Kraj

Duda wraca z Waszyngtonu z pustymi rękami

Fot. Shealah Craighead/flickr.com CC0

Zamiast wiążących umów Andrzej Duda podpisał w Waszyngtonie jedynie pamiątkową księgę Białego Domu.

Co to miała być za wizyta! A jakie ustalenia! Dwa tysiące dodatkowych żołnierzy, przesunięcie eskadry amerykańskich F-16 z Niemiec, dowództwo korpusu, transportowe (używane) herkulesy, może nawet (nowe) helikoptery bojowe, nowe porozumienie w sprawie współpracy wojskowej, memorandum w sprawie budowy elektrowni atomowej. Aż mogło zakręcić się w głowie.

Ale się nie zakręciło, bo góra urodziła mysz. Zamiast wiążących umów Andrzej Duda podpisał w Waszyngtonie jedynie pamiątkową księgę Białego Domu. Zamiast „dobrych wieści”, które zapowiadał prezydencki minister Krzysztof Szczerski, mieliśmy podziękowania prezydenta Dudy za lojalność sojuszniczą Ameryki pod wodzą Trumpa, amerykańskie inwestycje i nieśmiałe prośby o utrzymanie wojsk amerykańskich w Europie.

Nie wzruszyło to oczywiście Donalda Trumpa, który nie omieszkał poświęcić dłuższej chwili niepłacącym za amerykańskie gwarancje bezpieczeństwa Europejczykom. Dotyczy to zwłaszcza Niemiec, które – co szczególnie denerwuje Trumpa – kupują od Rosji gaz i jednocześnie oczekują, aby USA ich przed Rosją broniło. Jak dobrze, że amerykański prezydent nie wie, że Polska ciągle 60 proc. swojego gazu sprowadza właśnie ze Wschodu.

Czy Polska byłaby bezpieczniejsza, gdyby trafiła do nas broń atomowa z Niemiec?

Duda wraca więc z Waszyngtonu z pustymi rękami. Do tego zamiast niezłomnego i dumnego prezydenta wstającego z kolan kraju objawił się jako potulny petent, mówiąc, że „nie miałby śmiałości mówić panu prezydentowi USA, gdzie należy wysłać amerykańskich żołnierzy z Niemiec”. Ostatecznie jednak – zgodnie z deklaracją Trumpa – część wycofywanych z Niemiec żołnierzy US Army może trafić do Polski. Być może wówczas doczekamy się zapowiadanego już w czerwcu ubiegłego roku wzmocnienia amerykańskiej obecności wojskowej o tysiąc żołnierzy, które jednak do dziś się nie zmaterializowało. Problem w tym, że rok temu miało to być dodatkowe wzmocnienie wschodniej flanki NATO. Dziś w obliczu decyzji o wycofaniu z Niemiec 9,5 tysiąca żołnierzy to tylko szczątkowa rekompensata.

Porażka wizyty każe się zastanowić nad źródłami jej medialnego pompowania. W końcu prezydent-kandydat zrezygnował dla niej z dwóch dni kampanii w Polsce, i to na samym jej finiszu, a ujawniający ambitne plany dziennikarze przecież ich sobie nie zmyślili. Przecieki musiały pochodzić z kancelarii prezydenta lub rządu. Jak zatem wytłumaczyć rozdźwięk między zapowiedziami a rzeczywistymi efektami wizyty? Być może polscy decydenci i urzędnicy uwierzyli, że ich słowo w magiczny sposób stanie się ciałem, a strona amerykańska przyklaśnie ich wyobrażeniom bez słowa obiekcji.

Jeśli tak było, to – kolejny raz – w brutalny sposób przekonali się, że polityka międzynarodowa, a już w szczególności relacje z najpotężniejszym globalnym mocarstwem to nie jest koncert życzeń. Dlatego też wizja Fortu Trump ze stałej bazy wojsk amerykańskich zmutowała w kierunku „pewnego zbioru działań zwiększających amerykańską obecność militarną w Polsce”, jak stwierdził prezydent.

Ostatecznie wizyta była niczym innym jak wzorcem z Sèvres polityki zagranicznej „poklepywania po plecach”, którą obóz dobrej zmiany tak rzekomo gardzi. Prezydent Duda promieniał, gdy Trump wspomniał o niedzielnych wyborach i życzył mu sukcesu. W rewanżu komplementował amerykańskie przywództwo, biznes i naukowców pracujących nad szczepionką na koronawirusa. Z jego wypowiedzi przebijała się wdzięczność, że mieszkańcy amerykańskiego „miasta na wzgórzu” raczyli spojrzeć przychylnym okiem na Polskę i Polaków.

Zgodnie z zapowiedziami polski prezydent miał w Waszyngtonie reprezentować Europę. Szkoda, że jedyną płaszczyzną, na której udało mu się do tego postanowienia nawiązać, było upomnienie się o amerykańską obecność wojskową. Na innych polach nawiązań do Europy unikano. A przecież Polska jako część większej całości mogłaby boksować w wyższej kategorii wagowej. Z czego chyba niektórzy w obozie władzy nawet zdają sobie sprawę. Inaczej nie da się wytłumaczyć poddańczej uległości wobec USA w przypadku podatku cyfrowego przy jednoczesnym podnoszeniu tego tematu na arenie Unii Europejskiej.

To wszystko składa się na obraz mocno prowincjonalnego charakteru naszych relacji z USA. Prezydent Duda nie potrafił zarysować żadnego tematu, w którym Polska wyszłaby z roli biednego, małego brata Ameryki. Natomiast obrany model współpracy i uległość względem Waszyngtonu jedynie pogłębiają asymetrię we wzajemnych relacjach.

Groteskowości całej tej sytuacji dodaje fakt, że Trump walczący w listopadzie w reelekcję obecnie dołuje w sondażach, nie radzi sobie absolutnie z pandemią (w dniu wizyty padł nowy rekord zachorowań w USA) i skompromitował się reakcją na protesty po zabójstwie George’a Floyda przez policjanta. Prezydent Duda przymilał się więc do polityka, który za chwilę może stracić stanowisko. Jednocześnie nasza dyplomacja kompletnie zaniedbała kontakty z demokratami.

Morderstwo George’a Floyda: Co łączy kradzież z protestem przeciwko rasizmowi? Więcej, niż sądzicie

Być może jednak prezydent Duda nie będzie się musiał tym wszystkim przejmować, bo za chwilę sam już będzie byłym prezydentem. W niedzielę przekonamy się, czy obrazki z Trumpem z Ogrodu Różanego Białego Domu pomogły Dudzie w kampanii. Dla polskiej racji stanu nie miały one większego znaczenia.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Adam Traczyk
Adam Traczyk
Dyrektor More in Common Polska
Dyrektor More in Common Polska, dawniej współzałożyciel think-tanku Global.Lab. Absolwent Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW. Studiował także nauki polityczne na Uniwersytecie Fryderyka Wilhelma w Bonn oraz studia latynoamerykańskie i północnoamerykańskie na Freie Universität w Berlinie.
Zamknij