego od franciszkańskiej wrażliwości Kościoła katolickiego w Polsce.