Każdego roku giną dziesiątki dziennikarzy. W dziewięciu na dziesięć przypadków sprawcy pozostają na wolności. Dopóki istnieje taka bezkarność, zabijanie dziennikarzy po prostu będzie się opłacać.
AMSTERDAM. Pięć lat temu, w styczniu 2015 roku, dwaj bracia, Saïd i Chérif Kouachi, przeprowadzili zamach na paryskie biuro francuskiego czasopisma satyrycznego „Charlie Hebdo”. W trwającym zaledwie kilka minut ataku zabili 12 osób. W kolejnych dniach miliony ludzi we Francji i wielu innych miejscach na całym świecie wyszły na ulice w geście solidarności z zamordowanymi dziennikarzami.
Dla Europejczyków zbrodnia w „Charlie Hebdo” była pierwszym masowym atakiem na dziennikarzy, który wydarzył się dosłownie pod ich bokiem. #JeSuisCharlie („Jestem Charlie”) stał się jednym z najpopularniejszych hasztagów na Twitterze. Temat wolności prasy był na ustach wszystkich.
Jednak z czasem walczący o obronę wolności dziennikarskiej stracili zapał, a mobilizacja opinii publicznej okazała się wielce ulotna – także w przypadku samego „Charlie Hebdo”. W styczniu 2019 roku pracownicy magazynu skarżyli się we wstępniaku, że ludzie nie chcą już czytać o strzelaninach. „Trzeba żyć dalej!” – tak im podobno powiedziano.
Bauman: Co zamach na „Charlie Hebdo” mówi nam o społeczeństwie?
czytaj także
Ta rzucająca się w oczy obojętność ma ścisły związek z tym, czym dla wielu osób jest „Charlie Hebdo”: mianowicie jest symbolem wolności wyrażania siebie w sposób, który może być uznany za prowokujący. Tak rozumiana wolność w ostatnich pięciu latach znajduje coraz mniej sprzymierzeńców.
Ów trend jest wyraźnie widoczny w wypowiedziach kierowanych do tych dziennikarzy, którzy wyciągają na światło dzienne niepopularne lub niewygodne fakty i opinie. Są oni na co dzień wystawiani na grad ataków kwestionujących ich uczciwość, a wśród atakujących są także najważniejsi przywódcy polityczni. W Stanach Zjednoczonych prezydent Donald Trump wielokrotnie określał krytykujących go dziennikarzy mianem „wrogów ludu”. Prezydent Czech Miloš Zeman na konferencji prasowej dwa lata temu wymachiwał repliką AK-47 z naniesionym na broń napisem: „na dziennikarzy”. Pozwalając sobie na takie zachowania, politycy normalizują ataki na przedstawicieli mediów.
A tych ataków jest bardzo wiele. Według Reporterów Bez Granic w 2019 roku na całym świecie 49 dziennikarzy zostało zamordowanych w związku z wykonywaną przez nich pracą (średnia roczna w ostatnich pięciu latach jest jeszcze wyższa, wynosi 81 osób). Ponadto liczba dziennikarzy, którzy zostali bezprawnie zatrzymani, wzrosła w ubiegłym roku do 389. Pogróżki w mediach społecznościowych, szczególnie wobec dziennikarek, są codziennością. Dziennikarze są nagminnie bici, spryskiwani gazem łzawiącym i okradani ze swojego sprzętu.
Tymczasem przemoc wymierzona w dziennikarzy stanowi atak na podstawowy filar demokracji. I dopóki te ataki trwają, nie można tak po prostu „żyć dalej”.
czytaj także
Przeciwnie: przywódcy Unii Europejskiej muszą się wreszcie obudzić i zacząć chronić dziennikarzy, którzy ponoszą takie ryzyko. Działania – na przykład inicjatywa PersVeilig w Holandii, gdzie policja, prokuratorzy oraz związki zawodowe pracowników mediów współpracują w celu przeciwdziałania przemocy wobec dziennikarzy – powinny być prowadzone w całej Europie. Politycy, którzy werbalnie atakują dziennikarzy, muszą zostać pociągnięci do odpowiedzialności, organizacje medialne zaś powinny okazywać więcej solidarności z kolegami i koleżankami z konkurencyjnych tytułów.
Przemoc wymierzona w dziennikarzy stanowi atak na podstawowy filar demokracji.
Mówiąc bardziej ogólnie, niezbędna jest większa świadomość i silniejsze publiczne wsparcie dla roli dziennikarstwa w społeczeństwie. Mieliśmy już dobitne tego przykłady w ostatnich latach. Głośne morderstwa dziennikarzy Jána Kuciaka na Słowacji oraz Daphne Caruana Galizii na Malcie wywołały masowe protesty, które zmusiły premierów obu krajów do dymisji. Ponadto dochodzenie specjalnej sprawozdawczyni ONZ Agnès Callamard w sprawie zabójstwa Dżamala Chaszukdżiego, felietonisty „Washington Post”, przyczyniło się do wzrostu świadomości społecznej na temat przestępczych zachowań przywódców Arabii Saudyjskiej.
Te przypadki wymagały długofalowego zainteresowania i otrzymały je. Tymczasem kto słyszał o Normie Sarabii z Meksyku lub o Eduardo Dizonie z Filipin? Oni również zapłacili najwyższą cenę za wykonywanie swojego zawodu. Nigeryjski dziennikarz Jones Abiri w zeszłym roku po raz drugi trafił do aresztu pod sfabrykowanymi zarzutami, a pewien fotograf z Nikaragui niedawno powiedział nam, że zaprzestaje pracy dziennikarskiej, ponieważ nie chce codziennie ryzykować życiem. Kto upomni się o te mniej znane osoby?
czytaj także
System wymiaru sprawiedliwości powinien nadać ściganiu osób atakujących dziennikarzy wyższy priorytet. Zgromadzenie Ogólne ONZ i Rada Bezpieczeństwa wydały szereg rezolucji w tej sprawie, jednak efekty są mizerne. Lepszym sposobem na ukrócenie bezczynności organów sprawiedliwości byłoby ustanowienie komitetu dochodzeniowego na szczeblu międzynarodowym, co mogłoby utorować drogę do rozwikłania setek niewyjaśnionych dotąd przypadków śmierci dziennikarzy, którzy zginęli w trakcie wykonywania swojej pracy.
Każdego roku giną dziesiątki dziennikarzy, a w dziewięciu na dziesięć przypadków sprawcy pozostają na wolności. Dopóki istnieje taka bezkarność, zabijanie dziennikarzy po prostu nadal będzie się opłacać.
czytaj także
Pięć lat temu wszyscy „byliśmy Charlie”. Dzisiaj bądźmy także setkami innych dziennikarzy, którzy od tamtej pory zostali zamordowani.
**
Leon Willems jest dyrektorem organizacji Free Press Unlimited.
Copyright: Project Syndicate, 2019. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożyła Marzena Badziak.